Jeśli się myśli o politycznych konkurentach jako o robalach, można kogoś takiego tylko rozdeptać. Z robalami się nie dyskutuje.
Masa ludzi, w tym znanych, a czasem nawet nieźle wykształconych (formalnie, bo faktycznie bywa różnie), apeluje o zgodę narodową, choćby na święta Bożego Narodzenia. Z tym mamy jednak fundamentalny kłopot. Porozumieć i zgodzić się można bowiem tylko z kimś, kto nie uznaje drugiej strony za niebyt albo wirusa czy jakieś obrzydliwe choróbsko. Tak jak widzi to prof. zw. dr hab. Marcin Król, historyk idei i filozof polityki z Uniwersytetu Warszawskiego. W gazecie Michnika (z 23 grudnia 2017 r.) pociesza Król wszystkich tak jak on zbrzydzonych i sfrustrowanych rządami Prawa i Sprawiedliwości: „I toto minie. I toto się zawali z hukiem. I toto będzie tylko sennym koszmarem”. Jak nadąsane dziecko profesor zwyczajny nazywa „toto” wszystko to, co wiąże się z konkurencyjną formacją polityczną, modelem rządzenia, zapleczem społecznym, systemem wartości czy filozofią polityki. Inną od tej wyznawanej przez Marcina Króla i tych, których w swoim przekonaniu on reprezentuje i którym imponuje. W określeniu „toto” chodzi o sprowadzenie do nicości i niczym nie przykrywaną pogardę. Zaiste to świetny punkt startu do porozumienia i zgody.
Punktu widzenia nadąsanego małolata nie demonstruje jakiś zgrzebny partyjny aparatczyk z PO (np. Tomasz Siemoniak) czy Nowoczesnej (np. Adam Szłapka), po których trudno się spodziewać choćby ciurkania jakiejś sensownej idei, a co dopiero erupcji. Mówi to intelektualista pełną gębą, który przynajmniej powinien coś rozumieć z otaczającej go rzeczywistości i nie ograniczać się do „toto” na poziomie tzw. gimbazy. A co robi prof. zw. dr. hab. Marcin Król? Mówi, że nie wie, o co chodzi. Albo nie wie, po co coś jest robione. Albo wyciąga tak naciągane i do cna zideologizowane wnioski, że nie dziwota, iż nic mu się nie składa. Nie chodzi nawet konkretnie o prof. Marcina Króla, bo on tylko reprezentuje całe spektrum przeciwników PiS. I choć nie używa młotka w swoich analizach, a tylko lekceważy, bagatelizuje i próbuje ośmieszać tych, których politycznie nie lubi, pokazuje, na czym miałyby polegać porozumienie i zgoda, choćby tylko na święta. Z grubsza miałyby polegać na tym, żeby przyjąć bez dyskusji i sprzeciwu poglądy, wartości i wybory nawet nie takich jak prof. zw. dr hab. Marcin Król, ale tych, dla których jest on Słońcem intelektu oraz źródłem jedynie słusznych koncepcji. Innymi słowy, porozumienie i zgoda miałby polegać na bezwarunkowej kapitulacji inaczej myślących i inaczej działających. Dlaczego? Bo ci inaczej myślący i inaczej działający nie mieli, nie mają i nigdy nie będą mieli racji, nigdy też nie zostaną uznani za partnera bądź choćby kogoś tolerowanego na rynku idei, koncepcji politycznych czy modeli rządzenia. To wygląda tak, jakby prof. zw. dr hab. Marcin Król i ci wszyscy, którzy na obecną władzę i jej zwolenników w najlepszym wypadku mówią „toto”, zostali namaszczeni i wybrani przez jakiś najwyższy byt (kiedyś mający swoich rezydentów na ulicy Czerskiej w Warszawie) – ostatecznie i na zawsze.
Można się zdumieć, że intelektualista pełną gębą, prof. zw. dr hab. Marcin Król (a przecież jest on tylko crème de la crème całej masy podobnie myślących, choć w ich wypadku raczej z umysłowością na poziomie wspomnianych wcześniej posłów Siemoniaka czy Szłapki) jest tak zamknięty i odporny na rywalizację idei, na dopuszczenie choćby myśli, że ktoś spoza towarzystwa wzajemnej adoracji może nie być z definicji skazany co najwyżej na usługiwanie, przytakiwanie bądź hołdowanie kaście kapłańskiej ukształtowanej po i w dużej mierze wskutek „okrągłego stołu”. Bo, że nie ma prawa i szans (na zawsze i bezwarunkowo) do równego tej kaście statusu, to kwestia aprioryczna. Można się też zdumieć, że intelektualista pełną gębą, prof. zw. dr hab. Marcin Król, tak często przyznaje, że nie wie, nie rozumie, nie orientuje się. Wydawałoby się, że akurat intelektualista ma najlepsze narzędzia, żeby wiedzieć, rozumieć i się orientować. Tyle że zabieg z niewiedzą, jest tylko chwytem retorycznym, sztuczką, żeby oględnie powiedzieć, iż to, co myślą, proponują i robią ludzie PiS bądź ich sympatycy po prostu „w pale się nie mieści”. Czyli, że jest to tak okropne, prymitywne i obciachowe, że wyrafinowany umysł intelektualisty tego nie ogarnia ze względów higienicznych – jako wirusa bądź obrzydliwego choróbska. Mówiąc, że „nie wie”, prof. zw. dr hab. Marcin Król przekonuje, iż wynika to z faktu, że się brzydzi. Problemem jest to, że nawet prof. zw. dr hab. Marcin Król jest rzeczywiście bezradny wobec fenomenu rządów PiS oraz równie istotnego fenomenu poparcia dla tego rządu. On nie wie i nie rozumie. Przede wszystkim dlatego, że się nie stara, z góry uznając te fenomeny za ohydę. To istotnie postawa godna intelektualisty pełną gębą.
Prof. zw. dr hab. Marcin Król tylko estetyzuje to, co mniej wyrafinowani od niego wprost traktują jako najobrzydliwsze obrzydlistwo, a ludzi inaczej myślących i działających za wyzutą z wszelkich racji i praw czerń, a nawet obmierzłe robactwo. I to jest główny problem porozumienia i zgody w Polsce, choćby tylko na święta. Jeśli się myśli o kimś jako o robalach, można kogoś takiego tylko rozdeptać. Z robalami się nie dyskutuje. Pozostaje tylko pytanie, skąd się bierze to poczucie wyższości i kapłańskiego statusu (czasem wręcz boskiego) u ludzi znacznie odbiegających od prof. zw. dr. hab. Marcina Króla, a nawet odbiegających od tak mało skomplikowanych umysłowości jak posłowie Tomasz Siemoniak czy Adam Szłapka. Pychę z tego płynącą można by od biedy zrozumieć, gdyby miała jakieś intelektualne czy moralne podstawy. Ale nie ma, choćby to badać mikroskopem elektronowym. Ale mimo pesymistycznych konstatacji nie wszystko jest stracone. Byleby otworzyć umysły, przewietrzyć je i chcieć się uczyć. I korzystać z intelektu zamiast tylko paradować z jego atrapą. Może święta Bożego Narodzenia skłonią do jakichś refleksji w tym względzie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/373460-jaka-zgoda-i-porozumienie-gdy-nawet-prof-zw-dr-hab-marcin-krol-mowi-toto-o-inaczej-myslacych