Alfabet Szczerego Przywódcy: Van der Coghen, Van Rompuy, Vincent Rostowski

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. Platforma Obywatelska RP from Polska/flickr.com/CC/Wikipedia
Fot. Platforma Obywatelska RP from Polska/flickr.com/CC/Wikipedia

Znany bloger Seaman przedstawia kolejny odcinek Alfabetu Szczerego Przywódcy. Tym razem hasła rozpoczynające się na litery U, V i W.

Ustawowa przejezdność autostrad

Majstersztyk legislacyjny Sławka Nowaka. Kiedyś poklepałem go przyjaźnie po pleckach i od tej pory wykazuje pewne symptomy geniuszu. Tak zwany transfer geniuszu przez dotyk. Nie zawsze się Sławkowi udaje spożytkować to dotknięcie w praktyce, ale czasami ma przebłyski. Tak było właśnie z ustawową przejezdnością polskich dróg, przeważnie autostrad, których przejezdność stała pod znakiem zapytania z powodu poślizgów. To znaczy, chodziło głównie o poślizgi budowlane w sensie terminów ukończenia, a nie o śliskość nawierzchni.

Wszyscy się głowiliśmy, co z tym fantem zrobić, bo EURO 2012 było tuż tuż, a nieukończona droga jest placem budowy, zaś nasze prawo pochodzi z czasów króla Ćwieczka i zabrania jeździć po placu budowy. Cóż za absurd! No i wtedy przychodzi do nas Sławek (akurat odbywaliśmy z Pawłem radę gabinetową, stół był zastawiony obficie, a personel artystyczny KPRM reprezentowany licznie), aż zarumieniony z emocji. Paweł, jak to on, zaraz pyta bezceremonialnie: Co się tak czerwienisz jak gimnazjalistka, rady gabinetowej nie widziałeś?!

I wtedy Sławek już nie wytrzymał i wypalił, że ma sposób, jak zamienić plac budowy w przejezdną drogę. No i żeśmy go z Pawłem wyściskali wtedy z dubeltówki, bo faktycznie się chłopu należało. Ale nie chciał nam zdradzić, jak wpadł na ten genialny pomysł. Mniejsza z tym, grunt, że ustawowa przejezdność autostrad weszła do kanonu osiągnięć polskiej myśli innowacyjnej. Zastanawiamy się teraz, jak znowelizować tę ustawę, żeby zapewnić także przejezdność tych cholernych bramek, wtedy już tylko hulaj dusza na polskich autostradach. Polak potrafi!

Unia Energetyczna

Rozchodziło się o to, żeby czymś zająć ludzi, jak Putin zaczął tę awanturę na Ukrainie. Ja chciałem od razu wyrazić najostrzejsze potępienie tego gwałtownika w imię pokoju światowego. Jednak chłopacy od piaru zaczęli mnie mitygować, że tak nie można bez przygotowania, skoro dopiero co twierdziłem, że Ukraińcy tak samo winni jak Rosjanie. Zatem najpierw zaapelowałem do narodu, żeby palił świeczki w oknach, bo jest to ponoć zbawienna pomoc w takich razach, jak ludzie giną na barykadach. Tak mi podsunął pewien kolega z rządu, który słyszał to od jednego księdza.

I wtedy przyszedł Paweł i pogonił tego kolegę, a mnie wziął na stronę i wyłuszczył pomysł z tą Unią Energetyczną. Otóż Paweł powiedział mi, żebym spakował najpotrzebniejsze rzeczy, bo teraz będę jeździł po całej Unii Europejskiej i namawiał państwa do przystąpienia do unii energetycznej. Ponieważ nie bardzo wypaliła nam w Unii tak zwana wspólna polityka energetyczna, więc należy zastąpić ją unią energetyczną. Bo co to komu szkodzi? - zapytał retorycznie Paweł. Faktycznie, bicie piany jeszcze nie zaszkodziło żadnemu postpolitykowi, a wielu pomogło.

Zatem wziąłem się raźno do roboty i wyruszyłem na to europejskie tournee jako błyskotliwy mąż stanu, a zaprzyjaźnione media rozpływały się z zachwytu nad moją przenikliwością. Od razu też poprawiła się nasza pozycja w Unii Europejskiej, bo nikt przed nami nie wpadł na taki fajny pomysł z nową atrakcyjną nazwą dla starej, przeżutej i wyplutej inicjatywy. Barroso i Ashton to wprost nie kryli zazdrości, że nam się tak udało zamarkować troskę o Europę i jeszcze na dodatek zaprezentować wyborcom jako twarz sprzeciwu wobec agresora Putina. Po prostu mistrzostwo świata!

Umowa gazowa

Perfekcyjnie wynegocjowana z Rosją. Waldek uwijał się jak w ukropie, tak go te ruskie zmachały w czasie rozmów, że długo nie mógł dojść do siebie. Generalnie chodziło oto, żeby załatwić gaz i mieć spokój na długie lata, a Waldek spisał się znakomicie pod tym względem. Niestety, biurokraci unijni, ludzie małej wiary, jak to urzędasy, dopatrzyli się jakichś drobiazgów, zresztą zupełnie nieistotnych. No i zdemolowali nam całą umowę, trzeba było skracać termin ważności, mnóstwo kłopotów. A najgorsze było, gdy wyszło na jaw, że ceny płacimy Gazpromowi najwyższe w Unii. A przecież gaz też najwyższej jakości dostajemy, z nowiutkich złóż na morzu Barentsa, czy Beringa, dokładnie nie pamiętam, więc i ceny muszą być odpowiednie. Usiłowałem to wytłumaczyć opinii publicznej, że jakość kosztuje, ale daremny trud. Ludzie uczepili się tych cen, jak pijany płotu. Co za naród!

Van der Coghen Piotr

Jakiś poseł holenderskiego pochodzenia się do naszego klubu przyplątał. Paweł podpowiada, że pewnie z Holandii. Paweł to ma jednak łeb.

Van Rompuy Herman

Taki jeden kolega szefujący Radzie Europy, którego miejsce miałbym szansę zająć, gdybym był celebrytką o homoseksualnej orientacji i socjalistycznych poglądach, najlepiej z semickimi korzeniami. Takie są kryteria unijne w tej kadencji, a jak mówią Rosjanie, wyżej nerek nie podskoczysz. Przecież nie będę całymi dniami siedział w solarium i studiował Marksa. Kolega van Rompuy pochodzi z Belgii, więc ma blisko do roboty, nigdy się spóźnia i to jest jego główna zaleta. Ma taką specyficzną charyzmę, jak stóg siana w mokry, listopadowy poranek. Paweł mówi, że obojętnie o jakiej porze go zobaczy, to zaraz się rozgląda za czymś miękkim, gdzie by tu głowę przyłożyć. Myślę, że bym się sprawdził na jego miejscu, bo w tej Radzie Europy każdy się sprawdza.

Vincent Rostowski

Nasz poczciwy Wincenty czworga imion. Patrz hasło: Rostowski

Wałbrzyska inicjatywa wyborcza

Oczywiście pisowcy nazywają ten pomysł wałbrzyską aferą, a jakże by inaczej. Tymczasem to był politologiczny majstersztyk. Ja mogę mieć różne pretensje do Grześka i słusznie, że on knuł przeciwko mnie misterne intrygi w tym swoim dolnośląskim regionie, co prawda, to prawda. Jednak muszę oddać, co mu się należy - zaszczepił tamtejszym działaczom niezwykłą innowacyjność w realizowaniu programu obywatelskiej demokracji sterowanej. Koledzy z Wałbrzycha wpadli na pomysł zorganizowania sieci kantorów wyborczych. Istotą i bazą dla tej inicjatywy było upodobanie dużej części wyborców w tamtejszych obwodach do napojów typu Arizona i podobnych w smaku oraz w składzie procentowym. Po sporządzeniu biznesplanu i dokonaniu stosownych symulacji finansowych wyszło, że średnio jeden głos wśród tej warstwy wyborców wychodzi nieco tylko więcej niż cena jednej flaszki nektaru Arizona. Tanizna! Wniosek nasunął się samorzutnie, że warto zainwestować w tę obywatelską przypadłość, zyskując w ten sposób przychylność owego z natury chwiejnego elektoratu.

Tak też się stało, lokalne struktury partyjne podjęły uchwałę i zaangażowały się całym sercem w tę inicjatywę, będącą zresztą idealnym przykładem partnerstwa publiczno-prywatnego. Projekt rozwinął się nad podziw i przyniósł nam pełen sukces w wyborach, przeciwnicy zostali rozgromieni. Niestety, nasza skostniała prokuratura dopatrzyła się nieprawidłowości, głównie przez elektorat, który świętując zwycięstwo po spożyciu dużych ilości nektaru, włóczył się chmarami po nocy, śpiewając partyzanckie pieśni. No i zapewne pisowski elektorat, nie mogąc ścierpieć naszego bezprecedensowego sukcesu, doniósł do prokuratury. Ale mimo wszystko zdobyliśmy bezcenne doświadczenie i po dopracowaniu pewnych szczegółów logistycznych, będziemy mogli rozpowszechnić sieć kantorów wyborczych na cały kraj.

Wielkanoc

Jeśli chodzi o Wielkanoc, to w moim domu śpiewało się kolędy po niemiecku. Tak jakoś się złożyło.

Wieloletni plan finansowania państwa

Patrz hasło: jesienna ofensywa legislacyjna

Seaman

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych