Cofnijmy się do wydarzeń sprzed 35 lat. Jak wyglądał stan wojenny w pana rodzinnym mieście, w Szczecinie?
W środku nocy przybiegła do naszego mieszkania znajoma i ostrzegła tatę, żeby się ukrył, bo wybuchła wojna. Ludzie nie wiedzieli, co się dzieje, nie mieli pojęcia, że wprowadzono stan wojenny. Tata się spakował i poszedł do portu, gdzie podjął próbę organizacji strajku, ale nic z tego nie wyszło, więc wrócił po kilku godzinach do domu. Nie było chętnych. Ludzie się przestraszyli, że wybuchła wojna. Wcale im się nie dziwię, że się bali. Później całą rodziną udaliśmy się pod Stocznię Szczecińską, żeby zobaczyć co się dzieje, tata był jeszcze w porcie. Mama wzięła jedzenie i zanieśliśmy je stoczniowcom. Później tata wrócił do domu, był już bezrobotny, mama musiała utrzymywać całą rodzinę. Wojsko i milicja patrolowały ulice, przeprowadzono pacyfikację Stoczni Szczecińskiej. Prawdopodobnie w Szczecinie w czasie stanu wojennego zginęła jedna osoba, która udusiła się gazem podczas pacyfikacji przez milicję manifestacji solidarnościowych na początku maja 1982 r.
Wspominał pan, że mama była jedynym żywicielem pięcioosobowej rodziny. Jak sobie radziliście?
Z bratem i tatą rozładowywaliśmy TiR-y z darami w Caritasie, otrzymywaliśmy za to paczki żywnościowe. Nasze przypadki nie były odosobnione, tysiące osób w całej Polsce traciły prace, było wyrzucanych ze szkoły, internowanych, wiele osób zginęło. Tata do pracy w stoczni wrócił dopiero po „okrągłym stole” w 1989 r., bratu dzięki interwencji jego nauczycieli pozwolono napisać maturę, siostra znalazła inna pracę.
Pana też dotknęły komunistyczne represje…
W stanie wojennym jako czternastoletni chłopak byłem łącznikiem struktur Solidarności. Tata 13 grudnia 1981 r. został wyrzucony z pracy, próbował organizować strajk na terenie portu szczecińskiego. Wspólnie z rodzeństwem 18-letnią siostrą i 17-letnim bratem robiliśmy ulotki antykomunistyczne na małych drukarenkach. Siostrę w stanie wojennym wyrzucono z pracy, mnie i brata ze szkoły. Wszyscy łącznie z tatą byliśmy zatrzymywani na 48 godzin. Pierwszy raz zostałem zatrzymany po manifestacji solidarnościowej 1 maja 1983 r., zrobiono mi i kolegom zdjęcia, a później jeżdżono z nim po szkołach, gdzie nas zatrzymano. Później z siostrą i przyjaciółmi z pielgrzymki szczecińskiej założyliśmy Federację Młodzieży Walczącej w Szczecinie, z FMW jestem do dzisiaj związany, pełnię funkcję członka zarządu Stowarzyszenia FMW. Następnie działałem w Ruchu Wolność i Pokój, kiedy byłem działaczem WiP odmówiłem złożenia przysięgi wojskowej.
I za to został pan skazany?
Tak, w 1987 r. zostałem skazany na dwa lata i 3 miesiące więzienia za odmowę odbycia służby wojskowej i złożenia przysięgi na wierność Związkowi Sowieckiemu. Siedziałem prawie 9 miesięcy, zostałem zwolniony dekretem Jaruzelskiego z okazji 22 lipca 1988 r. Karę odbywałem w areszcie śledczym na Kaszubskiej w Szczecinie, w ośrodku dla nieletnich w Gorzowie Wielkopolskim i w Stargardzie Szczecińskim. W Gorzowie siedziałem krótko, uznano, że jestem niebezpieczny i przeniesiono mnie do Stargardu Szczecińskiego, gdzie było ciężkie więzienie, w starych pruskich koszarach, nie było tam toalet, ani łazienek, żeby się umyć i załatwić potrzeby fizjologiczne musieliśmy korzystać z wiader. Więźniowie kryminalni, grypsujący traktowali mnie dobrze, bo wiedzieli, że jestem osobą, która nie donosi. Na złodziei nie mogę narzekać, raczej mnie szanowali. Gorzej mnie traktowała Straż Więzienna. W Stargardzie Szczecińskim tylko ja i kolega z Kołobrzegu byliśmy więźniami politycznymi.
Rozmawiał Tomasz Plaskota
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Cofnijmy się do wydarzeń sprzed 35 lat. Jak wyglądał stan wojenny w pana rodzinnym mieście, w Szczecinie?
W środku nocy przybiegła do naszego mieszkania znajoma i ostrzegła tatę, żeby się ukrył, bo wybuchła wojna. Ludzie nie wiedzieli, co się dzieje, nie mieli pojęcia, że wprowadzono stan wojenny. Tata się spakował i poszedł do portu, gdzie podjął próbę organizacji strajku, ale nic z tego nie wyszło, więc wrócił po kilku godzinach do domu. Nie było chętnych. Ludzie się przestraszyli, że wybuchła wojna. Wcale im się nie dziwię, że się bali. Później całą rodziną udaliśmy się pod Stocznię Szczecińską, żeby zobaczyć co się dzieje, tata był jeszcze w porcie. Mama wzięła jedzenie i zanieśliśmy je stoczniowcom. Później tata wrócił do domu, był już bezrobotny, mama musiała utrzymywać całą rodzinę. Wojsko i milicja patrolowały ulice, przeprowadzono pacyfikację Stoczni Szczecińskiej. Prawdopodobnie w Szczecinie w czasie stanu wojennego zginęła jedna osoba, która udusiła się gazem podczas pacyfikacji przez milicję manifestacji solidarnościowych na początku maja 1982 r.
Wspominał pan, że mama była jedynym żywicielem pięcioosobowej rodziny. Jak sobie radziliście?
Z bratem i tatą rozładowywaliśmy TiR-y z darami w Caritasie, otrzymywaliśmy za to paczki żywnościowe. Nasze przypadki nie były odosobnione, tysiące osób w całej Polsce traciły prace, było wyrzucanych ze szkoły, internowanych, wiele osób zginęło. Tata do pracy w stoczni wrócił dopiero po „okrągłym stole” w 1989 r., bratu dzięki interwencji jego nauczycieli pozwolono napisać maturę, siostra znalazła inna pracę.
Pana też dotknęły komunistyczne represje…
W stanie wojennym jako czternastoletni chłopak byłem łącznikiem struktur Solidarności. Tata 13 grudnia 1981 r. został wyrzucony z pracy, próbował organizować strajk na terenie portu szczecińskiego. Wspólnie z rodzeństwem 18-letnią siostrą i 17-letnim bratem robiliśmy ulotki antykomunistyczne na małych drukarenkach. Siostrę w stanie wojennym wyrzucono z pracy, mnie i brata ze szkoły. Wszyscy łącznie z tatą byliśmy zatrzymywani na 48 godzin. Pierwszy raz zostałem zatrzymany po manifestacji solidarnościowej 1 maja 1983 r., zrobiono mi i kolegom zdjęcia, a później jeżdżono z nim po szkołach, gdzie nas zatrzymano. Później z siostrą i przyjaciółmi z pielgrzymki szczecińskiej założyliśmy Federację Młodzieży Walczącej w Szczecinie, z FMW jestem do dzisiaj związany, pełnię funkcję członka zarządu Stowarzyszenia FMW. Następnie działałem w Ruchu Wolność i Pokój, kiedy byłem działaczem WiP odmówiłem złożenia przysięgi wojskowej.
I za to został pan skazany?
Tak, w 1987 r. zostałem skazany na dwa lata i 3 miesiące więzienia za odmowę odbycia służby wojskowej i złożenia przysięgi na wierność Związkowi Sowieckiemu. Siedziałem prawie 9 miesięcy, zostałem zwolniony dekretem Jaruzelskiego z okazji 22 lipca 1988 r. Karę odbywałem w areszcie śledczym na Kaszubskiej w Szczecinie, w ośrodku dla nieletnich w Gorzowie Wielkopolskim i w Stargardzie Szczecińskim. W Gorzowie siedziałem krótko, uznano, że jestem niebezpieczny i przeniesiono mnie do Stargardu Szczecińskiego, gdzie było ciężkie więzienie, w starych pruskich koszarach, nie było tam toalet, ani łazienek, żeby się umyć i załatwić potrzeby fizjologiczne musieliśmy korzystać z wiader. Więźniowie kryminalni, grypsujący traktowali mnie dobrze, bo wiedzieli, że jestem osobą, która nie donosi. Na złodziei nie mogę narzekać, raczej mnie szanowali. Gorzej mnie traktowała Straż Więzienna. W Stargardzie Szczecińskim tylko ja i kolega z Kołobrzegu byliśmy więźniami politycznymi.
Rozmawiał Tomasz Plaskota
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/319055-wozniak-mordercy-z-sb-sa-przedstawiani-jako-niewinne-aniolki-ale-nikt-nie-broni-ludzi-solidarnosci-zyjacych-na-granicy-ubostwa-nasz-wywiad?strona=2