Tortury to nieistotny drobiazg. Jak pismo „Polityka” postrzega Fidela Castro

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. wikipedia
Fot. wikipedia

Smutek mnie ogarnął, kiedy przeczytałem artykuł Artura Domosławskiego „Fidel Castro, ostatni komunista” w najnowszym numerze „Polityki”. To nieco tylko zakamuflowana relatywizującymi zdaniami pochwała legendy kubańskiego dyktatora, usprawiedliwianego na wszelkie sposoby – przede wszystkim realiami Ameryki Łacińskiej.

Domosławski, znany z sympatii już nawet nie lewicowych a lewackich, wspomina zdawkowo, dosłownie w jednym zdaniu o „represjach wobec oponentów, mordędze codziennego życia, marzeniach tak wielu aby żyć gdzie indziej, narcyzmie władcy”. Wspomina aby zaraz oznajmić z satysfakcją, że legendzie to nie zaszkodziło. Legendzie, która jego zdaniem trudna jest do podważenia, bo przecież Castro uznawany był za szanowanego partnera przez takich ludzi jak Nelson Mandela, za to przez ZSRS traktowany z nieufnością, bo nie zawsze stosował się do jego dyrektyw.

W finale autor uznaje, że kiedy Kuba dozna „szpetoty rynku”, to  po latach może i chaotycznego, ale przecież budowanego w dobrych intencjach socjalizmu, legenda Castro jako Don Kichota będzie się jeszcze umacniać. „Don Kichot jest niedzisiejszy, może i trochę śmieszny, ale koniec końców przywodzi skojarzenia o dobru i szlachetności (styl oryginału – PZ). Historia go uniewinnia”. Tak brzmi finał artykułu.

Domosławski, młodszy ode mnie o cztery lata, należy do mojego pokolenia (jest mężem mojej szkolnej koleżanki). Nie może więc nie znać piosenki Jacka Kaczmarskiego z początku lat 80, której często słuchaliśmy wszyscy na starych Grundigach podczas stanu wojennego. „Szanowny panie, prezydencie Francji. Piszę w sprawie mego męża poety. Od lat 13 w pełnej izolacji. Od lat 22 zamknięty w twierdzy” – to jej początek.

Była to przybierająca postać rozpaczliwego listu żony opowieść o poecie Armando Valladaresie, który nie był – przyjmując na moment siatkę pojęć Domosławskiego - eksponentem amerykańskiego imperializmu, ani sługą kapitału. Był naprawdę poetą, szybko rozczarowanym zwolennikiem rewolucji, którego jeszcze w roku 1960 skazano na 30 lat więzienia. Miał wtedy 23 lata. Poddano go nieludzkim mękom, fizycznym torturom i torturze najgorszej, bezwzględnej samotności, z powodu jego przekonań. I zwolniono faktycznie dopiero po 22 latach, na interwencję Francoisa Mitteranda.

Chronologia jest tu ważna. Publicysta „Polityki” usprawiedliwia Castro: nie mógł sobie pozwolić na budowanie socjalizmu w sposób demokratyczny i ewolucyjny, bo przecież poznał doświadczenia Chile, gdzie podobna próba została krwawo spacyfikowana przez generała Pinocheta wspieranego przez USA.

Upadek Allende to jednak dopiero początek lat 70., tymczasem Castro obalił związanego z Ameryką prezydenta Fulgncio Batistę  na przełomie roku 1959 i 1960 (noc sylwestrowa, pamiętna z „Ojca Chrzestnego 2”). Następnie  w niespełna dwa lata pozbył się z Kuby nie tylko zwolenników obalonego reżymu, ale swoich sojuszników łącznie z pierwszym po przewrocie prezydentem i premierem.

Likwidowani lub wypędzani byli zwolennicy demokratycznej lewicy i jego osobiści rywale z obozu rewolucji. Ten marsz ku „dyktaturze proletariatu”, cokolwiek to w sensie społecznym oznaczało na biednej rolniczej Kubie, odbył się tak jak w Europie wschodniej pod koniec lat 40. Czy można go opisywać jedynie kategoriami ekonomicznymi i uzasadniać przypominaniem o amerykańskich sankcjach? Czy takie publicystyczne prześliźnięcie się po torturowaniu ludzi może być usprawiedliwione czymkolwiek?

W artykule rysuje się prosty podział (przywołany za kolumbijskim pisarzem Plinio Apuleyo Mendozą): albo namiastka demokracji formalnej, politycznej, ale też głodujące masy, albo „brak wolności, tak jak ją wówczas pojmowaliśmy”, ale za cenę nakarmienia ludzi, zapewnienia im mieszkań, opieki medycznej i walki z nierównościami. Trzeciej drogi zdaniem Domosławskiego na tamtym kontynencie nie było.

Nigdy nie odrzucałem, jak niektórzy moi koledzy prawicowcy, krytyki wielu reżymów i społecznych modeli latynoamerykańskich, jako skażonych oligarchiczną nierównością, korupcją i represjami. Mam też świadomość, że czasem systemy takie były podtrzymywane przez rząd USA. Trochę ze względu na logikę globalnego starcia dwóch bloków politycznych, a trochę ze względu na interesy rozmaitych grup kapitałowych i środowisk w samych USA.

Niemniej taka antynomia to w różnych okresach dziejów Ameryki Łacińskiej co najmniej poważne uproszczenie, a czasem nieprawda. Sama Kuba, zawsze raczej biedna, i zależna nawet czysto formalnie od wielkiego amerykańskiego brata, przechodziła różne fazy rozwoju. Miewała także demokratycznych prezydentów próbujących coś zmienić w jej systemie społecznym, sam Batista, sierżant zmieniony w pułkownika w następstwie rewolucji z roku 1934 był w latach 40. przywódcą reformatorem, który zalegalizował partię komunistyczną.

Aby antynomia Domosławskiego była prawdziwa, trzeba by udowodnić, że dzisiejsza Kuba lepiej opiekuje się swoimi obywatelami niż jakiekolwiek inne państwo Ameryki Łacińskiej, bo przecież żadne inne, nawet Wenezuela Chaveza, systemu komunistycznej dyktatury u siebie nie wprowadziło. A to przecież nie jest prawda, niezależnie ile znajdziemy wśród samych Kubańczyków przejawów relatywizowania własnej kondycji czy ulegania antyamerykańskiemu narodowemu komunizmowi. W ostateczności to kraje z gospodarką opartą na własności prywatnej dochodziły w końcu, choć nieraz po wielu dziesięcioleciach, do rozwoju opartego na równych szansach i szerokich perspektywach obywateli.

Nie wystarczy porównanie mas kubańskich do kondycji ludzi biednych na Haiti, w Kolumbii czy w Peru, co robi Domosławski. Nota bene na przykład Haiti zawsze było biedniejsze od Kuby, także w czasach, gdy oba kraje były „kapitalistyczne”.

Zresztą nawet gdyby udowodnić, że dyktatorskimi metodami i na przekór Ameryce udało się zapewnić system powszechnej równości, jakoś tam zadowalający większość , zbywanie krwawej rozprawy z opozycją i nie słabnącego nigdy policyjnego terroru eufemizmami o „ograniczeniu demokracji” jawi mi się jako coś obrzydliwego. Nigdy nie byłem, znów inaczej niż niektórzy koledzy prawicowcy, admiratorem prawicowego reżymu chilijskiego. Ale trzeba przynajmniej przyznać, że pozwolił się on dość szybko rozmontować.

Castro to swoisty fenomen. Czy to zarazem przykład ucieczki ludzi od wolności czy po prostu absolutnego braku wolności, rzecz do oddzielnej dyskusji. Ale w każdym z tych przypadków nie widzę powodu do ekscytacji nim.

Rzecz znamienna – te konkluzje pojawiły się na łamach „Polityki” pisma zalecającego nam dziś najmocniej liberalne kuracje ekonomiczne. Tam „szpetota rynku” budzi instynktowną sympatię. I to tam górnicy grożący tylko strajkiem są przedstawiani jako dziwadła, wąsate, mówiące gwarą, przeszkadzające rzutkim i bogatym elitom.

Nie mam wątpliwości, że ludzie „Polityki” kibicują, poza samym Domosławskim, logice globalnego kapitalizmu, i że na Kubie też byliby jego rzecznikami, choć być może zarazem profitentami uwłaszczenia tamtejszej, rewolucyjnej dyktatury. A jednak fakt, że tekst tak jaskrawo sprzeczny z całym ich życiowym nastawieniem ukazuje się na łamach tego właśnie pisma mnie nie dziwi. Pogarda dla górników w Polsce i zgoda aby tortury na Kubie były zbywane eufemizmami, mają jeden wspólny mianownik.

Jest nim brak wrażliwości. Zaangażowania „Polityki”, pisma PZPR wspierającego stan wojenny, na rzecz praw człowieka są świeżej daty i cokolwiek wymuszone. Wolność w rozumieniu redaktorów tego pisma jest głównie „wolnością od pasa w dół”. A nic nie słychać aby Castro był przywódcą „klerykalnym”.

Naturalnie ta redakcja woli komunizm typu chińskiego niż jego ascetyczną wersję kubańską, ale odruchu sprzeciwu wobec przemocy, wobec narzucania innym woli, za bardzo tu nie uświadczysz. Po prostu nie ta polityczna kultura. Pewnie uważają Domosławskiego za ekscentryka, ale zabawnego. Czczony przez pożytecznych idiotów z kręgów artystycznych Castro byłby problemem, gdyby rządził dziś u nas. Ale czepiać się czegoś tak błahego jak tortury?

No gdyby je organizowano w amerykańskim więzieniu to tak. Ale przecież i my (mówię tu o większości zespołu „Polityki”) jesteśmy dziećmi brutalnej rewolucji. A gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą.

Autor

Wesprzyj patriotyczne media wPolsce24.tv Wesprzyj patriotyczne media wPolsce24.tv Wesprzyj patriotyczne media wPolsce24.tv

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych