Likwidacja Polskiej Agencji Prasowej? Nawet jeśli jest tylko pozorna, to faktycznie kończy się w PAP pewna epoka. Wraca stare, i to bardzo stare. Jednocześnie zamykane są serwisy Agencji, m.in. takie, które przynosiły spore dochody.
Marek Błoński już nie jest prezesem Polskiej Agencji Prasowej (nigdy zresztą nim nie był). Teraz, już z glejtem od Krajowego Rejestru Sądowego, kontynuuje swoją politykę zmian w PAP.
Na czym polegają zmiany?
Likwidacja działów
Już kilka tygodni temu Błoński zapowiedział – i słowa zamierza dotrzymać – zamknięcie FakeHuntera, czyli serwisu PAP badającego fake newsy, szalenie istotnego w dobie coraz bardziej śmieciowych informacji w internecie i geometrycznie przyrastających treści, za pomocą których manipuluje się opinią publiczną.
Podobny los ma spotkać The First News, powołany do życia w 2018 r. serwis przeznaczony dla odbiorców za granicą. Powód? Względy finansowe. Według Błońskiego serwis był nierentowny. Jednak jego szefowa zbija ten argument. Wg Dagmary Leszkowicz „TFN nie został stworzony jako projekt komercyjny, ale wizerunkowy, a jako taki, idealnie wpisywał się w misyjność Polskiej Agencji Prasowej”. Jak dodaje, „The First News był absolutnie niepolitycznym projektem, w którym udało się zgromadzić doświadczonych dziennikarzy z takich mediów jak The Telegraph, Reuters czy Daily Mail”.
Wskazani przez ppłk. Bartłomieja Sienkiewicza uzurpatorzy zamierzają też zamknąć serwis PAP Life, poświęcony lżejszej tematyce, lifestylowy.
To nie był nasz najważniejszy produkt, ale dawał mnóstwo odsłon i przynosił zyski Agencji. Nie rozumiem, dlaczego nowym władzom to nie pasuje
— mówi nam anonimowo jeden z dziennikarzy od wielu lat zatrudnionych w Polskiej Agencji Prasowej.
Kurs na Moskwę i Berlin?
Równie niepokojąco wyglądają nominacje personalne Marka Błońskiego. O tym, że od 2 lutego redaktorem naczelnym PAP ma zostać Tumidalski, pisaliśmy jako pierwsi już przed miesiącem.
Zastępczynią Tumidalskiego ma zostać jego koleżanka z „Rzeczpospolitej” Zuzanna Dąbrowska.
Najbardziej kuriozalnie wygląda nominacja na szefa działu zagranicznego. Zostanie nim Jerzy Malczyk, przed dwiema dekadami redaktor naczelny serwisów PAP i wieloletni korespondent Agencji w Moskwie.
Jak bardzo wieloletni? Tak bardzo, że musimy sięgnąć aż do lat 80., by znaleźć jego pierwsze relacje z radzieckiej (wtedy jeszcze) stolicy.
W internetowych archiwach znaleźć możemy np. wydania „Głosu Pomorza” z 1988 r. zawierające pisane PRL-owską nowomową korespondencje Malczyka. Czytamy w nich np., że w estońskiej prasie „pojawiły się nieprzyzwoite karykatury na temat »Prawdy«” oraz streszczenie artykułu „Krasnoj Zwiezdy”. Malczyk – za dziennikarzem „Czerwonej Gwiazdy” informuje opinię publiczną w Polsce, że „wszystkie przedsiębiorstwa pracują. Jednakże — dodaje — niestabilny klimat moralny w republice spowodował już spadek wydajności pracy i innych wskaźników produkcyjnych.”
Stanowiska korespondenta Polskiej Agencji Prasowej zwykle nie jest zbyt eksponowane. A jednak Malczykowi udało skupić na sobie uwagę. W czasach afery Rywina zasłynął niepokojem o to, czy ewentualne ujawnienie członków tzw. grupy trzymającej władzę (chodziło o wierchuszkę SLD) nie zagraża bezpieczeństwu państwa.
Pod depeszą w tej sprawie podpisał się sam Malczyk, choć był wówczas redaktorem naczelnym serwisów PAP. Żaden dziennikarz nie chciał wykonać polecenia ówczesnego prezesa PAP Waldemara Siwińskiego, które ewidentnie miało na celu obronę interesów pierwszoplanowych polityków formacji postkomunistycznej. Nic dziwnego, że Siwińskiemu zależało na wsparciu dla SLD – w przeszłości pracował on m.in. w piśmie „ITD” oraz był właścicielem wydawnictwa Perspektywy Press, które wydało m.in. trzy książki Aleksandra Kwaśniewskiego.
9 maja 2009 r. Malczyk w euforycznym tonie opisywał moskiewską paradę wojskową, ze znamiennym tytułem relacji „Rosja zademonstrowała światu swoją siłę”. Polskiej opinii publicznej zupełnie bezkrytycznie zaserwował słowa Dmitrija Miedwiediewa o tym, że „pokój możliwy jest tylko tam, gdzie przestrzega się norm prawa międzynarodowego”. Już wtedy było oczywiste, że tego prawa władze Rosji nie przestrzegają. A jednak Malczyk nie zdobył się choćby na delikatną kontrę do oświadczeń Kremla. Zamiast tego pieczołowicie zrelacjonował, jakim sprzętem pochwaliła się Rosja i z jakich odległości pociski S-400 Triumf są w stanie trafiać cele i jak bardzo są lepsze od amerykańskich rakiet Patriot.
Dwa dni (!) po katastrofie smoleńskiej Malczyk wpadł na pomysł, by o komentarz poprosić Siergieja Strygina, pełnomocnika Jewgienija Dżugaszwilego, wnuka Józefa Stalina. Strygin znany był z tego, że od lat kwestionował odpowiedzialność NKWD za ludobójstwo w Katyniu.
W innych korespondencjach włożył dużo siły, by pokazać, jak bardzo dramat smoleński poruszył Rosjan – i tych zwykłych, i tych ze szczytów władzy.
Dziś ten człowiek będzie odpowiadał za cały serwis zagraniczny PAP, czyli za znaczna większość informacji z zagranicy, jakie pojawiają się w polskich mediach (dla znakomitej większości z nich głównym źródłem wiadomości ze świata jest właśnie Polska Agencja Prasowa).
Ale przynajmniej Malczyk z koleżeństwem się nie przepracują. Decyzją nowego szefa dzień pracy w tym dziale zostanie bowiem skrócony do 7 godzin, podczas gdy pozostałe działy pracują w normalnym trybie 8-godzinnym (i takie też zapisy znajdują się w umowach wszystkich pracowników PAP).
Jedną z pierwszych decyzji personalnych Malczyka jest ponowne zatrudnienie na stanowisku korespondenta PAP w Berlinie Jacka Lepiarza. Pełnił on już tę funkcję w latach 2007-2012. W 2018 r. przeszedł jednak do niemieckiej redakcji Deutsche Welle. Na stanowisku sprawdzał się tak dobrze, że już w 2019 r. odebrał w obecności prezydenta Niemiec Franka-Waltera Steinmeiera nagrodę Federalnej Konferencji Prasowej Bundespressekonferenz i był pierwszym obcokrajowcem uhonorowanym tym wyróżnieniem niemieckiego środowiska dziennikarskiego.
Nad Wisłą zasłynął tym, że spośród wszystkich autorów przeglądów prasy dla Deutsche Welle, te podpisane przez niego miały wyjątkowo antypolską wymowę.
Jak mówią nasi informatorzy z PAP, obecnie w redakcji rządzi chaos.
Wydawcami serwisu są ludzie z łapanki, zupełnie przypadkowe osoby. Byli szeregowymi edytorami, nie znają nawet nazwisk polityków i co chwilę dopytują o podstawowe informacje. Nie ma nawet grafiku wydawców. Działamy od przypadku do przypadku.
Dodatkowo skarżą się, że rozpłynęły się w powietrzu obietnice Marka Błońskiego dotyczące podwyżek.
W czasach szefowania spółce przez Wojciecha Surmacza to Błoński, jako szef związku zawodowego, osobiście o nie zabiegał. Gdy nielegalnie wskoczył na stanowisko Surmacza, zapewniał pracowników, że kwestią czasu jest podniesienie im zarobków. Gdy jednak został likwidatorem, rozmył złudzenia – dowiedzieliśmy się, że podwyżek nie ma i nie będzie
— nie kryje rozgoryczenia nasz rozmówca, który przypomina, że poprzedni - pełnoprawny - prezes zapowiadał podwyżki „inflacyjne”, lecz nie dane mu było ich wprowadzić w życie. Jak dodaje, od początku panoszenia się w PAP Błońskiego, pracę straciło już ok. 20 dziennikarzy.
Będzie deal na nieruchomości?
Nasi informatorzy niepokoją się też o losy jednego z największych aktywów Polskiej Agencji Prasowej, czyli terenów przy ul. Mińskiej 65 w stolicy, gdzie mieściła się dawna siedziba drukarni PAP. Adres nieruchomości jest równocześnie nazwą spółki-córki PAP. Do firmy należy szalenie atrakcyjny teren na warszawskiej Pradze, w modnej okolicy, w której powstaje dużo inwestycji deweloperskich, m.in. pod zabudowę apartamentową.
To kawał gruntu, którego wartość można szacować na kilkuletni budżet PAP. Chodzi o jedną z tych lokalizacji w Warszawie, o którą inwestorzy na rynku nieruchomości się biją. Co likwidator z tym zrobi? Po firmie chodzą słuchy, że trwają intensywne przygotowania do sprzedaży spółki na warunkach korzystnych dla jakiegoś dewelopera
— słyszymy od dziennikarza wciąż pracującego w PAP.
mtp
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/679995-nowe-stare-porzadki-w-pap-awans-korespondenta-z-okresu-prl