Straszne jest to, że rządzi już upragniona i ukochana władza, a pani Janda „nie dostaje żadnych ról. Ja ich [młodych reżyserów] nie interesuję. Oni mówią, że się mnie boją”.
W TVP „reaktywowano”. Program „100 pytań do…” reaktywowano (2 marca 2024 r.). Razem z Krystyną Jandą. Bo przecież mogła w nim wystąpić już w latach 1988-1995, gdy go poprzednio nadawano. Wprawdzie gościem pierwszego reaktywowanego odcinka był Michał Kołodziejczak, wiceminister rolnictwa i odkrywca Karola Macedońskiego (niestety nie na antenie TVP), ale jak reaktywacja, to tylko z panią Krysią.
Pomysł reaktywacji świadczy o sporej paździerzowatości gustu i zatrzymaniu się w medialnym rozwoju co najmniej 30 lat temu. W 1988 r., gdy nie było w Polsce tabloidów (pierwszy z nich, „Super Express”, powstał w 1991 r., choć w PRL istniała namiastka tabloidu – „Express wieczorny”), a przede wszystkim nawet się nie śniło o mediach społecznościowych i plotkarskich portalach, to był format tabloidowo-plotkarski właśnie, mimo że zapraszano poważnych ludzi. Chodziło o wprowadzenie ich pod strzechy, odbrązowienie i pokazanie, że bywają normalnymi ludźmi.
Oczywiście zaproszenie do zadawania pytań tabunu ludzi mediów (i nie tylko mediów) było sporą przesadą i miało dodawać „bohaterom” znaczenia. Skoro tylu jest pytających, to pytany musi być ważniakiem. No i musi być „ciekawym człowiekiem”. Pytania były zresztą nie za mądre, jak cała to udawana rzeczywistość końca lat 80., gdzie już można było urządzać teatrzyk sugerujący, że żyjemy w „normalnym” kraju, a media nie kłamią. Tylko to był pic na wodę, a jeden z bohaterów programu, Jerzy Urban, wiosną 1989 r. został przewodniczącym Radiokomitetu.
Powracanie po latach do tabloidowo-plotkarskiej formuły z końca lat 80. jest groteską. Kogo by do programu nie zaproszono, o tej osobie, jeśli jest publiczną, wiadomo wszystko, a nawet więcej. Także z tego powodu, że sami „bohaterowie” wywnętrzają się bez żadnej powściągliwości. Ich życiowych historii, ich problemów, opinii i wrażeń jest w obiegu o wiele za dużo, a nie za mało. Ludzie mogą mieć tego „po kokardę”. No i reaktywowano tę grzeczność pytających, co jest absurdem, bo gości nie zmusza się do niczego. Program jest bufonadą z epoki dinozaurów. Czymś równie absurdalnym, jak w PRL plakaty gwiazd w „Zielonym Sztandarze”, organie Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego.
W gruncie rzeczy Krystyna Janda nadaje się jak ulał na reaktywację, bo ona sama jest w jakimś sensie reaktywacją. Mitycznej Krystyny Jandy, o której pamięta chyba tylko ona sama. Dlatego ma pretensje, że nie dostaje dobrych filmowych propozycji albo jakieś okropne: „Ja dostaję propozycje albo matki narkomana, albo złodzieja, albo bandyty, albo jakiegoś kogoś. A ja nie jestem z tego. Nie ma filmów o inteligencji. A ja jestem inteligentką na ekranie. K…a i złodziej”. Cóż za postponowanie chodzącej inteligencji. Ale to może dlatego, że pani Krystyna we wrześniu 2017 r. w Radiu Zet sama mówiła: „Ja się czuję jakby ktoś na mnie srał po prostu cały czas”. A w związku z tym aktorka (wedle jej relacji z listopada 2018 r. w Onecie) „zapadła na zdrowiu i na umyśle” i czuje się „jakby była chora od trzech lat”.
Straszne jest to, że rządzi już upragniona i ukochana władza, a pani Krysia „nie dostaje żadnych ról. Ja ich [młodych reżyserów] nie interesuję. Oni mówią, że się mnie boją, ale to nieprawda, bo ja jestem akurat osobą do współpracy idealną. Przecież nie jestem kretynką. Kurczę, jak mówi, co chce, to ja mu to zrobię”. Taka oferta i nic. To wręcz okrucieństwo. I zero zrozumienia dla „inteligentki na ekranie”.
Zrozumiałe, że tego wulkanu intelektu nie trawiła poprzednia władza, która panią Krysię wręcz prześladowała. Sama opowiedziała o czasach martyrologii: „W momencie, gdy zmieniała się władza w telewizji, byłam na cztery dni przed rozpoczęciem zdjęć do Szekspira. Nie pozwolono mi wejść do studia, nie pozwolono mi zacząć zdjęć. Aktorzy umieli tekst, mieliśmy wszystko, kostiumy, dekoracje stały; wszystko wyrzucili do kosza, nikomu z nas nie zapłacili i powiedzieli: pani już więcej do telewizji publicznej nie wejdzie”. Szkoda, że nie dowiedzieliśmy się, kim byli ci oni.
Pani Krysia, mimo że „zapadła na zdrowiu i na umyśle”, jednak „miała teatr, grała co wieczór, (…) więc nie odczuwała tego tak boleśnie”. Poza tym, „od kiedy jest szefową fundacji i szefuje dwóm teatrom i ma 400 aktorów grających równolegle z całej Polski przyjeżdżających, przestała być gwiazdą; ich interesy są ważniejsze”. Teraz jest „przede wszystkim ich koleżanką, aktorką, z którą stają na scenie; jesteśmy wszyscy przyjaciółmi”. No, ale co z tymi rolami, skoro już nie decydują te straszne potwory z poprzedniej władzy? Zresztą pani Krysia mogła chyba grać w każdym z filmów, które powstały w latach 2016-2023. Dlaczego więc nie grała?
Może w pani Krysi jest coś takiego, co powoduje, że nie dostaje ról? I to nie jest strach przed wielką Krystyną Jandą, tylko lęk przed widownią, która nie chce jej oglądać? Może widzowie nie czekają na jej role? Może mają dość jej nadobecności w mediach, szczególnie społecznościowych. Może woleliby, żeby tak często nie mówiła? A jeśli tak, to jej reaktywacja w „100 pytaniach do…” w TVP była strzałem. Chyba niestety nie w dziesiątkę, tylko w kolano. Podobnie jak reaktywacja całego „badziewskiego” formatu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/684655-nikt-lepiej-niz-janda-nie-nadawal-sie-do-pokazania