„Te oskarżenia są absurdalne, w Biełsacie w to nie wierzymy” - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl współpracownik tej stacji komentując zawiadomienie Telewizji Polskiej w likwidacji o podejrzeniu popełnienia przestępstwa i wszczęte przez Prokuraturę Okręgową w Warszawie z tego tytułu śledztwo. Ma ono dotyczyć m.in. byłej szefowej Biełsatu.
Zawarcie przez telewizję Biełsat bez przetargu 248 umów i zleceń, z których duża część nigdy nie została zrealizowana, to główne zarzuty, jakie w swoim doniesieniu do prokuratury przeciwko byłej szefowej stacji Agnieszce Romaszewskiej-Guzy zawarł likwidator TVP
— pisze Onet, który podaje także, że „umowy te Biełsat podpisał z firmami informatycznymi Szymona Puacza”.
O wszczęciu śledztwa przez Prokuraturę Okręgową poinformowała w środę Telewizja Polska S.A. w likwidacji.
Spółka mogła stracić około 7 mln zł poprzez zawarcie umów o świadczenie usług informatycznych, tj. czyn z art. 296 k.k. oraz wystawianie w celu osiągnięcia korzyści majątkowej poświadczających nieprawdę faktur VAT opiewających na kwotę ok. 5 mln zł za w rzeczywistości niezrealizowane usługi informatyczne, tj. czyn z art. 271a k.k.
— czytamy w komunikacie, a Onet dodaje, kogo ma dotyczyć zawiadomienie:
Skierowane przez Gorgosza do prokuratury zawiadomienie obejmuje działalność 10 osób, prócz Romaszewskiej-Guzy m.in.: Aleksa Dzikawickiego — zastępcy dyrektora i redaktora naczelnego Biełsatu, sekretarz programu Beaty Krasickiej i Waldemara Domańskiego, kierownika działu Programu Polonia.
Portal pisze także:
Likwidator TVP zarzuca im, że „w okresie od dnia 10 sierpnia 2018 roku do 10 stycznia 2024 roku, pełniąc powyżej opisane funkcje w Telewizji Polskiej S.A. oraz zajmując się sprawami majątkowymi w Telewizji Polskiej S.A., działając wspólnie i w porozumieniu (…) w krótkich odstępach czasu” nie dopełnili ciążących na nich obowiązków i przekroczyli swoje uprawnienia, „w wyniku czego wyrządzono Telewizji Polskiej S.A. szkodę majątkową w wielkich rozmiarach w łącznej kwocie 7.142.915,12 zł”.
W przytaczanym przez Onet zawiadomieniu Daniela Gorgosza, likwidatora TVP, można także przeczytać co zarzuca się pracownikom Biełsatu:
„W okresie od dnia 10 sierpnia 2018 roku do 10 stycznia 2024 roku, działając wspólnie i w porozumieniu w celu osiągnięcia korzyści majątkowej przez Szymona Puacz, a następnie Devkom sp. z o.o. w krótkich odstępach czasu w wykonaniu z góry powziętego zamiaru [Romaszewska i jej współpracownicy — przyp.red.] doprowadzili do niekorzystnego rozporządzenia mieniem znacznej wartości (…) wprowadzając Telewizję Polską S.A. w błąd: co do zawyżenia ceny świadczonych przez Szymona Puacza (…) usług informatycznych oraz co do zawyżenia ceny świadczonych przez Devkom sp. z o.o. usług informatycznych, a Szymon Puacz (…) co do zamiaru wywiązania się z realizacji przyjętych usług informatycznych objętych łącznie 248 umowami (w tym zleceniami zakupu), w tym, co do dysponowania niezbędną infrastrukturą, aktywami oraz środkami do wykonania tychże usług informatycznych, a następnie wbrew przyjętym zobowiązaniom umownym Szymon Puacz (…) tych usług (190-ciu) na rzecz Telewizji Polskiej S.A. nie zrealizował”.
W doniesienu zawarta jest także opinia, ze te usługi mogły zostać zrealizowane mniejszym kosztem.
Wszystkie usługi, które TVP S.A. zamawiała u Szymona Puacza (…) TVP S.A. mogła bezproblemowo zamówić bezpośrednio u dostawców usług internetowych, a nie korzystać z pośrednika, jakim był Szymon Puacz Devkom. Najbardziej racjonalne rozwiązanie polegałoby na wykonaniu wszystkich czynności wskazanych w ww. umowach siłami własnego, wewnętrznego, wyspecjalizowanego ośrodka w postaci TVP Technologie
— cytuje Onet.
Konieczność dywersyfikacji sposobów transmisji
Portal wPolityce.pl rozmawiał ze współpracownikiem Biełsatu, który wyjaśnia, że to nie jest zwykła stacja, w której można było zawsze stosować standardowe rozwiązania.
Podstawowym problemem Biełsatu było to, że nikt na niego w TVP nie był gotowy. Nie było procedur dotyczących funkcjonowania kanału dla zagranicznego widza żyjącego w dyktaturze. To jest zupełnie co innego niż na przykład TVP Polonia, która głównie reemituje programy głównych kanałów, a oprócz tego ma kilka własnych programów dla emigrantów
— mówi współpracownik stacji, który chce pozostać anonimowy. Podkreśla także, że dotarcie do widza na Białorusi nie zawsze jest proste.
Prawie od początku trzeba było bardzo mocno rozwijać część internetową. Wiadomo, że nie wszyscy na Białorusi mają dostęp do anten satelitarnych, a nawet w pewnym momencie wprowadzono przepis, nakazujący zdejmować je z fasad domów, bo ponoć szpeciły krajobraz. Poza tym od naszego startu minęło kilkanaście lat. W tym czasie w ogóle mocno się rozwinął Internet, YouTube, a coraz więcej telewizji zaczęło umieszczać swoje streamy na stronach
— wyjaśnia nasz rozmówca.
Dlatego naturalną drogą umożliwienia dostępu do Biełsatu dla najbardziej zainteresowanych tematem - Białorusinów - było umieszczanie treści produkowanych przez stację w Internecie. TVP nie zawsze za tym nadążała i szefostwo Biełsatu uznało, że kanał musi być o krok do przodu. Z tego powodu dyrektor Romaszewska, oczywiście z pełną aprobatą władz TVP - które zresztą zwykle nie chciały się mocno w sprawy Biełsatu angażować - stworzyła taką „strukturalną wyspę”. Dużą część rzeczy, które zwykle anteny zlecały innym działom w telewizji, Biełsat miał własne, we własnej strukturze - formalnej czy nieformalnej
— mówi, wspominając, że część działań podejmowanych przez Biełsat była innowacyjna.
Na przykład Biełsat jako pierwszy wprowadził w miejsce bardzo drogiego przesyłu satelitarnego z użyciem wozów transmisyjnych, przesył plików wideo bezpiecznymi kanałami - tak, żeby dziennikarz, który zapisze coś na kamerę, po zgraniu z taśmy, a potem karty pamięci, od razu mógł materiał wysłać do Warszawy. Byliśmy pionierami, jeśli chodzi o nowoczesne technologie w spółce, gdzie wtedy jeszcze biegało się na montaż z taśmami. Kto pracował w TVP, ten wie, jak to wyglądało w innych działach jeszcze nie tak dawno
— podkreśla współpracownik Biełsatu. Odnosząc się do wykorzystania firmy zewnętrznej dodaje, że nie było innej możliwości.
TVP nie była w stanie zapewnić infrastruktury, która pozwoliłaby na nieprzerwane funkcjonowanie naszej strony internetowej. Mieliśmy przykład choćby ostatnio, w trakcie Mistrzostw Europy w piłce nożnej, kiedy serwery padły. Nie wierzę w to, że to były jakieś ataki hakerskie, chyba żeby za “hakerów” uznać kibiców. Serwery TVP po prostu nie poradziły sobie z taką liczbą użytkowników, chcących oglądać mecze. A strona Biełsatu całymi latami musiała mierzyć się z atakami ze Wschodu. Nie mamy wątpliwości, że ataki na nas inspirowały służby białoruskie, czyli właściwie rosyjskie, bo to na to samo wychodzi
— opowiada nasz rozmówca.
Wtedy w ogóle w TVP nie było nikogo, kto mógłby to zrobić. Dostarczycieli usług internetowych jest wielu na wolnym rynku, jednak nie ma dużo firm tak bardzo wyspecjalizowanych, które mają takie umiejętności i wiedzę, żeby poradzić sobie z atakami służb innego państwa
— mówi i przypomina, że rosyjskie umiejętności hakerskie są znane na świecie.
Mówi się przecież o tym, że Rosjanie dokonywali ataków na zagraniczne serwery, np. obsługujące wybory. (…) I na tym tle mówimy o stacji telewizyjnej, która nie dysponuje takimi narzędziami jak państwo – a przecież całkiem nieźle sobie radziła. Do ataków na używane przez Biełsat serwery dochodziło nawet po kilka razy w tygodniu!
— opowiada nasz informator, który przyznaje, że sprawa zawiadomienia może mieć drugie dno.
Cios w Romaszewską
Moim zdaniem cała ta sprawa ma dwa cele: jednym z nich jest uderzenie w dyrektor Romaszewską, która nie poszła na kompromis z likwidatorem, a drugim – zastraszenie jej następcy Aleksieja Dzikawickiego i całego zespołu
—uważa współpracownik Biełsatu, który dodaje:
Firmie pana Puacza zaczęli się przyglądać dlatego, że - jak twierdzą - wykonał kopię danych ze służbowego komputera dyrektor Romaszewskiej. To stało się też podstawą do jej dyscyplinarnego zwolnienia. Później, gdy dyrektor Romaszewska zaczęła bronić siebie i Biełsat przed planami likwidatora, postanowili zaatakować tym, co akurat mieli pod ręką – i przypomnieli sobie o firmie Devkom.
Mówi też, że współpracownicy stacji nie wierzą w te oskarżenia.
Nikt nie wierzy w to, że doszło do jakichś nadużyć, że ktokolwiek wziął choćby złotówkę. Oczywiście w strukturze tak wielkiej jak TVP i produkującej tyle wewnętrznych dokumentów jakby zaczęło się szukać, to pewnie na każdego by się coś znalazło. Może jakieś formalności związane z wewnętrznym regulaminem zostały naruszone. Ale jeżeli ci, którzy przygotowywali to doniesienie do prokuratury, w którym mowa o zmalwersowanych milionach w ogóle widzieli dokumenty, na które się powołują i mają chociaż minimalną wiedzę o funkcjonowaniu spółki, którą kierują, to muszą mieć świadomość, że po miesiącach albo i latach postępowania okaże się, że tam nic nie było
— przekonuje, zaznaczając:
Od 2018 roku musiało się uzbierać sporo umów, choć chyba nie tyle, o ilu napisał Onet. To aż sześć lat. Dotyczyły one samego hostingu, bezpieczeństwa - w tym autorskiego systemu zabezpieczeń przed atakami DDOS, zrobionego specjalnie dla nas; do tego dochodziły aplikacje mobilne i na Smart TV, które nie tak łatwo służbom Łukaszenki wyłapać u ludzi. Dbaliśmy o to, żeby mieć jak najwięcej sposobów dotarcia do widza, bo przecież pracujemy dla niego. Satelita nie wystarczy, trzeba korzystać jeszcze z YouTube’a, ze strony - ale to też czasem różnie wygląda, bo jest na Białorusi i w Rosji blokowana, więc trzeba zakładać „mirrory”, a kiedy i one zostaną zablokowane – kolejne. Poza tym przy działających kilku wersjach językowych strony i dziennikarzach pracujących zdalnie w kilku strefach czasowych musiał bez przerwy działać helpdesk. Dosłownie: chłopcy z supportu siedzieli po nocach. To musiało kosztować, a akurat Devkom nauczył się specyfiki Biełsatu i sobie z tym radził.
Nasz rozmówca podkreśla także wysoką etykę byłej dyrektor Biełsatu.
W mojej ocenie nie ma szans na to, żeby były jakieś pieniądze wyprowadzone przez dyrektor Romaszewską z Biełsatu. Jeśli ktoś ją choć trochę zna, to wie, że jest to osoba być może niełatwa w kontakcie, ale z zasadami. Bo jak ktoś odsiedział swoje czy to na Białorusi, czy tak jak ona – w PRL-u, to ma inny sposób patrzenia na rzeczywistość niż ktoś, dla kogo praca jest tylko sposobem na zapchanie sobie kieszeni. (…) Nikt nie ma wątpliwości, że chodzi o zniszczenie jej dobrego imienia. Cios w Biełsat Likwidator chciał zrobić porządek z dyrektor Romaszewską, bo jej ojciec był senatorem z ramienia PiS-u, a matka doradza polskiemu prezydentowi, więc już jest „skażona PiS-em”. Doświadczenie człowieka nie ma – jak widać - dla tej ekipy znaczenia. Potem ukarali ją dyscyplinarką za to, że się nie dała przekupić kilkunastoma odprawami, a na jej miejsce mianowali (na p.o. obowiązki dyrektora Biełsatu - red.) jej współpracownika Aleksieja Dzikawickiego. Przeliczyli się, bo nie tak łatwo jest podporządkować sobie człowieka, który siedział w więzieniu, zwłaszcza białoruskim. Może uznali, że skoro otrzyma od nich posadę, będzie łatwy do sterowania. Oczywiście miał trudniejszą pozycję negocjacyjną niż dyrektor Romaszewska, ale od początku przyjął założenie, że Biełsat nawet, jeśli ma być za mniejsze pieniądze robiony, ma dalej spełniać swoją funkcję i ma zostać z taką samą obsadą
— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl współpracownik Biełsatu, dodając, że władze stacji też zapewniały, że stacja pozostanie bez zmian.
Wiecie, jak to wyglądało? Przyrzekano mu, że jeśli odchudzi budżet, wszystko pozostanie po staremu, czyli tworzono wrażenie, jakby to dyrektor Romaszewska była problemem. To było dla zespołu bolesne, bo wszyscy traktowali ją jak matkę-założycielkę tej telewizji. Ale jeżeli w aktualnej sytuacji politycznej to miał być koszt za zachowanie tej instytucji i utrzymanie zatrudnienia, to uznaliśmy, że nie ma co wykonywać agresywnych ruchów przeciwko likwidatorowi, bo może dyrektorowi Dzikawickiemu rzeczywiście uda się z nim na spokojnie porozumieć
— mówi nasz rozmówca, który podkreśla, że na liście nazwisk, które, jak podają media, mają być ujęte nazwiska zaangażowane w kwestie umów w różny sposób, formalnie i nieformalnie:
Wiadomo, że na jednym dokumencie musi być ileś tam podpisów różnych osób - od osoby akceptującej merytorycznie, przez osobę akceptującą ekonomicznie, po szeregowych pracowników, którym polecono przygotować sam dokument. Wygląda na to, że dobrali się do wszystkich, którzy mieli z tym do czynienia. Jestem przekonany, że nic tego nie będzie i prokuratura nie dopatrzy się żadnego przestępstwa, ale zaraz to będzie pretekst do zawieszenia wszystkich osób kluczowych dla Biełsatu i wsadzenie na ich miejsce kogoś, kto nie będzie robił problemów, będzie gotowy do pokornej zmiany linii programowej, a nawet zwolnienia części naszego zespołu - Białorusinów i Rosjan, których pobyt w Polsce poza Biełsatem nie ma sensu. A tu trzeba przypomnieć rzecz bardzo ważną. Wielu z nas grozi deportacja, jeśli po wyrzuceniu z Biełsatu nie znajdziemy szybko pracy. A w ojczyźnie za pracę dla Biełsatu trafia się do łagru. I można z niego już nigdy nie wyjść. Stosunek nowych władz Telewizji Polskiej do Biełsatu
Nasz rozmówca określa zwolnienie Agnieszki Romaszewskiej jako boleśnie symboliczne.
Jest w tym coś boleśnie symbolicznego, że córkę opozycjonistów z czasów Polski Ludowej chcą wymienić na syna czekisty. Ani Białorusini, ani Rosjanie, ani Polacy nie mogli z początku uwierzyć, że przysłano im kogoś takiego. I te czekistowskie metody Michał Broniatowski (szef TVP World - red.) pokazał już podczas pierwszego spotkania z pracownikami, gdzie zaczął krzyczeć, że demokracji nie będzie, a zadaniem międzynarodowej ekipy Biełsatu jest wykonywanie poleceń władz korporacji. Jedna z koleżanek się rozpłakała. Po raz pierwszy, po tylu latach istnienia Biełsatu i po wielu zmianach władzy w TVP dowiedzieliśmy się, że to nie jest stacja białoruska, tylko polska dla Białorusinów, jakby z łaski. Oczywiście Biełsat był zawsze częścią Telewizji Polskiej, ale to białoruska część zespołu była odpowiedzialna za zawartość programową i tworzyła ją w taki sposób, jaki najbardziej odpowiada widzom po drugiej stronie granicy. Jedyne, w jaki sposób polska racja stanu była prezentowana, to przez sam fakt istnienia Biełsatu i pokazywanie Białorusinom, że dla Polaków, jako być może jedynych w Europie, tak naprawdę są ważni. W tej chwili Białorusini w Biełsacie mają być zredukowani do robotników, którzy będą realizować polską rację stanu, tak, jak jest ona rozumiana, jak mówił klasyk. A jak ona jest rozumiana, skoro de facto likwiduje się Biełsat, gdy za granicą mamy wojnę? Absurd!
Na pytanie czy uznaje oskarżenia formułowane przez likwidatora za absurdalne, odpowiada:
Te oskarżenia zdecydowanie są absurdalne. I pierwszą reakcją pracowników, jak tylko pojawiła się o tym informacja w Internecie, były po prostu kpiny, że ktoś jest tak rozgrzany przeciwko dyrektor Romaszewskiej, że o coś takiego mógł ją oskarżyć. To jest też trudne doświadczenie dla tych z nas, którzy najpierw zaufali państwu polskiemu, a teraz zobaczyli coś, co znali z własnego podwórka – niszczenie człowieka, który podpadł władzy.
I dodaje, że „jakaś część historii w tej części świata powtarza się”:
Z korytarzowych plotek można się dowiedzieć, że na doniesieniu do prokuratury figurują nazwiska osób, które przeszły przez białoruskie więzienia. Jeśli to prawda, to znaczy, że nigdzie nie mogą czuć się bezpiecznie. I to powinien być powód do wstydu dla decydentów w TVP.
jw
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/699470-tvp-oskarza-bielsat-pracownik-stacji-to-absurd