Liczbę wyznawców Allacha szacuje się obecnie w RFN na ponad 6 mln. Wedle sondażu Emnid-Institut, trzy czwarte Niemców uważa, że nie są oni zdolni do pełnej integracji, zaakceptowania niemieckiej konstytucji i równouprawnienia kobiet. Potwierdziły to wnikliwe badania naukowe, np. Elmara Brählera i Olivera Deckera z Uniwersytetu w Lipsku, które wykazały, że jedna czwarta Niemców ma wrogie nastawienie do imigrantów, jedna trzecia twierdzi, że jest ich za dużo i wolałoby żyć w kraju bez muzułmanów, a dwie trzecie sądzi, że należałoby ograniczyć muzułmanom swobodę praktyk religijnych. W opinii autorów tego opracowania, to „dramatyczny trend”. Rzecznik rządu federalnego Steffen Seifert przyznał, iż wyniki tych badań okazały się „dość zatrważające”.
Kanclerz Merkel, inicjatorka nowej fali islamskich imigrantów, która swą nieodpowiedzialną samowolą zburzyła dotychczasowy porządek we własnym kraju i w całej Europie, co postawiło pod znakiem zapytania nie tylko układ z Schengen, lecz spójność Unii Europejskiej, ma dziś wybór między dżumą a cholerą. Co więcej, nie jest to problem wyłącznie Niemiec, muszą się z nim obecnie zmierzyć wszyscy członkowie wspólnoty, w tym Polska. I, jakkolwiek to zabrzmi, muszą pomóc Merkel w znalezieniu sensownego rozwiązania.
Jeszcze przed napływem ponad miliona islamskich uchodźców do RFN, trzy czwarte ludności republiki odrzucało przyjęcie kraju Atatürka do UE, spośród wyborców CDU/CSU przeciw opowiedziało się nawet 82 proc. obywateli. Do tej pory rząd Merkel, podobnie jak jego poprzednicy, byli hamulcowymi tego procesu. Mimo toczących się od dziesięcioleci negocjacji akcesyjnych, obowiązującą wykładnią polityki Berlina było „uprzywilejowane partnerstwo” Turcji z UE, co dla Ankary było nie do przyjęcia. Dziś prezydent Erdoğan świeci triumfy: poprzez imigracyjny szantaż zyskał, prócz kasy na powstrzymanie setek tysięcy imigrantów na granicy wspólnoty, obietnicę przyspieszenia procesu pełnej integracji swego kraju z UE.
Ów „kompromis” niczego jednak nie załatwia, jest jak leczenie zapalenia płuc tabletkami na ból głowy. Europa nadal stoi przed fundamentalnym zadaniem ochrony własnej tożsamości. Kolejne, być może większe problemy są wręcz zaprogramowane. Jeśli nawet przyjąć, że z uwagi na zaniedbany przyrost demograficzny w wielu państwach wspólnoty potrzebne będzie posiłkowanie się imigrantami spoza naszego kontynentu, Europa musi wyleczyć się z mrzonek o multikulti. Integracja islamskiej ludności nie bowiem jest ulicą jednokierunkową.
Pytanie: co dalej? - wciąż pozostaje bez odpowiedzi. A „dalej” jest tylko jedno wyjście: jeśli wspólnota chce uniknąć przekształcenia się na powrót w twierdze narodowych interesów państw członkowskich UE, musi w trybie pilnym ustanowić jasne, konkretne zasady doboru imigrantów, wedle własnych potrzeb, zgodnie z własnymi, w tym kulturowymi prerogatywami.
W cywilizowanym świecie to nic nowego, że wspomnę tylko wizową zaporę USA, wzorzec kanadyjski, czy klucz stosowany w Australii. Bez tego, po latach spokoju, Europa będzie narażona na kolejne wstrząsy samospełniającej się dziś przepowiedni amerykańskiego politologa Samuela Huntingtona, zawartej w słynnym z 1993 r. artykule w „Foreign Affairs” o „Zderzeniu cywilizacji”. Zaiste, ponura przyszłość…
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Liczbę wyznawców Allacha szacuje się obecnie w RFN na ponad 6 mln. Wedle sondażu Emnid-Institut, trzy czwarte Niemców uważa, że nie są oni zdolni do pełnej integracji, zaakceptowania niemieckiej konstytucji i równouprawnienia kobiet. Potwierdziły to wnikliwe badania naukowe, np. Elmara Brählera i Olivera Deckera z Uniwersytetu w Lipsku, które wykazały, że jedna czwarta Niemców ma wrogie nastawienie do imigrantów, jedna trzecia twierdzi, że jest ich za dużo i wolałoby żyć w kraju bez muzułmanów, a dwie trzecie sądzi, że należałoby ograniczyć muzułmanom swobodę praktyk religijnych. W opinii autorów tego opracowania, to „dramatyczny trend”. Rzecznik rządu federalnego Steffen Seifert przyznał, iż wyniki tych badań okazały się „dość zatrważające”.
Kanclerz Merkel, inicjatorka nowej fali islamskich imigrantów, która swą nieodpowiedzialną samowolą zburzyła dotychczasowy porządek we własnym kraju i w całej Europie, co postawiło pod znakiem zapytania nie tylko układ z Schengen, lecz spójność Unii Europejskiej, ma dziś wybór między dżumą a cholerą. Co więcej, nie jest to problem wyłącznie Niemiec, muszą się z nim obecnie zmierzyć wszyscy członkowie wspólnoty, w tym Polska. I, jakkolwiek to zabrzmi, muszą pomóc Merkel w znalezieniu sensownego rozwiązania.
Jeszcze przed napływem ponad miliona islamskich uchodźców do RFN, trzy czwarte ludności republiki odrzucało przyjęcie kraju Atatürka do UE, spośród wyborców CDU/CSU przeciw opowiedziało się nawet 82 proc. obywateli. Do tej pory rząd Merkel, podobnie jak jego poprzednicy, byli hamulcowymi tego procesu. Mimo toczących się od dziesięcioleci negocjacji akcesyjnych, obowiązującą wykładnią polityki Berlina było „uprzywilejowane partnerstwo” Turcji z UE, co dla Ankary było nie do przyjęcia. Dziś prezydent Erdoğan świeci triumfy: poprzez imigracyjny szantaż zyskał, prócz kasy na powstrzymanie setek tysięcy imigrantów na granicy wspólnoty, obietnicę przyspieszenia procesu pełnej integracji swego kraju z UE.
Ów „kompromis” niczego jednak nie załatwia, jest jak leczenie zapalenia płuc tabletkami na ból głowy. Europa nadal stoi przed fundamentalnym zadaniem ochrony własnej tożsamości. Kolejne, być może większe problemy są wręcz zaprogramowane. Jeśli nawet przyjąć, że z uwagi na zaniedbany przyrost demograficzny w wielu państwach wspólnoty potrzebne będzie posiłkowanie się imigrantami spoza naszego kontynentu, Europa musi wyleczyć się z mrzonek o multikulti. Integracja islamskiej ludności nie bowiem jest ulicą jednokierunkową.
Pytanie: co dalej? - wciąż pozostaje bez odpowiedzi. A „dalej” jest tylko jedno wyjście: jeśli wspólnota chce uniknąć przekształcenia się na powrót w twierdze narodowych interesów państw członkowskich UE, musi w trybie pilnym ustanowić jasne, konkretne zasady doboru imigrantów, wedle własnych potrzeb, zgodnie z własnymi, w tym kulturowymi prerogatywami.
W cywilizowanym świecie to nic nowego, że wspomnę tylko wizową zaporę USA, wzorzec kanadyjski, czy klucz stosowany w Australii. Bez tego, po latach spokoju, Europa będzie narażona na kolejne wstrząsy samospełniającej się dziś przepowiedni amerykańskiego politologa Samuela Huntingtona, zawartej w słynnym z 1993 r. artykule w „Foreign Affairs” o „Zderzeniu cywilizacji”. Zaiste, ponura przyszłość…
Strona 3 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/286315-piotr-cywinski-dupki-z-okraglej-ziemi-czyli-owczy-ped-niemcow-do-samolikwidacji-i-samozaglady-europy?strona=3