Kiedyś, gdzieś, czytałem jakiegoś chyba niemieckiego myśliciela z XIX wieku. Sformułował on opinię, że gdyby Polska odzyskała niepodległość, to byłoby to czymś tak jaskrawie niesprawiedliwym, że wręcz owocującym ponurą refleksją filozoficzną.
Taką mianowicie, że sprawiedliwość nie istnieje. Więcej. W zasadzie (tu autor nie stawiał kropki nad „i”, ale coś takiego zdawało się wynikać z jego rozumowania) ewentualne odzyskanie niepodległości przez Polskę byłoby wręcz dowodem na nieistnienie Boga.
Bo jeśli ktoś tak bezprecedensowo i konsekwentnie jak Polacy własnej państwowości szkodził i ją niszczył… Jeśli ktoś stworzył i cyzelował, mówiąc słowami Cata – Mackiewicza, ustrój „który właściwie był ustrojem skierowanym w kierunku niedopuszczenia, aby na terytorium polskim działało w ogóle państwo polskie”…
Minęły epoki. I narzuca się taką refleksja: niezależnie od tego, czy w Smoleńsku był zamach (bo jeśli był, to przecież ze strony z której zagrożenia co najmniej nie można było wykluczyć, a wręcz można się było go spodziewać), czy „tylko” (tylko… ładne mi tylko….) splot zaniedbań, nawarstwiających się przez lata efektów spychania potrzeb państwa w dół, wniosek może być tylko jeden.
10 kwietnia 2010 Polska utraciła moralne prawo do istnienia jako suwerenne państwo.
A wszystko to przypomniało mi się po samochodowym wypadku pani premier.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/327206-czy-my-mamy-moralne-prawo-do-panstwowosci-refleksja-po-wypadku-pani-premier