„Ciemny” rząd PiS jest przygotowany na wyzwania XXI wieku, natomiast „jasna”, często antyrządowa polska nauka wręcz przeciwnie.
Polskie tzw. nauki społeczne, szczególnie politologia, mają się dobrze tylko wtedy, gdy się na nie patrzy. Kiedy je poddać obserwacji, jest z nimi tak jak z historycyzmem, co dawno temu opisał Karl R. Popper w książce „Nędza historycyzmu”. Najnowszy dowód to wywody prof. politologii Radosława Markowskiego, który poprzez Agnieszkę Kublik oświecił czytelników „Gazety Wyborczej”. Oświecił tak, że ciemno się robi przed oczami. Nie wiadomo, po co są te wszystkie doktoraty, habilitacje i profesury w naukach społecznych, skoro po ich uzyskaniu można pleść dowolne farmazony, mające tyle wspólnego z nauką, ile ma tzw. jasnowidzenie.
Prof. dr hab. Radosław Markowski powiada oto, że w Jarosławie Kaczyńskim „nie ma żadnej mądrości politycznej, brak jakiejkolwiek trafnej diagnozy problemów pierwszej połowy XXI wieku. Kaczyński żyje sporem Dmowskiego z Piłsudskim, tak mu się współczesny świat układa”. A przecież „największe zagrożenia, przed jakimi stoi ludzkość (w tym Polacy), nie mają nic wspólnego z peryferyjnym nacjonalizmem forsowanym przez jego ugrupowanie. Największe wyzwania XXI wieku to: niekontrolowany rozwój biotechnologii, wdzierająca się susami w nasze życie sztuczna inteligencja i najistotniejsze – zmiany klimatyczne i zagrożenie zewnętrzne, w tym globalna wojna nuklearna (o której nasze intelektualne lenistwo kazało nam zapomnieć, wszak zabiegi o wspieranie kibolstwa jako emanacji patriotyzmu zdają się ważniejsze)”. Można by odpowiedzieć na to, że w Radosławie Markowskim jako profesorze politologii jest wiele zabawnego patosu i nic więcej.
Gdy prof. Markowski mówi, jak ważne są biotechnologia, sztuczna inteligencja i zmiany klimatyczne, to od razu staje się mędrcem, choć mogę się założyć o duże pieniądze, że gdyby nawet napisał na ten temat 100 politologicznych książek, żadna z tych spraw nie zostanie rozwiązana, a nawet o milimetr nie zbliżymy się do jej rozwiązania. To po prostu puste apokaliptyczne gadanie, które swe początki ma w pierwszym tzw. raporcie rzymskim – „Granice wzrostu”, opublikowanym przez Klub Rzymski w 1972 r. Autorzy tego opracowania byli równie pełni patosu i zatroskania o losy świata jak prof. Radosław Markowski, tyle tylko, że już po kilku latach zdało się to „psu na budę”, gdyż realne zjawiska są znacznie bardziej skomplikowane niż sobie wyobrażają pełni patosu i zatroskania profesorowie oraz eksperci, szczególnie z tzw. nauk społecznych. Patos to jedno (nic nie kosztuje i do niczego nie prowadzi),. A rzeczywistość to coś zupełnie innego i znacznie bardziej skomplikowanego niż sobie wyobraża prof. Markowski.
Załóżmy, że Jarosław Kaczyński czy ktokolwiek inny z równym patosem jak Radosław Markowski mówi, że biotechnologia, sztuczna inteligencja i zmiany klimatyczne są o wiele ważniejsze niż bieżąca polityka. Bo przekonanie, że o losie Polski decydują dziś spory Dmowskiego z Piłsudskim to po prostu dziecinada. Na wielu bardzo wzniosłych i bardzo nadętych konferencjach czy sympozjach na okrągło mówi się o zagrożeniach wynikających z rozwoju biotechnologii, sztucznej inteligencji czy zmian klimatycznych, choć poza powieściowe spekulacje z książek Philipa Kindreda Dicka to nie wykracza, a nawet to on był bardziej sugestywny, co jest zapewne kwestią talentu. Nie ma nawet zgody co do tego, czy katastroficzne diagnozy wskazują rzeczywiste przyczyny problemów, nie mówiąc o środkach zaradczych. Jest tak nawet mimo realizowania konkretnych projektów np. w sprawach klimatu, szczególnie w Unii Europejskiej. Tym bardziej że państwa stwarzające największe zagrożenie (nawet wedle mainstreamowego paradygmatu) mają gdzieś patos i zaangażowanie w sprawy klimatu empatycznych elit oraz europejskich polityków.
Bardzo łatwo można sobie wyobrazić polityków mówiących prawie wyłącznie o zagrożeniach wynikających z rozwoju biotechnologii, sztucznej inteligencji czy zmian klimatycznych, i równie łatwo dowieść, że niczego to gadanie nie rozwiąże. Radosław Markowski takich polityków już zresztą znalazł: „Ostatnio z ogromną nostalgią słuchałem Ludwika Dorna, Michała Ujazdowskiego, Pawła Kowala i kilku innych polityków, niedawno bliskich współpracowników prezesa PiS. Dzisiaj jakość naszej polityki byłaby o niebo lepsza, a obywatelom takim jak ja (o odmiennych od ww. panów poglądach) miło by było żyć w kraju, gdyby Paweł Kowal był ministrem, a Aleksander Hall premierem”. Można by zapytać, dlaczego wszyscy oni są na marginesie, skoro są tacy świetni. I co w ich przeszłej działalności politycznej dowodzi, że są tacy świetni? Gadanie miłe sercu prof. Markowskiego? To skutek dziecinnego (z obowiązkowym patosem) wyobrażenia profesorów politologii (i nie tylko ich) o realnej polityce. A w tej realnej polityce trzeba rozwiązywać przede wszystkim banalne kwestie bytowe, zdrowotne i dotyczące bezpieczeństwa.
Rządzenie oczywiście polega także na tym, by stwarzać takie warunki materialne i cywilizacyjne, żeby możliwości reagowania na zagrożenia wynikające z rozwoju biotechnologii, sztucznej inteligencji czy zmian klimatycznych były w ogóle realne. To znaczy państwo musi być dostatecznie silne, rozwinięte i bogate. I nawet prof. Radosław Markowski nie jest w stanie zaprzeczyć, że rządy PiS, czyli tego strasznie zacofanego Jarosława Kaczyńskiego, w latach 2005-2007 oraz od listopada 2015 r. zrobiły więcej niż jakiekolwiek inne, żeby Polska stawała się silna, rozwinięta i bogata. Wystarczy spojrzeć na najważniejsze makrowskaźniki. I decyduje o tym nie podszyte tanim patosem gadanie, także profesorskie, tylko sprawność rządzenia i orientacja, na czym ono w ogóle polega i na czym powinno się skupić. Widząc wychwalanie przez prof. Markowskiego takich polityków jak Dorn, Hall, Kowal czy Ujazdowski mamy dowód, że profesor politologii nie ma o tym pojęcia. Ale nawet, gdy wejdziemy do G 20 oraz osiągniemy poziom zamożności Niemców, nadal nie będziemy w stanie rozwiązać problemów wynikających z rozwoju biotechnologii, sztucznej inteligencji czy zmian klimatycznych, choćbyśmy o tym gadali na okrągło.
Prof. Radosław Markowski jest oczywiście świadomy, że „żaden z tych problemów nie może być rozwiązany przez rząd kraju średniej wielkości. Problemy te mogą być rozwiązane tylko we wzajemnej współpracy największych graczy politycznych. W tych kwestiach to nie Rosja, Chiny czy nawet USA są liderem rozwiązań będących szansą dla naszego gatunku. To powolna, obecnie ponadnormatywnie skonfliktowana, mająca wiele problemów strukturalnych Unia Europejska – i ogólniej – Europa mają coś najistotniejszego do zaproponowania światu”. W rzeczywistości UE próbuje coś światu narzucić – ogromnym kosztem, w tym kosztem konkurencyjności, a świat udaje, że traktuje to serio, choć realnie cieszy się z przejadania przez Unię środków, które mogłaby wykorzystać na tworzenie różnych przewag. Jeśli dojdzie w świecie do zawarcia jakiegoś kompromisu, na realnych, a nie ideologicznych podstawach, taki kraj jak Polska powinien być tylko w stanie w tym uczestniczyć, na korzystnych dla nas warunkach. Nie ma najmniejszego znaczenia, czy politycy 24 godziny na dobę mówią o problemach wynikających z rozwoju biotechnologii, sztucznej inteligencji czy zmian klimatycznych. Znaczenie ma to, czy nauka w Polsce dysponuje stosowną wiedzą, żeby rządzący mogli zastosować odpowiednie narzędzia. I znowu mogę się założyć, że „ciemny” rząd PiS jest na to przygotowany, natomiast „jasna”, często jawnie antyrządowa polska nauka wręcz przeciwnie, i to mimo coraz większych nakładów na badania.
Prof. Radosław Markowski konkluduje, że „Polska polityka jest anachroniczna, względem żadnego z wyzwań XXI wieku nie tylko nie ma żadnej strategii działania, wręcz w ogóle zdaje się nie myśleć”. W efekcie „polityczna wiedza Kaczyńskiego czyni z Polski XIX-wieczny peryferyjny grajdoł”. Polska polityka jest akurat jak najbardziej nowoczesna, skoro osiąga te wszystkie cele, których wyrazem są najważniejsze wskaźniki, zarazem dowody określonego poziomu rozwoju. I nie jest ślepa na wyzwania, choć się tym nie podnieca w stylu pensjonarki, nawet w profesorskim przebraniu, i nie traci czasu na puste gadanie. Znacznie gorzej jest z polską nauką, szczególnie z tzw. naukami społecznymi, które z atakowania obecnie rządzących uczyniły ważniejszy cel niż z samych badań. A wręcz można odnieść wrażenie, że badania są kompletnie nieważne. Wystarczą ideologiczne bądź publicystyczne komentarze ludzi nauki, pokazujące tylko to, że są kompletnie oderwani od rzeczywistości, choć ze stosowną dawką patosu. Kto tu zatem „czyni z Polski XIX-wieczny peryferyjny grajdoł”?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/432210-to-nie-rzadzacy-czynia-z-polski-peryferyjny-grajdol