Platforma straciła panowanie nad wyborczą kierownicą

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP/Jakub Kamiński
fot. PAP/Jakub Kamiński

Afera taśmowa i ucieczka Tuska do Brukseli spowodowały, że łódź o nazwie Platforma Obywatelska zaczęła dryfować ku skalistym wybrzeżom. Nieuchronne zderzenie będzie oznaczało nie tylko utratę władzy, ale także prawdopodobny rozpad partii wywołany nieudolnością Ewy Kopacz.

Na początku wydawało się, że wszystko będzie dobrze. We wrześniu 2014 roku Kopacz przejmowała fotel premiera i przewodniczącego PO na fali „sukcesu” Tuska awansowanego do Brukseli. Afera taśmowa po trzech miesiącach zdążyła już zejść z czołówek, a poza tym kobietę-premier trudno było atakować politycznym konkurentom. Bonus startowy jednak szybko się wyczerpał i zaczęły się poważne problemy.

Pierwsze kłopoty zwiastował kryzys górniczy na Śląsku. W kopalniach wybuchły protesty, a rząd gorączkowo szukał jakiegoś rozwiązania. Wymyślono na poczekaniu hasło „wygaszania” kopalń, co miało oznaczać ich restrukturyzację, a de facto stanowiło plan likwidacyjny. Jak zwykle pomocne media uznały, że Kopacz sobie poradziła, ale przeforsowane przez rząd rozwiązanie okazało się bombą z opóźnionym zapłonem, która prawdopodobnie wybuchnie w rękach nowemu rządowi.

Momentem przełomowym dla Platformy w negatywnym tego słowa znaczeniu było zwycięstwo Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich. Cios był tak mocny, że ogłuszeni politycy PO doszli do siebie dopiero mniej więcej po dwóch tygodniach. Sondaże wywindowały PiS na lidera, a Platforma zaczęła szybko tracić. W otoczeniu Kopacz wybuchła panika. Do tego wkrótce doszła niespodziewana rekonstrukcja rządu spowodowana ujawnieniem akt z afery taśmowej. Zachwalani nie tak dawno jako świetni ludzie i świetni eksperci, prominentni działacze PO, z Radosławem Sikorskim na czele zostali skazani na wyborczą banicję i utratę miejsc na listach. Zamiast nich znaleźli się Dorn, Napieralski i syn Tadeusza Mazowieckiego, który po zaledwie kilkunastu dniach zrezygnował z kandydowania.

Ostatnie cztery miesiące od przegranej Komorowskiego można określić jako całkowitą utratę kontroli nad kampanią Platformy. Zaczęło się od topornie przeprowadzonej akcji „Kolej na Ewę” – Kopacz miała wyjść frontem do obywateli, jeździć po kraju pociągami i zachwalać dokonania PO ostatnich ośmiu lat. Skończyło się tragicznie, jeśli chodzi o wizerunek – z objazdu Pendolino po kraju w pamięci pozostanie „pachnący kotlecik” i proponowana wszystkim na pokładzie jajecznica z Warsu po 15 zł za porcję. Wysiadłszy z pociągu Kopacz udawała się na wyjazdowe posiedzenia rządu, kolejny pomysł jej nielichych pijarowców. Tu też okazało się, że wizerunkowe zyski to fikcja. Z wyjazdowych posiedzeń zostały jedynie pytania o koszty specjalnie zwożonych z Warszawy mebli. W prawie każdym wystąpieniu premier, powtarzane jak mantra były nazwiska Kaczyńskiego i Szydło. Ostatnio dołączyli do nich Macierewicz oraz „fanatycy”, w czym czuć było rękę Michała Kamińskiego.

Później Kopacz podjęła próbę dyskredytowania prezydenta Dudy. Gdy jej kilkutygodniowe apele o zwołanie Rady Gabinetowej (wyłączną prerogatywę prezydenta!) spełzły na niczym zaczęła przy pomocy usłużnych mediów atakować głowę państwa zarzucając mu między innymi, że jest zdalnie sterowany na pilota. I znowu kreowanie sztucznego sporu na linii prezydent-premier nie przyniosło żadnych zysków. Podobny efekt przyniosła wymiana starych medialnych żołnierzy Platformy na „młodą ekipę”. Rutnicki, Mucha, Kierwiński i Witczak, ogarnięci antypisowskimi fobiami, ze swoimi codziennymi konferencjami poświęconym wyłącznie głównemu konkurentowi budzili tylko politowanie i salwy śmiechu.

Mizeria intelektualna Kopacz była widoczna w całej swej okazałości. „Super warzywa w Biedronce”, „grubaski”, czy „Krzysztof Jarzyna ze Szczecina” – mówią same za siebie. Dzięki swoim wizerunkowym „zdolnościom” szybko stała się bohaterką memów, żartów i kpiarskich filmików, które cieszą się dużą popularnością. A dla polityka nie ma nic bardziej destrukcyjnego niż stać się obiektem memów. Kopacz postanowiła pójść w ślady Komorowskiego, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Wyjście Kopacz do ludzi spotkało się z niechęcią Polaków, a na spotkania i konferencje trzeba było dowozić statystów z agencji filmowych. Premier wpadła też w sidła własnych, bezsensownych wypowiedzi, które śmiało można nazwać „kopaczyzmami”.

Dokładne opisanie beznadziejnej i chaotycznej kampanii Platformy jest ze względu na ogrom przykładów niemożliwe. Takim symbolem podsumowującym ostatnie miesiące może być wycofanie się rakiem z hasła PO „Go West” – określenia, które w języku angielskim oznacza… przenieść się na tamten świat.

W tej chwili sytuacja Platformy jest tak fatalna, że właściwie każdy wynik jest możliwy. Wielu członków PO chętnie pozbyłoby się nominatki Tuska, ale ingerowanie w obsadę stanowiska premiera na kilka miesięcy przed wyborami byłoby zabójcze. Po wyborczej porażce w Platformie nadejdzie czas rozliczeń, a Grzegorz Schetyna już ostrzy sobie zęby i z pewnością powalczy o to, co zostanie z obecnej partii władzy po wyborach.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych