Debatę publiczną zdominowały spory o Trybunał Konstytucyjny, aborcję (który to już raz!), a także przyczyny katastrofy smoleńskiej. Debata debatą, ale miliony Polaków muszą się mierzyć ze zgoła odmiennymi problemami, tylko z pozoru błahymi.
Każdy, kto załatwiał jakąkolwiek sprawę urzędową, wie z czym to się wiąże. Biurokracja, kolejki, paraliż decyzyjny, zbędna papierologia, brak przychylnego podejścia do petenta. A wszystko w oparach herbaty (obowiązkowo ze szklanek w koszyczkach!) nieśpiesznie parzonej przez panią Krysię w godzinach pracy.
Zdecydowana większość wizyt w podobnych przybytkach państwowego Lewiatana to istna podróż w czasie. Na chwilę, a właściwie długie godziny, można odczuć jakieś złośliwe echo bareizmów. Bogiem i Carem jest pani z trwałą na głowie, która w poczuciu błogiego samozadowolenia zbywa natrętów, którzy przyszli zakłócać jej codzienny herbaciany rytuał. Ona może im pomóc. Ale nie musi. To natręt… pardon – petent ma poczynić wszelkie starania, aby państwowa machina spersonifikowana w osobie pani Krysi z urzędu zadziałała poprawnie. A po wszystkim, frajerze, przeproś, podziękuj i sp…j. Najlepiej w podskokach.
Mogłoby się wydawać, że to tylko takie nieszkodliwe widokówki z cyklu „Nasza Polska taka piękna…”. Problem w tym, że takie drobne utarczki z paniami Krysiami (choć można podstawić tu każde imię) są tylko dowodem na stosunek państwa do obywatela.
Człowiek, mimo kolejnych zmian stosunków społecznych i ustrojów politycznych, wciąż jest traktowany jak poddany. To on ma bić pokłony, prosić, błagać, zabiegać, żeby państwo spełniło swoje podstawowe zadania. Najlepszym przykładem jest sprawa rzekomej informatyzacji urzędów stanu cywilnego, która miała ułatwić obywatelom życie, a w rezultacie oznacza konieczność dodatkowego zabiegania o wprowadzanie danych do systemu. Operacja trwa od 7 (słownie: siedmiu) do 10 (słownie: dziesięciu) dni. Bez tego ani rusz. I pomyśleć, że do niedawna urzędnicy wydawali odpisy aktów urodzenia we właściwym miejscu od ręki… Niestety każdy dyskomfort zawsze jest zapowiedziany małym druczkiem.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Debatę publiczną zdominowały spory o Trybunał Konstytucyjny, aborcję (który to już raz!), a także przyczyny katastrofy smoleńskiej. Debata debatą, ale miliony Polaków muszą się mierzyć ze zgoła odmiennymi problemami, tylko z pozoru błahymi.
Każdy, kto załatwiał jakąkolwiek sprawę urzędową, wie z czym to się wiąże. Biurokracja, kolejki, paraliż decyzyjny, zbędna papierologia, brak przychylnego podejścia do petenta. A wszystko w oparach herbaty (obowiązkowo ze szklanek w koszyczkach!) nieśpiesznie parzonej przez panią Krysię w godzinach pracy.
Zdecydowana większość wizyt w podobnych przybytkach państwowego Lewiatana to istna podróż w czasie. Na chwilę, a właściwie długie godziny, można odczuć jakieś złośliwe echo bareizmów. Bogiem i Carem jest pani z trwałą na głowie, która w poczuciu błogiego samozadowolenia zbywa natrętów, którzy przyszli zakłócać jej codzienny herbaciany rytuał. Ona może im pomóc. Ale nie musi. To natręt… pardon – petent ma poczynić wszelkie starania, aby państwowa machina spersonifikowana w osobie pani Krysi z urzędu zadziałała poprawnie. A po wszystkim, frajerze, przeproś, podziękuj i sp…j. Najlepiej w podskokach.
Mogłoby się wydawać, że to tylko takie nieszkodliwe widokówki z cyklu „Nasza Polska taka piękna…”. Problem w tym, że takie drobne utarczki z paniami Krysiami (choć można podstawić tu każde imię) są tylko dowodem na stosunek państwa do obywatela.
Człowiek, mimo kolejnych zmian stosunków społecznych i ustrojów politycznych, wciąż jest traktowany jak poddany. To on ma bić pokłony, prosić, błagać, zabiegać, żeby państwo spełniło swoje podstawowe zadania. Najlepszym przykładem jest sprawa rzekomej informatyzacji urzędów stanu cywilnego, która miała ułatwić obywatelom życie, a w rezultacie oznacza konieczność dodatkowego zabiegania o wprowadzanie danych do systemu. Operacja trwa od 7 (słownie: siedmiu) do 10 (słownie: dziesięciu) dni. Bez tego ani rusz. I pomyśleć, że do niedawna urzędnicy wydawali odpisy aktów urodzenia we właściwym miejscu od ręki… Niestety każdy dyskomfort zawsze jest zapowiedziany małym druczkiem.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/288566-klienci-panstwa-zyczylbym-sobie-aby-rzad-czesciej-uzywal-retoryki-minister-strezynskiej?strona=1