Na antenie TVP wyemitowany został reportaż o kulisach reprywatyzacji dwóch warszawskich kamienic. To mocny materiał, który rzeczywiście warto obejrzeć. Choćby po to, aby zobaczyć Monikę Olejnik uciekającą BMW przed reporterem. Ale przede wszystkim po to, aby zrozumieć, dlaczego liberalne elity tak tęsknią za tym, co było.
W programie pokazano zaledwie dwie kamienice, obie położone w bardzo prestiżowych lokalizacjach – na Mokotowskiej i w Al. Szucha. Pierwsza z nich miała zostać przejęta przez gang czyścicieli kamienic z Krakowa, jako ruina nadająca się do rozbiórki. Dzięki temu zabiegowi udało się z niej usunąć – na koszt podatnika – wszystkich lokatorów. Niektóre rodziny mieszkały w niej od wojny, odebrano więc im nie tylko mieszkania, ale część własnej historii i tożsamości. Coś na co w przypadku tych rodzin nie poważyli się wcześniej nawet Niemcy ani komuniści. Druga kamienica – znajdująca się naprzeciwko gmachu MSZ i tuż obok Kancelarii Premiera – zamieszkiwana była w Peerelu przez komunistycznych notabli. Tutaj grasował Jakub R., aresztowany urzędnik warszawskiego ratusza, który zajmował się „reprywatyzacją”. Tu także ujawniają się dziwne powiązania między urzędnikami Hanny Gronkiewicz-Waltz, a dawnymi i obecnymi lokatorami tej kamienicy.
Bo lokatorzy faktycznie nietuzinkowi. Monika Olejnik, Monika Jaruzelska. A mieszkania o ogromnych powierzchniach do 160 m2. Z kolei na Mokotowskiej, która – podobno miała być ruiną grożącą zawaleniem – znajduje się w podziemiach basen i siłownia, a mieszkania oferowane są po 30 tys. złotych za metr kwadratowy. Na tę ofertę w 2015 roku zdecydowali się m.in. Edward Miszczak z TVN oraz modelka Ania Rubik.
To wszystko bardzo wiele nam mówi o liberalnych elitach. Nie wiem, ile zarabia się w biznesie modowym (Jaruzelska, Rubik), ale – z racji 25-letniego stażu – mam pewne pojęcie o zarobkach w mediach. I zapewniam Państwa, że wśród dziennikarzy (i to zarówno z prawej jak i z liberalnej strony) nikt spośród znanych mi osób, nie byłby w stanie nie tylko wyłożyć, ale i pomarzyć o tak gigantycznej kwocie na zakup mieszkania. Mamy więc tu do czynienia z ludźmi niesłychanie zamożnymi.
Zastanawiam się, na ile ta zamożność ma wpływ na ocenę rzeczywistości. Bo – jak sądzę – musi mieć wpływ. I to duży. Dziś pozycja wielu osób – w tym finansowa – jest zagrożona, a przynajmniej część z nich tak pewnie uważa. Czy należy się dziwić, że te osoby nie kochają PiS? Z pewnością nie. Ale nie należy też uważać, że ich sprzeciw wobec władzy ma związek z czymś więcej niż z ich własną pozycją społeczną, zawodową lub finansową.
Jest jeszcze jedno. Zakup mieszkań odbył się kosztem krzywdy wielu ludzi – wyrzuconych z domów i pozbawionych z powodu niskich dochodów prawa do obrony. To jasne, że gentryfikacja bywa niesprawiedliwa, ale czy musi być tak brutalna? Dziennikarz – w odróżnieniu od niekoniecznie rozgarniętego dyrektora tej czy innej firmy – musi mieć tego świadomość, musi wiedzieć, że pewnych rzeczy po prostu ludziom na poziomie robić nie wypada. No chyba, że gardzi otoczeniem, ale wtedy trudno go już odróżnić od zwykłego nowobogackiego tępaka, który opiera swój status społeczny na zawartości portfela.
Przy okazji należą się słowa uznania dla TVP. Jeśli publicystyka w tej stacji, zamiast jałowego boksowania się z równie jałową opozycją, pójdzie w kierunku mądrych programów interwencyjnych i obronie zwykłych ludzi, to należy temu tylko przyklasnąć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/383662-co-sie-tak-naprawde-liczy-czyli-kilka-slow-o-aspiracjach-gwiazd-mediow