Kublik: „Każdy, kto to [sens marszu] podważa, stoi tam gdzie PiS. Tam się ustawił Hołownia”. Renegat niczym Trocki, Bucharin, Kamieniew i Zinowjew.
Ach, co ta „Gazeta Wyborcza” robi swoim komsomolcom z mózgu! To prosty wniosek z tego, co jednego dnia, 29 kwietnia 2023 r., znalazło się na łamach pisma postępowych istot. Istot, bowiem po tekście „Dwa plus psiecko” można przypuszczać, że postęp polega obecnie na antropomorfizacji psów, a potem zapewne przyjdzie kolej na inne stwory. I tytuły w rodzaju „Dwa plus robaczynka”. Na razie jest: „Ach, co ten PiS wyrabia z ludźmi!”. No, wyrabia, skoro komsomolcy z drużyny Michnika, będąc wciąż ludźmi (mimo wielkich wysiłków, by przekroczyć gatunkowe ograniczenia), po prostu „dostają kota”.
Lament na to, „co PiS wyrabia z ludźmi” wydzieliła z siebie Agnieszka Kublik. Ale gdyby jej głos nie był dość donośny, przyłączył się Jarosław Kurski, ostatnio znany głównie z lustrowania własnej matki. Ów mąż, nieznający litości nawet wobec własnej rodziny, w imię komsomolskiego obowiązku zachował się trochę jak zoolog Edward Osborne Wilson. Stosunki we własnym otoczeniu uogólnił. I wyszło mu, że „ta władza – jak każdy autorytaryzm – trzyma się na karierowiczach i oportunistach”. Nie to, co ideowi komsomolcy we własnym organie.
Oportuniści mają „dołączyć do każdej nowej większości”. Zapewne tak jak komuniści w 1920 r. i 1939 r. budujący bramy powitalne dla bolszewików. Problemem jest to, że obecnej władzy nie popiera ten gatunek ludzi, których Jarosław Kurski zna z własnej pracy i towarzystwa. Ci są oczywiście zdolni do wszystkiego. Podobnie jak sympatyzujący z nimi „demokraci” w „sądach, w komisariatach, na uczelniach” (z komisariatami to chyba jednak przesada, bo Milicji Obywatelskiej już nie ma). Wice-Michnikowi marzy się, żeby wszyscy „miękli”, żeby „pojawiali się też nowi sygnaliści”, czyli kapusie.
Jak na zlewozmywakowego psychoanalityka przystało, lustrator Kurski odkrył, że „ta władza trzyma się na przekonaniu, że przetrwa te wybory i że opozycja wykończy się sama”. Ale się nie wykończy, bo przecież „porażka albo zwycięstwo są tylko w naszych głowach!”. Jak te głowy będą odpowiednio zakute, to zwycięstwo jest pewne. A jak zakute nie będą, to klapa, bo przecież „ktoś, kto nie ma determinacji i wiary w zwycięstwo – nie wygra”. Akurat komsomolcy z Czerskiej wiary i determinacji mają dużo, a ze zwycięstwami od lat kiepsko. Zlewozmywakowy psychoanalityk Kurski odkrył, że „czas ma tu zasadnicze znaczenie. Jedność obozu demokratycznego przyspieszy bowiem proces dezintegracji władzy”. Mamy nową jednostkę czasu – „jedność”. Brzmi to cokolwiek metafizycznie, bo odsyła do podstawy bytu u Plotyna – jedni. Kłopot polega na tym, że jednia Plotyna jest niepoznawalna i pozostaje ją tylko kontemplować. Ale, na szczęście, jednia sama wyłania z siebie inne byty (hipostazy): umysł, duszę, ciało itp. Czyli jest tak samo jak w „Gazecie Wyborczej”, gdzie chyba nikt nie ma wątpliwości kim/czym jest jednia.
Jak już mamy z głowy hipostazy Plotyna, to można przejść do „czystego rozumu” Immanuela Kanta. W wersji Jarosława Kurskiego „wielki protest zwołany na 4 czerwca będzie sukcesem demokratów”. Każdy widzi, że to sąd syntetyczny a priori, czyli coś, czego nie trzeba dowodzić. Ale Kurski chyba tego nie czuje, więc odwołuje się do innego dzieła Kanta (nie wprost oczywiście), czyli do „Krytyki praktycznego rozumu”, a ta – jak wiadomo – dotyczy etyki. Stąd poczucie obowiązku i powinności: „żaden z liderów nie będzie mógł pozwolić sobie na to, by go tam [na marszu 4 czerwca] zabrakło. Wszyscy powinni więc stanąć w równym szeregu”. Szczególnie uroczy jest w tym kontekście „równy szereg”. Ale to już nie z Kanta, tylko z Lenina.
Gdy już Jarosław Kurski (jako Lenin) przedstawił wykładnię, łatwiej można zrozumieć Agnieszkę Kublik (powiedzmy, że rodzimą odpowiedniczkę Niemki Clary Zetkin, szczególnie ze względu na jej rolę w III Międzynarodówce). Nie dziwi więc, że Kublik zajęła się chłostaniem renegatów: „Nic bardziej żałosnego i zasmucającego nie zobaczymy 4 czerwca niż wypinanie się na największe, najradośniejsze święto Polaków”. Jak „naj…”, to renegatom w mordę daj. A pierwszy jest Szymon Hołownia. Bo „zamiast entuzjastycznie zapraszać na marsz 4 czerwca, który w Warszawie zapowiedział Donald Tusk” (…), [Hołownia] ogłosił, iż „marszami w Warszawie wyborów się nie wygrywa. I radził nawet: ‘odpuśćmy sobie z tym marszem’”. Zbrodnia to wprost niesłychana.
Zbrodnia pozostaje zbrodnią, nawet jeśli „potem Hołownia się nieco zreflektował, jakby zrozumiał, że przesadził (ale dopiero gdy mu to uświadomili inni) i się bronił tak: ‘Przestańcie manipulować. Powiedziałem wyraźnie: idźcie na marsz, kto tylko chce, nasi ludzie też tam pewnie będą. Odpuśćcie sobie bratobójcze dyskusje nad listą obecności i obrzucanie się błotem’”. Czujna Agnieszka „Zetkin” Kublik jednak Hołownię w mig przejrzała: „Każdy, kto to [sens marszu] podważa, stoi tam gdzie PiS. Tam się ustawił Hołownia”. Renegat niczym Trocki, Bucharin, Kamieniew czy Zinowjew.
Z jednej strony renegaci i zdrajcy, z drugiej – kompletny brak zrozumienia dla etycznego nakazu jedności. I jak „demokratyczne” siły mają w takiej sytuacji wygrać wybory? Immanuel Kant twierdził: „Są dwie rzeczy, które napełniają duszę podziwem i czcią, niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie”. W wersji Agnieszki Kublik i Jarosława Kurskiego brzmiałoby to mniej więcej tak: „Są dwie rzeczy, które nadają życiu sens, widmo postępu nade mną i zero litości dla renegatów we mnie”. Kant dodawał jeszcze, że „są to dowody, że jest Bóg nade mną i Bóg we mnie”. W wersji gazetowyborczej byłby to dowód na to, że Boga nie ma ani „nade”, ani „we”. Bo po co?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/644676-jaroslaw-kurski-i-agnieszka-kublik-jako-lenin-i-clara-zetkin