Macierewicz, Gowin, Morawiecki. Te i inne dylematy nowego rządu

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP/ Radek Pietruszka
fot. PAP/ Radek Pietruszka

Jedni zobaczą w nowym rządzie triumf otwarcia się na świat zewnętrzny, wyjścia poza ściśle partyjną nomenklaturę. I znajdą nazwiska na potwierdzenie tej tezy.

Z pewnością przy wszystkich kontrowersjach do których przejdę za chwilę osobą taką jest nowy koordynator polityki gospodarczej Mateusz Morawiecki. Na pewno człowiek od polityki europejskiej Konrad Szymański (przy wszystkich moich wątpliwościach co do wyodrębnienia tej tematyki, jak rozumiem w ramach Kancelarii Premiera). Z pewnością typowana na speca od cyfryzacji Anna Streżyńska.

Ale i wśród ministrów wyżej umocowanych w PiS nie brak postaci, których kompetencje nie budzą żadnych wątpliwości. Zawodowy dyplomata Witold Waszczykowski jako szef MSZ czy wracający z „dokształtu” w Harvardzie Paweł Szałamacha jako minister finansów to nie są ludzie, którzy zawdzięczają swój awans giętkości w funkcjonowaniu na PiS-owskim „dworze”.

Dorzuciłbym tu wicepremiera i ministra kultury profesora Piotra Glińskiego, prawdziwie inteligencką twarz nowej ekipy w najlepszym tego słowa znaczeniu,  czy ministra infrastruktury Andrzeja Adamczyka. Pierwszy to parlamentarny debiutant, drugi – stary wyga, ale w obu wypadkach życzyłbym takich postaci każdemu rządowi. Tych kilka nazwisk tworzy stosunkowo mocny trzon. I można też widzieć w niektórych zakamarkach logikę wynagradzania starych partyjnych towarzyszy. Nie chodzi o to, że doświadczony parlamentarzysta nie powinien być ministrem. Ale powiem szczery, kiedy widzę Mariusza Błaszczaka jako szefa MSWiA, Krzysztofa Jurgiela jako ministra rolnictwa, Jana Szyszkę jako ministra środowiska czy Krzysztofa Tchórzewskiego (a nie Piotra Naimskiego) jako ministra energetyki, to muszą mnie dopiero przekonać, że stoi za nimi coś więcej niż mechaniczna rutyna i gorliwość w wykonywaniu poleceń partii. Może przekonają, a może nie.

Czasem widzę też, że kluczowe dla realizacji PiS-owskich obietnic resorty oddaje się niekoniecznie tym, którzy się do kierowania nimi najdłużej przygotowywali. Prawica ma ciekawy program edukacyjny, ale zna go najlepiej Elżbieta Witek. Przesuwa się ją jednak na odcinek ogólnej komunikacji rządu ze społeczeństwem, a powierza stanowisko niezwykle ważne posłance, znanej z zajmowania się innymi tematami – mowa o Annie Zalewskiej. Widzę też kilka problemów szczególnych. Pierwszy nazywa się Antoni Macierewicz.

Nie przeraża mnie, że wraca IV RP, nie będę bił na alarm razem z Newsweekiem. Rozumiem, że Jarosław Kaczyński chce przełamać klątwę minionego okresu. Z Mariusza Kamińskiego czy nawet Zbigniewa Ziobry warto zdjąć odium swoistego politycznego trądu. Powiem więcej, to im się należy, bo oskarżano ich ponad miarę za próbę realizowania polityki elementarnego przywracania stanu praworządności.

Kłopot w tym, że w przypadku Macierewicza robi się to za cenę zbyt daleko posuniętego tricku wyborczego. Tłumaczenia, jakie nam dziś zafundowali politycy PiS (w stylu, że Beata Szydło mówiła o kandydaturze Jarosława Gowina na MON „prawdopodobnie”) mogą przekonać jedynie prawicowych kibiców, których chór zabrzmi zaraz i tutaj. Wszyscy zrozumieli tamte deklaracje w ten sposób, że Macierewicz szefem tego resortu nie będzie. Reszta to wykręty.

Mam do tego stosunek osobisty, bo to moje, skądinąd oczywiste stwierdzenie faktu, że Macierewicz jest najpewniejszym kandydatem na MON, wywołało tamten kryzys. Byłem wtedy dość ordynarnie besztany przez kibiców, przy czym głupsi uważali, że sobie tę kandydaturę wymyśliłem (jak to twierdzenie wygląda w świetle decyzji obecnej?), a mądrzejsi przekonywali mnie, że dziennikarz powinien znane sobie informacje zatajać, w interesie partii, pod którą jest podwiązany. Ja taki model dziennikarstwa będę zawsze odrzucał. Nie przypominam sobie, żebym zarobkował w biurze prasowym PiS.

Ale zwrócę też uwagę moim rozsierdzonym krytykom, że nie sam fakt ujawnienia przeze mnie kandydatury Macierewicza wywołał odżegnywanie się od niego PiS, a jego wypowiedzi w Ameryce. I to jest odpowiedź na pytanie, dlaczego dziś uważam, że Kaczyński może instalować pod swoim własnym rządem bombę.

Mamy do czynienia z politykiem, w którym temperament felietonisty czasem przeważa nad temperamentem państwowca. Oczywiście przyjmuję też argument przeciwny, że ten rząd jest w pewnym sensie koalicją wszystkich nurtów i tendencji w dość pojemnym obozie. Dlatego zresztą Kaczyński bierze na pokład Ziobrę, któremu zapewne  nie wybaczył. Chce mieć go pod bokiem. Ale w przypadku Macierewicza mamy do czynienia z szybkim awansem w ostatnich latach, związanym z katastrofą smoleńską. Można tu więc mówić o fundowaniu sobie problemów, które być może trzeba będzie następnie likwidować i gasić. Choć zarazem może się okazać, że przychodzi do MON polityk dobrze przygotowany do potrząśnięcia tym straszliwie zbiurokratyzowanym segmentem życia publicznego. Z pewnością merytorycznie lepiej niż Gowin.

cd. na następnej stronie ==>

12
następna strona »

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych