Inny „trzódkowiec” Żakowskiego, jeden z wzorców z Sevres dziennikarskiego oportunizmu, pytał 7 sierpnia 2015 r. Bronisława Komorowskiego w zakładowym radiowęźle, czy „uważa, że wolność obywatelska w najbliższych latach może być zagrożona?”. I bardzo się zawiódł, bo były już prezydent stwierdził, że „mówienie o strasznych wizjach zagrożeń dla wolności” jest przedwczesne. Już oczy wyobraźni widziały nową Berezę Kartuską, a tu taka niemiła niespodzianka. W tym wszystkim naprawdę zabawne jest to, że ludzie, którzy od wielu lat są pieszczochami władzy, mimo zmieniających się konfiguracji i rządów, z wielkim zapałem pozują na ofiary. To znaczy nigdy nie zaznali żadnych krzywd, a kasa lała się szerokim strumieniem, ale na zapas przestrzegali i ostrzegają przed zamordyzmem, który wtrąci ich w jakieś kazamaty, czyli odetnie od marmurowego koryta z bogatymi złoceniami. W godzinach pracy opowiadają i piszą o swoich urojonych cierpieniach i troskach, leją łzy i toczą żółć, a nawet ochotniczo się zapluwają, by potem wsiąść w swoje wypasione bryki, pojechać do wypasionych willi oraz apartamentów z ogrodzeniami i kamerami, popijać drogie trunki i odpoczywać przed kolejnymi potyczkami ze śmiertelnymi wrogami demokracji. I tacy ludzie mają czelność atakować prezydenta ledwie kilkanaście godzin po zaprzysiężeniu, a nawet tuż po wyborze, bo jako szermierze wolności i demokracji muszą ostrzegać zawczasu. To już nawet nie jest śmieszne. To jest po prostu żałosne.
Z jednej strony mamy więc ludzi, którzy chcieliby wyprać przeszłość, przykryć swoje wcześniejsze błędy i usprawiedliwić fobie oraz szajby, a z drugiej - rozpieszczonych gogusiów władzy, dla których perspektywa normalnej konkurencji i braku ogromnych przywilejów jest zamachem na demokrację, zamordyzmem i zbrodnią przeciwko wolności. Cały ten rumor i bezpodstawne, bezsensowne, a często po prostu groteskowe oskarżenia są dziełem z jednej strony upadłych demiurgów w rodzaju Michnika, a z drugiej zdemoralizowanych sybarytów, którzy swoje lęki przed wyprowadzką z willi w Konstancinie czy rezygnacją z jeżdżenia wypasioną terenówką przedstawiają jako odpowiednik zsyłki na Sybir. Te dwie grupy wykreowały się na największych obrońców demokracji w Polsce i największych wolnościowców, co samo w sobie jest tak absurdalne, że aż budzi zdumienie, iż jest przez część społeczeństwa kupowane.
„Cierpienia” tych dwóch grup oraz ich „demokratyczne” zaangażowanie zasługują wyłącznie na kpinę. Nie ma bowiem chyba w Polsce ludzi bardziej oderwanych od rzeczywistości i większych hipokrytów. I nie ma żadnego powodu, żeby ich cierpiętnicze pajacowanie traktować serio.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Inny „trzódkowiec” Żakowskiego, jeden z wzorców z Sevres dziennikarskiego oportunizmu, pytał 7 sierpnia 2015 r. Bronisława Komorowskiego w zakładowym radiowęźle, czy „uważa, że wolność obywatelska w najbliższych latach może być zagrożona?”. I bardzo się zawiódł, bo były już prezydent stwierdził, że „mówienie o strasznych wizjach zagrożeń dla wolności” jest przedwczesne. Już oczy wyobraźni widziały nową Berezę Kartuską, a tu taka niemiła niespodzianka. W tym wszystkim naprawdę zabawne jest to, że ludzie, którzy od wielu lat są pieszczochami władzy, mimo zmieniających się konfiguracji i rządów, z wielkim zapałem pozują na ofiary. To znaczy nigdy nie zaznali żadnych krzywd, a kasa lała się szerokim strumieniem, ale na zapas przestrzegali i ostrzegają przed zamordyzmem, który wtrąci ich w jakieś kazamaty, czyli odetnie od marmurowego koryta z bogatymi złoceniami. W godzinach pracy opowiadają i piszą o swoich urojonych cierpieniach i troskach, leją łzy i toczą żółć, a nawet ochotniczo się zapluwają, by potem wsiąść w swoje wypasione bryki, pojechać do wypasionych willi oraz apartamentów z ogrodzeniami i kamerami, popijać drogie trunki i odpoczywać przed kolejnymi potyczkami ze śmiertelnymi wrogami demokracji. I tacy ludzie mają czelność atakować prezydenta ledwie kilkanaście godzin po zaprzysiężeniu, a nawet tuż po wyborze, bo jako szermierze wolności i demokracji muszą ostrzegać zawczasu. To już nawet nie jest śmieszne. To jest po prostu żałosne.
Z jednej strony mamy więc ludzi, którzy chcieliby wyprać przeszłość, przykryć swoje wcześniejsze błędy i usprawiedliwić fobie oraz szajby, a z drugiej - rozpieszczonych gogusiów władzy, dla których perspektywa normalnej konkurencji i braku ogromnych przywilejów jest zamachem na demokrację, zamordyzmem i zbrodnią przeciwko wolności. Cały ten rumor i bezpodstawne, bezsensowne, a często po prostu groteskowe oskarżenia są dziełem z jednej strony upadłych demiurgów w rodzaju Michnika, a z drugiej zdemoralizowanych sybarytów, którzy swoje lęki przed wyprowadzką z willi w Konstancinie czy rezygnacją z jeżdżenia wypasioną terenówką przedstawiają jako odpowiednik zsyłki na Sybir. Te dwie grupy wykreowały się na największych obrońców demokracji w Polsce i największych wolnościowców, co samo w sobie jest tak absurdalne, że aż budzi zdumienie, iż jest przez część społeczeństwa kupowane.
„Cierpienia” tych dwóch grup oraz ich „demokratyczne” zaangażowanie zasługują wyłącznie na kpinę. Nie ma bowiem chyba w Polsce ludzi bardziej oderwanych od rzeczywistości i większych hipokrytów. I nie ma żadnego powodu, żeby ich cierpiętnicze pajacowanie traktować serio.
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/261638-o-wolnosc-i-demokracje-najzacieklej-walcza-upadli-demiurdzy-w-typie-michnika-i-rozpieszczeni-sybaryci-z-trzodki-zakowskiego?strona=2