Latem 1983 roku trafiłem do więzienia w Barczewie (wcześniej od 23 stycznia 1981 r siedziałem w Areszcie Śledczym na ul. Rakowieckiej w Warszawie). W Barczewie znaleźli się „skazani”: Edmund Bałuka, działacz związkowy jeszcze z grudnia 1970 r. (5 lat więzienia), Piotr Bednarz zastępca przew. regionu Dolny Śląsk NSZZ „Solidarność” (4 lata), Władysław Frasyniuk przew. regionu Dolny Śląsk (6 lat), Patrycjusz Kosmowski przew. regionu Podbeskidzie (6 lat), Jerzy Kropiwnicki zastępca przew. regionu Ziemia Łódzka (6 lat), Andrzej Słowik przew. regionu Ziemia Łódzka (6 lat) i liderzy KPN: Leszek Moczulski KPN (7 lat)Tadeusz Stański KPN (5 lat), Romuald Szeremietiew KPN (5 lat).
Nasze cele znajdowały się w wybudowanym przez Niemców w latach trzydziestych pawilonie. Każda miała powierzchnie ok. 6,5 m.kw. Za Niemców były przeznaczone dla jednego więźnia (nas trzymano po 2 lub 3). Zimne, zagrzybione, całkowicie zastawione pryczami, stołem, śmierdzącym kubłem (nie było kanalizacji). Drewniana przegniła podłoga położna na betonie wylanym bezpośrednio na ziemi – w zimie w celach było przeraźliwie zimno. Pawilon służył do osadzania więźniów niebezpiecznych ukaranych dyscyplinarnie oraz więźniów chorych na żółtaczkę zakaźną, a także dla przestępców hitlerowskich (siedział E. Koch, po naszym przyjeździe został przeniesiony w lepsze warunki do separatki szpitalnej). Wszystkich osadzonych dozorowali wspólni strażnicy, którzy pobierali dodatek za pracę w warunkach szkodliwych dla zdrowia, a więźniowie chorzy zakaźnie i zdrowi korzystali ze wspólnej łaźni.
Zapytałem naczelnika więzienia, czy w takich warunkach powinni być trzymani więźniowie polityczni. Naczelnik odparł, że w PRL nie ma żadnych więźniów politycznych i będziemy traktowani tak jak inni „kryminaliści”. Okazało się jednak, że nawet tego nie będzie. Na początku grudnia 1983 r. na polecenie z Warszawy „przykręcono śrubę”. Zabrano nam własne książki, ubrania, koce i odebrano hurtem wszystkie uprawnienia regulaminowe przysługujące więźniom kryminalnym. Nie mogliśmy np. pisać listów do domu, spotykać się z bliskimi i adwokatami. Mnie dodatkowo odmówiono zgody na pisanie pracy doktorskiej.
Podjęliśmy czynną akcję protestacyjną. Więzienie chciało nas spacyfikować. Większość czasu przetrzymywani byliśmy w kajdankach. Kuto nas w sposób szczególnie dotkliwy – do tyłu, przekuwając jedynie na noc ręce do przodu. Zdarzało się, że oprócz zakucia w kajdany zaklejano nam plastrem usta w identyczny sposób, jak robili to kiedyś hitlerowcy rozstrzeliwujący Polaków, oni zatykali usta ofiarom gipsem.
Zakładano nam kaftany bezpieczeństwa, twierdząc, że jesteśmy psychicznie chorzy. Stosowano też specjalne urządzenie krępujące, wykorzystywane przy wykonywaniu kary śmierci przez powieszenie. Używano gazy paraliżująco-łzawiące. Świadomie oblewano nam gazem oczy z odległości kilku centymetrów w celu uszkodzenia wzroku. Pamiętam słowa klawisza: „Daj mu mocniej po ślepiach niech oślepnie”.
Byliśmy wielokroć zamykani do specjalnej celi. Było to pomieszczenie o pow. 5 m.kw., bardzo szczelne, bez okien i dostępu powietrza. Już po kilku minutach osoby osadzone odczuwały brak tlenu. Wtedy obserwujący przez wizjer klawisz otwierał drzwi i… można było oddychać. Takie podduszanie trwało godzinami. Stański nazwał tę celę „bunkrem głodowym” bowiem zdarzało się, że zamkniętym nie podawano posiłków. Np. w dniach 29 marca do 2 kwietnia 1984 roku osobom przebywającym w tym pomieszczeniu nie podano jedzenia. Podstawą prawną zastosowania takich metod było podobno zarządzenie ministra sprawiedliwości z 1975 roku pozwalające na stosowanie takiego rodzaju tortur.
Po kilku miesiącach nasz protest zakończył się sukcesem. Naczelnik więzienia musiał odstąpić od stosowania ostrego reżimu. Wygrana została jednak okupiona dużymi stratami: Kropiwnicki i Słowik głodówkami spowodowali trwałe uszkodzenie zdrowia. Nieżyjący dziś Piotr Bednarz w pozostawionych wspomnieniach ujawnił, że strażnicy więzienni rozpruli mu nożem brzuch. Bednarz cudem przeżył, ale wyszedł w tak złym stanie zdrowia z więzienia, że nie był w stanie działać w „Solidarności” i wkrótce zmarł. Ja trafiłem do szpitala więziennego z poważną niewydolnością serca. Ponadto pod zarzutem pobicia klawisza przygotowano kolejny proces i miałem spędzić za kratami następne kilka lat.
Obserwuję zachowanie Władysława Frasyniuka, który został wyniesiony na rękach przez policję - jego zwolennicy opowiadają, że w taki sposób traktowały go kiedyś władze PRL. Frasyniuk tego nie dementuje.
Czyżby uwierzył koledze z KOD, który twierdził, że stan wojenny nie wiązał się ze szczególnymi prześladowaniami oraz że „dochowano jakiejś kultury w tym wszystkim, w tym całym zdarzeniu”. No cóż, skoro dawniej komuniści „dochowali kultury”, jak rozumiem także w Barczewie, a teraz policja też potraktowała Frasyniuka kulturalnie to wniosek oczywisty – dziś jest tak jak za czasów PRL
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/344026-frasyniukowi-ku-pamieci-dzis-jest-tak-jak-za-czasow-prl