Stajnia Kopacz
Nierealizowalne obietnice przedwyborcze wcale nie są najgorszym co może być. Najgorsze jest autentyczne rozdawnictwo plus brak istotnych decyzji wprowadzane przez układ, który tonąc chcę następców pociągnąć na dno.
Ludzie jakby na śmierć każdego dnia czekali i dlatego nie przykładali nijakiej pilności do uprawy pól, do utrzymywania trzód i dobytku swego; przeciwnie całkiem, starali się roztrwonić płody swej pracy
— pisał o nawiedzonej widmem „czarnej śmierci” Florencji z połowy 14 wieku nieśmiertelny Boccaccio.
John Hicks, „ekonomiczny noblista” z 1972 roku uznał ten i podobne opisy zawarte w „Dekameronie” za pierwszą w historii precyzyjną analizę trwonienia oszczędności, destrukcji środków kapitałowych i skrajnego skracania procesów produkcyjnych, dziejącego się w obliczu nadciągającego nieszczęścia. Opis ten idealnie pasuje także do finału tracącego nadzieję na reelekcję rządu Ewy Kopacz, a równie dobrze jak Boccaccio ilustruje go znane powiedzenie: „po nas choćby potop”.
Oszczędności w studni
Linie metra, obwodnice i parki technologiczne obiecywane Polakom przez Ewę Kopacz podczas przedwyborczego rządowego tour, można by uznać za bardziej rozbudowaną kontynuację tradycji nierealizowalnych obietnic przedwyborczych. Było to ostatecznie udziałem wszystkich polskich formacji politycznych i wszystkich ważnych polityków.
Gorzej z tym co rzeczywiście jest implementowane. Oczywiście głównymi pamiątkami po rządzie Ewy Kopacz będą te obszary, w których podejmowano pozorne lub nieskuteczne działania na rzecz poprawy sytuacji budżetu, a kończące się odwrotnym skutkiem. Regularnym podwyżkom podatków i parapodatków towarzyszy rozszerzająca się luka podatkowa, która według różnych szacunków wynosi od 70 do 145 miliardów złotych. Ograniczeniu jej ma służyć walka z szarą strefą, realizowana głównie przez „domiarowe” kontrole skarbowe. Zarówno z tegorocznego raportu Międzynarodowego Funduszu Walutowego, jak i wypowiedzi co odważniejszych pracowników skarbówki wynika, że główną przyczyną takiego stanu rzeczy jest zupełny brak woli albo umiejętności państwa w konfrontacji z wyspecjalizowanymi działami „optymalizacyjnymi” wielkich, zagranicznych korporacji. Płacą za nie więc małe firmy duszone kontrolami nieraz niemal na śmierć.
(…)
Faktycznie, jest już pewne, że nowy minister zastanie sytuację taką, w której nie będzie pieniędzy na pensje dla górników. Rodzi to oczywiste pytanie, czy cały rządowy „plan restrukturyzacyjny” z przełomu 2014 i 2015 roku nie był hucpą, obliczoną na wywołanie protestów ze strony związków i oczywiście gwałtowne wsparcie dla tych protestów ze strony walczącego o władzę PiS (co w przypadku przejęcia przez tę partię stawiałoby ją w bardzo trudnej sytuacji).
A potem rząd w zaplanowany sposób „uległ” całkowicie związkowym postulatom tworząc nierealny, destrukcyjny plan finansowy kosztem potwornego marnotrawstwa środków realizując go do czasu wyborów, po których siłą rzeczy nastąpi nie tyle wygaszanie, co topienie kopalń w długach.
W Excelu by wyszło
Pod wieloma względami zarządzanie polską gospodarką, szczególnie polityka podatkowa, przez ostatni czas przypominało klasyczny „błąd arkusza excelowskiego”. Wystarczy tam podwyższyć któryś z parametrów by i ostateczna suma była wysoka. O tym, że tak to nie działa, mogły się przekonać władze Warszawy, którym ogromne podwyżki cen biletów komunikacji miejskiej nie przynosiły oczekiwanych dochodów, za to poszerzały komunikacyjną szarą strefę, czyli gapowiczów. Podobnie nieudany efekt dało podniesienie akcyzy na alkohol.
Nie inaczej miała się sytuacja polskiego potentata miedziowego KGHM. W 2012 wprowadzono nowy podatek od niektórych kopalin (srebra i miedzi). Podatek mający zwiększyć wpływy budżetu, uderzył przede wszystkim we flagowy okręt należący do Skarbu Państwa. W połączeniu ze zniżką cen miedzi, jego dochody z roku na rok drastycznie spadają, a różnice te są drastyczne. W 2014 roku KGHM zarobił o ponad pół miliarda złotych mniej niż rok wcześniej. W momencie pisania tego tekstu w fazie konsultacji społecznych był projekt wyjęcia spółki na dziesięć lat spod działania ustawy. Oznacza to z jednej strony zmniejszenie dochodów z podatku o około 1.5 miliarda złotych. Z drugiej strony, byłoby to realnym ratunkiem dla państwowego potentata, który mógłby odzyskać oddech.
Żaden Excel nie decydował na pewno o wyborze śmigłowca dla polskiej armii w wartym 13 miliardów złotych przetargu. Rozłożenie tu racji nawet dla specjalistów nie jest łatwe ze względu na potężne gry lobbingowe toczące się wokoło kontraktu. Kilka faktów nie pozostawia jednak raczej wątpliwości. Wybrano ofertę w najmniejszym stopniu zorientowaną na rozwój polskiego przemysłu. Jest to nie tylko istotne w kontekście kwot, ale i samego charakteru przetargu. Technologia zbrojeniowa jest motorem skutecznie napędzającym rozwój szkolnictwa, wdrażanie projektów naukowych, postęp technologiczny. Faktycznie, zdefiniowanie warunków przetargu pod jednego odbiorcę, akurat tego, którego oferta dla krajowego przemysłu jest najmniejsza, nie pozwoliło nam skorzystać z tej okazji. Dochodzi oczywiście utrata często opisywanych kilku tysięcy miejsc pracy dla wykwalifikowanych robotników i inżynierów na obszarach najbardziej dotkniętych bezrobociem.
Przetarg rodzi jeszcze jedno ryzyko. Konkurenci zwycięskiego Airbusa, podważają jego legalność. Jeśli uda im się to zrobić, to za kilka lat mogą wywalczyć od polskiego Skarbu Państwa gigantyczne odszkodowania. W ten sposób wszyscy trzej konkurenci do zbrojenia polskiego nieba będą syci, a schudnie i to drastycznie polski podatnik. To koszty, które mogą iść w miliardy.
Jak zawrócić Wisłę
Pomysły wdrażane w ostatnim czasie można podzielić na takie, które mają się spodobać szerokim, roszczeniowym rzeszom jesiennego elektoratu i takie, w przypadku których, „inni szatani” jeśli nie są czynni, to co najmniej zainteresowani. (…) „Inni szatani”, czyli grupy biznesowe czy lobbingowe, są za to zainteresowani kilkoma innymi rozwiązaniami fundowanymi przez rząd. Jak choćby zupełnie dziwaczną i niekonsekwentną polityką wprowadzania systemów opłat za przejazdy przez polskie autostrady, generującą dodatkowe miliardowe koszty. Kolejne systemy są wymieniane i implementowane zupełnie jakby spółki z sektora IT grały o kontrakty w pokera, a decyzje zależały od tego, komu akurat pójdzie lepsza karta.
Równie spektakularnym przykładem jest plan wprowadzania jednolitego podręcznika do kolejnych klas. Podręcznik będący efektem obrośnięcia MEN rozmaitymi pozarządowymi podmiotami, jest dość powszechnie krytykowany za swoją niską jakość i błędy. Równocześnie ministerstwo konsekwentnie rezygnuje z wydania choćby „bonu podręcznikowego”, gdzie kilka prywatnych podmiotów mogłoby konkurować ze sobą w ramach kwoty przyznanej przez MEN, a nauczyciel i rodzice wybrać ten, który im najbardziej przypadnie do gustu. Sytuacja taka sprzyjałaby jakości – efektowi konkurencji. A także, co nie bez znaczenia, byłaby ratunkiem dla wielu małych, lokalnych księgarń, żyjących od września do września, a pełniących w oczywisty sposób pożyteczną rolę dla swojego otoczenia.
To charakterystyczne, że od dawien dawna twórcy kodeksów karnych „rażącą niegospodarność” traktowali niewiele łaskawiej niż korupcję, oszustwo czy złodziejstwo. To ona zapewne będzie najważniejszą – choć nieco niedocenianą - pamiątką po rządzie obecnej pani premier. Pytanie, czy jej następcy będą kontynuować tę zgubną tradycję, czy też zdecydują się na posprzątanie stajni Ewy Kopacz. Niestety inaczej niż w przypadku mitologicznych stajni Augiasza nie wystarczy zmienić biegu dwóch górskich potoków. Trzeba za to będzie się zmierzyć z protestami, stoczyć tysiące rozmów z różnymi grupami społecznymi, zaryzykować popularność, oprzeć się zagranicznym naciskom. Bo jeśli nie, to uwzględniając to co mamy dziś za kolejne cztery lata, siłą rzeczy, taka wyliczanka będzie wyglądała dużo gorzej.
Jest to fragment artykułu opublikowanego w najnowszym numerze kwartalnika „Rzeczy Wspólne”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/268841-ewa-kopacz-odchodzi-ale-pozostawia-po-sobie-niezgorsze-poletko-minowe