"Możemy uważać politykę prowadzoną przez obecnego premiera za błędną, fatalną i opartą na złym rozumieniu polskiego interesu. Czy to jednak oznacza automatycznie zdradę?"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
premier.gov.pl
premier.gov.pl

W jednym ze swoich niedawnych tekstów pisałem o gen. Jaruzelskim jako modelowym zdrajcy, odpowiadającym archetypowi zdrajcy, jakim w polskiej świadomości stał się najgorszy sprzedawczyk epoki Sejmu Wielkiego Franciszek Ksawery Branicki.

CZYTAJ TAKŻE: Powiem wam, dlaczego Marysia ma prawo nazywać premiera zdrajcą. Przecież on w istocie nim jest

Dlaczego Branicki był zdrajcą par excellence? Sprawa była prosta: czerpał osobiste korzyści od mocarstwa, którego celem było zaanektowanie znacznej części państwa polskiego, a Branicki doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Mamy więc osobistą korzyść i motywowane nią świadome działanie wbrew polskiemu interesowi w najostrzejszej i nie budzącej wątpliwości formie, zwłaszcza w ówczesnej sytuacji. Dlaczego Jaruzelski był zdrajcą? Także działał świadomie, świadomie współpracował z wrogim polskiemu interesowi mocarstwem, jako jego namiestnik w Polsce był nam narzucony, a w końcowej fazie – roku 1981 – zdecydował o wprowadzeniu stanu wojennego, aby ratować własny i towarzyszy stan posiadania. To również nie budzi wątpliwości. Problem w tym, że bardzo łatwo szermuje się dziś słowem „zdrada” i „zdrajca”, co ma zapewne źródło w łatwych do zrozumienia frustracjach. Między innymi dlatego „zdrajcami” byli nazywani politycy opuszczający PiS (co ciekawe – nie odchodzący z PO), co było czystej wody absurdem. Sednem sprawy jest, że niektórzy mają skłonność do przykładania kategorii zdrady do tych działań, z którymi po prostu się nie zgadzają. A to niezmiernie ryzykowna gra, bo tę broń można bardzo łatwo odwrócić w drugą stronę.

Sięgnę po jeden z moich ulubionych przykładów: czy można zdrajcą nazywać margrabiego Wielopolskiego? Marek Pyza czy Krzysztof Feusette odpowiedzą zapewne, że tak. Ja odpowiem zdecydowanie, że nie. Pomijając ocenę jego rządów w Królestwie Polskim i zasadności jego działań, nie pasują do niego kryteria zdrajcy. Ze swojego postępowania nie czerpał osobistych korzyści, nie cieszył się zaufaniem żadnej ze stron, był głęboko przekonany, że działa na rzecz polskiego interesu (ja również jestem tego zdania), a życie skończył na emigracji i w nędzy. I tu dochodzimy do sedna: część osób zechce nazwać go zdrajcą dlatego, że Wielopolski uprawiał politykę, z którą się nie zgadzają. Uważają, że istotą polskości są powstania, a margrabia, jak wiadomo, do wybuchu powstania nie chciał dopuścić i zarządził w tym celu nawet brankę. Tylko czy to oznacza zdradę? Czy można nazwać kogoś zdrajcą tylko dlatego, że kierując się swoim najlepszym rozeznaniem, stosuje nawet drastyczne środki, aby – w swoim przekonaniu – działać na korzyść kraju? Tu widzimy niebezpieczną względność. Dziś my nazwiemy nielubianego polityka zdrajcą, jutro jego zwolennicy nazwą tak naszego politycznego idola. Czy podoba wam się – zwracam się do Marka Pyzy i Krzysztofa Feusette’a – gdy niektórzy mówią, że Jarosław Kaczyński jest zdrajcą, bo wraz z bratem zgodził się na odejście od Traktatu Nicejskiego i zamianę go na niekorzystny dla nas Traktat Lizboński? A do tego prowadzi relatywizacja pojęcia zdrady. Czy zdrajcą był, na ten przykład, marszałek Pétain? Absolutnie nie. Ten bohater I wojny światowej, godząc się na kierowanie podległym Niemcom rządem państwa Vichy, ratował to, co było najważniejsze: Francuzów.** A że historię piszą zwycięzcy (co Polacy wiedzą aż za dobrze), zaś de Gaulle dla uwiarygodnienia przywództwa politycznego potrzebował zestawienia swoich Wolnych Francuzów z kolaboranckim państwem Vichy – Pétainowi przypadła w podręcznikach rola, jaka przypadła. Lecz nawet dziś nie brakuje historyków i publicystów, którzy gotowi są Pétaina bronić. A co powiedzieć o wybitnym XIX-wiecznym dyplomacie księciu Talleyrandzie, który służył Napoleonowi, a potem w imię francuskiej racji stanu spiskował przeciwko niemu z carem Aleksandrem i w końcu reprezentował pokonaną Francję na Kongresie Wiedeńskim? Zdrajca czy patriota? Wróćmy do naszych baranów. Co z Tuskiem? Nie znam nikogo, także po prawej stronie, kto oskarżałby go o czerpanie osobistych korzyści z prowadzonej polityki. Prywatnej uczciwości Tuska nie podawał nigdy w wątpliwość także żaden z braci Kaczyńskich. Jego politykę oceniam fatalnie, a za decyzję o oddaniu śledztwa w katastrofie smoleńskiej Rosji powinien – moim zdaniem – stanąć przed Trybunałem Stanu. TS nie orzeka jednak o zdradzie. Z faktów, jakie dziś znamy, wynika, że takie postępowanie było wynikiem głupoty, niezrozumienia sytuacji, chaosu decyzyjnego i bierności samego premiera. Wszystko to wystarczy, aby Tuska potępić w czambuł i żądać jego odejścia z polityki. Ale nie, aby nazwać go zdrajcą. Możemy uważać politykę prowadzoną przez obecnego premiera za błędną, fatalną i opartą na złym rozumieniu polskiego interesu. Czy to jednak oznacza automatycznie zdradę? Jestem w stanie wyobrazić sobie spójną argumentację, pokazującą, dlaczego Polska powinna trzymać się niemieckiej nogawicy. Albo dlaczego powinna schodzić Rosji z drogi. Nie zgadzam się z tymi tezami, argumentowałbym przeciwnie, ale do głowy by mi nie przyszło, żeby osoby głoszące taki pogląd natychmiast nazywać zdrajcami. Chyba że miałbym poważne dowody, że czynią to nie jako pożyteczni idioci, ale po prostu za euro i ruble. A są w polskiej sferze publicznej i takie przypadki. Skoro Tuska chcecie nazywać zdrajcą za fatalne w skutkach decyzje i złe rządy, to czy w takim razie nie powinniście do grona zdrajców zaprosić choćby marszałka Śmigłego-Rydza, uciekającego szybciutko z zajmowanej przez Niemców i Sowietów Polski, co było m.in. skutkiem jego fatalnego dowodzenia w wojnie obronnej i podejmowanych wcześniej decyzji? Taką wyliczankę można ciągnąć jeszcze długo.

Apeluję do moich kolegów – tych, którzy mają więcej niż 17 lat – o umiar. Pojęcie zdrady to w arsenale środków retorycznych bomba atomowa. Wbrew emocjom, życie naprawdę nie jest tak czarno-białe, jak chcieliby tego rozemocjonowani kibice po każdej ze stron.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych