Przed częścią publicystów i komentatorów pojawi się wkrótce dylemat czy przyjmować zaproszenia do siłą opanowanej stacji telewizyjnej - TVP. Z jednej strony są to zaproszenia do studia telewizyjnego zajętego w asyście policji, ochrony i funkcjonariuszy służb, a legitymizowanie bezprawia pułkownika Sienkiewicza własną obecnością tylko ten stan przyklepuje i wywołuje wrażenie pogodzenia się z metodami spod znaku stanu wojennego.
Argumenty na tak
Z drugiej strony jednak telewizja publiczna dociera do wielu domów, więc głos inny niż chórek salonowych potakiwaczy (zwłaszcza na Woronicza zapraszani są dziś komentatorzy nie pierwszej świeżości) jest potrzebny przy wracającym monoprzekazie.
Można więc sobie wyobrazić, że prawicowy gość w neoTVP wypełni rolę turbator chori, który przebije się przez liberalne cmokanie i paternalizm elit. Wejdzie jakiś redaktor, postuka się w głowę, zedrze samozadowolenie z rzekomego pojednania zaproponowanego przez Donalda Tuska. Wydawałoby się więc - pola nie oddawać i dyskutować.
Argumenty przeciw
Jednak praktyka zarządzania mediami pokazuje jeszcze jeden mechanizm manipulacji, który ujawnia się już przy przyjmowaniu zaproszenia. Otóż wydawca takiego programu dokonuje sobie selekcji „prawicowca”, wydaje mu koncesję prawilności. Ostatnio neoTVP zaprosiła Łukasza Warzechę, który publikuje także i na portalu Onet, ale nie zaprosiła np. Rafała Ziemkiewicza, który by ostrymi ripostami pochlastał rozmówców i wywrócił retorykę Salonu jak przysłowiowy stolik. Może więc uwarunkować w sumieniu taką obecność - „przyjdę, ale na demaskację a nie dyskusje na ich warunkach”. Warto to rozważyć.
Dodatkowo wśród pracowników neoTVP są ludzie TVN, gdzie panuje zasada, że gościom wolno mówić wiele, ale nie wolno krytykować samej stacji, kiedy właśnie w tym wypadku od stacji gospodarza, neoTVP należałoby zaczynać wszelką rozmowę. Jak to działa w praktyce widzieliśmy na przykładzie posła Krzysztofa Szczuckiego, któremu prowadzący przerywał co kilka słów, by nie wybrzmiało co się naprawdę dzieje na Woronicza.
Usankcjonowanie „zamachu na media”
Zatem koncesjonowani prawicowcy mają jedną z cech - albo nie mówią zbyt radykalnie i wiedzą czego mówić „nie wolno” albo są słabymi dyskutantami, najlepiej jak mają długie włosy w nosie i wadę wymowy, by brzmieli śmiesznie i niewiarygodnie. W ten oto sposób konstruuje się przekaz jednostronny o tyle skuteczniejszy, że mający pozory obiektywizmu - wszak na czekaliście „warsztatu dziennikarskiego” odhaczono przecież gości z dwóch stron światopoglądowego sporu.
Zwłaszcza teraz przyjmować zaproszeń nie warto, gdy w KRS widnieje nadal nie neoZarząd, ale ekipa wytypowana przez Radę Mediów Narodowych.
Zwłaszcza teraz przyjmować zaproszeń nie warto, gdy jest szansa zbudować media prawdziwie konserwatywne - Telewizja Republika bije oszałamiające rekordy, ale też nasza wPolsce.pl rozgrzewa silnik do lotu (warto zasubskrybować TUTAJ).
Jest też odwieczny mechanizm domniemanej przydatności koncesjonowanych konserwatystów, który świetnie rozpoznał kardynał Stefan Wyszyński obserwując koncesjonowanych katolików w PRL. Prymas zakładał, że będą oni formą delikatnego nacisku Kościoła na władzę, a okazali się narzędziem presji władzy na Kościół. System wszak wie jak się posługiwać koniunkturalistami.
Uczciwie muszę przyznać, że jako zwolennik bojkotu neoTVP mam mniej dylematów - jako autora jednego z programów TVP INFO neodziennikarze mnie raczej nie zaproszą, ale jednak konkluzje z obecności lub nieobecności komentatorów z obozu niepodległościowego w mediach publicznych wysunąć trzeba.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/676582-czy-chodzic-do-neotvp-warto-rozstrzygnac-ten-dylemat