Wprowadzona niedawno ustawa i szkolnictwie wyższym, zwana potocznie ustawą Gowina, wśród większości polskich naukowców budziła ogromne zaniepokojenie. Nie przekładało się ono jednak na jakąś szczególną aktywność w organizowaniu protestów czy choćby w dyskutowaniu nad założeniami ustawy. Duża część pracowników naukowych, zdając sobie sprawę z daleko idących konsekwencji nowych przepisów, tradycyjnie wychodziła z założenia, że „przetrwaliśmy już różne dziwne regulacje i ekstrawagancje, przetrwamy i to – jakoś to będzie”. Niestety – w ostatnich tygodniach okazało się, że ustawa zaczyna pokazywać swoje wilcze kły szybciej niż wiele osób zakładało.
Grozą powiało szczególnie na wydziałach humanistycznych i społecznych. Wymóg 12 pracowników, którzy zadeklarują przynależność do danej dyscypliny znacznie ograniczy ofertę dydaktyczną wielu szkół wyższych. W dodatku jeszcze owych dwunastu będzie musiało spełniać wymogi punktowe – a te są wręcz nieprawdopodobne. Wiele kierunków zostanie więc zlikwidowanych, a studenci będą musieli uczyć się niekiedy kilkaset kilometrów od domu, na co nie każdego będzie stać.
Podczas dyskusji przy wprowadzaniu ustawy minister Gowin i jego zastępcy twierdzili, że w przypadku punktowania osób i dyscyplin na uczelniach bardzo skomplikowany system dotychczasowy zostanie zastąpiony czymś bardzo prostym. Rozpowszechniany obecnie nowy projekt rozporządzenia przedstawia jednak model, którego stopień zawiłości przekracza wszelkie granice. Mówiąc szczerze mało kto w sposób całkowity w nim się połapie. Ma to dla ministerstwa jedną zaletę. Ani politycy, ani dziennikarze nie mają czasu i cierpliwości na wgłębianie się w szczegóły. A diabeł tkwi w szczegółach. Każdy naukowiec w ciągu czteroletniego okresu rozliczeniowego będzie musiał mieć cztery publikacje w pismach wysoko punktowanych (odnotowywanych w bazach międzynarodowych). Inne publikacje (choćby było ich tysiąc) nie będą się w praktyce liczyły. Humaniści lub przedstawiciele nauk społecznych zajmujących się badaniami regionalnymi (najbardziej cennymi z polskiego punktu widzenia) nie będą mieli szans na zrealizowanie tego rodzaju wymogu. Nikt na Zachodzie w wysoko punktowanym piśmie nie opublikuje tekstu np. o podziemnej „Solidarności” w Radomiu. Znajdą natomiast wzięcie tematy niszowe, związane z ideologią gender, typu „Problemy lesbijek i transwestytów na Podhalu”. Dodam, że polskich pism z dziedziny nauk humanistycznych i społecznych odnotowywanych w bazach międzynarodowych jest bardzo mało. Ministerstwo wprawdzie zorganizowało konkurs dla pięciuset czasopism polskojęzycznych, które przez krótki czas będą uważane automatycznie za wysoko punktowane, ale niewiele to zmienia. Konkurs zostanie rozstrzygnięty przez kilkunastoosobowe komisje dotyczące poszczególnych dyscyplin, złożone z naukowców z różnych uczelni. Powiedzmy wprost: do takich pism w danej dyscyplinie będzie mało i niewiele osób „dopcha się” do nich. Poza tym wiele na to wskazuje, że stypendia dostanie przede wszystkim szereg periodyków związanych z uczelniami, a mnóstwo znakomitych innych pism regionalnych obejdzie się smakiem. Los ich mało kogo będzie obchodzić. W Polsce wychodzą setki bardzo dobrych i ciekawych naukowych humanistycznych czasopism regionalnych. Wszystkie one zostaną skazane na zagładę. Naukowiec będzie mógł wprawdzie wydać dwie monografie książkowe zamiast dwóch artykułów wysoko punktowanych, ale tylko w wydawnictwach, które otrzymają certyfikat ministerstwa. Do dzisiaj nie wiadomo ile ich będzie. Zupełnym horrendum jest nie traktowanie książkowych wydawnictw źródłowych pod względem punktowym tak jak monografii. To po prostu nie mieści się w głowie!!!
Jeżeli profesor nie uzyska punktów za pomocą czterech wysoko punktowanych publikacji, to choćby miał setki publikacji nisko punktowanych, ciągnie swoją dyscyplinę na uczelni na dno. Naliczane są jej bowiem wtedy punkty ujemne! W rezultacie setki profesorów starej daty nie potrafiących dostosować się do nowych warunków i nie zwracających uwagi na punktowe absurdy zostanie po prostu zwolnionych. Doprowadzi do zapaści polskiej humanistyki, likwidacji dyscyplin humanistycznych na wielu uczelniach, spłycenia dyskursu humanistycznego, upadku wielu mniejszych ośrodków akademickich, zwłaszcza na prowincji. Jest to sprzeczne z zasadą zrównoważonego rozwoju kraju. Rektorzy już organizują zebrania dziekanów na których nakazują przesuwanie nieproduktywnych profesorów (czyli tych, którzy nie uzyskają 4 publikacji w pismach wysoko punktowanych, przypomnę jeszcze raz: inne publikacje nie liczą się, choćby były ich setki) na stanowiska profesorów dydaktycznych, co oznacza „boczny tor” dla naukowca.
Starsi wiekiem profesorowie, związani od lat z czasopismami i wydawnictwami, z którymi dobrze im się współpracuje, kształcący uczniów i interesujący się ich losami, pomagający młodszym kolegom i służący im konsultacjami oraz dobrymi radami, popularyzujący w różny sposób naukę, aktywni społecznie – wygłaszający rozliczne wykłady i prelekcje, organizujący imprezy patriotyczne dla młodzieży, występujący w środkach masowego przekazu i rozpowszechniający wiedzę na tematy związane z naszą Ojczyzną – staną się dla uczelni niepotrzebnym balastem, do jak najszybszego pozbycia się. Jeżeli bowiem nie wytworzą czterech publikacji wysoko punktowanych to ich miejsce jest na śmietniku, lub co najwyżej na poniżającym etacie profesora dydaktycznego.
Witamy w nowym wspaniałym świecie wyższych uczelni!!!
Prof. Wojciech Polak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/423752-zaczal-sie-proces-ograniczania-nauk-spolecznych-w-polsce