Ogarnia mnie pusty śmiech, gdy słyszę wojownicze, pełne niemal prokuratorskiej swady frazesy rzucane przez dziennikarzy największych stacji telewizyjnych pod adresem przedstawicieli partii rządzącej. Ludzie, którzy do niedawna byli gotowi nosić teczki za Tuskiem i spółką dziś kreują się na gniewnych obrońców świętego ognia prawdy, rzetelności i obiektywizmu.
Jak to mówią, lepiej późno niż wcale… To prawda. Fajnie byłoby jednak, gdyby w naszej Najjaśniejszej Rzeczypospolitej gadające głowy przypominały sobie o dążeniu do prawdy nieco częściej, niż przy okazji kolejnych wyborów, zwłaszcza w obliczu zmiany układu sił, gdy partia rządząca ma przed sobą perspektywę utraty władzy. Tym bardziej, że istnieje poważne podejrzenie, iż władza dopuszcza się nadużyć i zamiata pod dywan niewygodne fakty.
Wystarczy poświęcić – choćby w imię utajonego masochizmu – kilka godzin na obejrzenie kanałów informacyjnych. Dziennikarze, którzy rozmawiali z przedstawicielami rządu o pogodzie, tudzież kolorze krawata, nagle przypominają sobie, że politykowi partii rządzącej też można zadać niewygodne pytania, a nawet – o, zgrozo – drążyć temat.
Jakież to zdziwienie maluje się na twarzach polityków „partii miłości”, gdy jej niedawni piewcy zaczynają weryfikować osławione uczucie w wykonaniu rządzących. Kopacz et consortes przypominają słynnego już studenta oburzonego faktem, iż na obronie pracy magisterskiej komisja ma czelność stawiać pytania. Miało być z górki, a tu klops. Life is brutal.
I gdyby nie świadomość bezwładu państwa, do jakiego doprowadził nieodpowiedzialny tandem PO-PSL (warto pamiętać o roli również tego drugiego ugrupowania), zrobiłoby mi się żal biednych politruków. Bo jak to – ma być miła pogawędka z panią redaktor/panem redaktorem, a tu dziennikarz dopytuje, męczy, jest zaskakująco podejrzliwy, nieufny, a jeszcze rzuca kąśliwe docinki…
Nie oznacza to oczywiście, że wszyscy obrali taktykę „na chorągiewkę”. W niektórych przypadkach perspektywa poważnego przemeblowania na scenie politycznej uruchamia mechanizm obronny w postaci jeszcze większej zajadłości wobec największej partii opozycyjnej, co zresztą bywa dosyć groteskowe. Najwyraźniej niektórzy nie mogą rozstać się z rolą - jak trafnie określił to Arkady Saulski - „ludzi do obsługi trąb, wzywających akordami publicystyki na musztrę pod sztandary takiej czy innej sprawy”.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Ogarnia mnie pusty śmiech, gdy słyszę wojownicze, pełne niemal prokuratorskiej swady frazesy rzucane przez dziennikarzy największych stacji telewizyjnych pod adresem przedstawicieli partii rządzącej. Ludzie, którzy do niedawna byli gotowi nosić teczki za Tuskiem i spółką dziś kreują się na gniewnych obrońców świętego ognia prawdy, rzetelności i obiektywizmu.
Jak to mówią, lepiej późno niż wcale… To prawda. Fajnie byłoby jednak, gdyby w naszej Najjaśniejszej Rzeczypospolitej gadające głowy przypominały sobie o dążeniu do prawdy nieco częściej, niż przy okazji kolejnych wyborów, zwłaszcza w obliczu zmiany układu sił, gdy partia rządząca ma przed sobą perspektywę utraty władzy. Tym bardziej, że istnieje poważne podejrzenie, iż władza dopuszcza się nadużyć i zamiata pod dywan niewygodne fakty.
Wystarczy poświęcić – choćby w imię utajonego masochizmu – kilka godzin na obejrzenie kanałów informacyjnych. Dziennikarze, którzy rozmawiali z przedstawicielami rządu o pogodzie, tudzież kolorze krawata, nagle przypominają sobie, że politykowi partii rządzącej też można zadać niewygodne pytania, a nawet – o, zgrozo – drążyć temat.
Jakież to zdziwienie maluje się na twarzach polityków „partii miłości”, gdy jej niedawni piewcy zaczynają weryfikować osławione uczucie w wykonaniu rządzących. Kopacz et consortes przypominają słynnego już studenta oburzonego faktem, iż na obronie pracy magisterskiej komisja ma czelność stawiać pytania. Miało być z górki, a tu klops. Life is brutal.
I gdyby nie świadomość bezwładu państwa, do jakiego doprowadził nieodpowiedzialny tandem PO-PSL (warto pamiętać o roli również tego drugiego ugrupowania), zrobiłoby mi się żal biednych politruków. Bo jak to – ma być miła pogawędka z panią redaktor/panem redaktorem, a tu dziennikarz dopytuje, męczy, jest zaskakująco podejrzliwy, nieufny, a jeszcze rzuca kąśliwe docinki…
Nie oznacza to oczywiście, że wszyscy obrali taktykę „na chorągiewkę”. W niektórych przypadkach perspektywa poważnego przemeblowania na scenie politycznej uruchamia mechanizm obronny w postaci jeszcze większej zajadłości wobec największej partii opozycyjnej, co zresztą bywa dosyć groteskowe. Najwyraźniej niektórzy nie mogą rozstać się z rolą - jak trafnie określił to Arkady Saulski - „ludzi do obsługi trąb, wzywających akordami publicystyki na musztrę pod sztandary takiej czy innej sprawy”.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/263121-przekaziory-juz-nastawione-politycy-po-wyraznie-zaskoczeni-faktem-ze-potulni-dziennikarze-osmielaja-sie-zadawac-pytania?strona=1