„Sfałszowane wybory”, okładkowy tekst w tygodniku „Newsweek” został zdemaskowany przez fachowców jako wzorowy zestaw propagandowych bzdur. Założeniem postawionym przez autorkę materiału jest teza, że PiS dla wygrania najbliższych wyborów może uciec się do ich sfałszowania. Dobrą miarą tej szarlatanerii dziennikarskiej niech będzie ocena jednego z najbardziej zaciekłych przeciwników PiS mecenasa Romana Giertycha, który napisał, że „Opowieści, że ktokolwiek fizycznie fałszuje wybory są nie tylko szkodliwe, ale zupełnie fałszywe”. O wiele bardziej intersujące jest pytanie, jak jest możliwe, że w poważnym tygodniku opinii, za jaki niewątpliwie chce uchodzić „Newsweek”, ukazuje się tak kompromitujący tekst. Zarówno autorkę, Renatę Grochal i samo pismo.
CZYTAJ TAKŻE: Kapiszon „Newsweeka”! Czym tygodnik straszy przed wyborami? Bajkami jednego człowieka: „Krzyżyk na opuszce palca”
Dość powszechnie wiadomo, że wizję sfałszowania przez PiS wyborów przed kilkoma miesiącami sformułował lider Platformy Obywatelskiej Donald Tusk. Twierdzenia o takiej drodze, prowadzącej do ewentualnego zwycięstwa w wyborach obozu Zjednoczonej Prawicy, nasiliły się znacznie po uchwaleniu przez Sejm nowelizacji Kodeksu Wyborczego, zainicjowanej przez PiS. Dosyć mgliste wcześniejsze przewidywania o oszustwach PiS, zapowiadających ewentualną porażkę Platformy, wreszcie w narracji jej polityków znalazły mocne oparcie w przeprowadzonych przez PiS zmianach w Kodeksie Wyborczym. Zdaniem liderów opozycji, wśród których prym wiedli politycy PO, pomysł wzbogacający dotychczasowy Kodeks o rozszerzenie możliwości dotarcia do punktów wyborczych na wsiach i małych miejscowościach, zwiększał szanse PiS na zwycięstwo. Głównie z powodu możliwego zwiększenia przyrostu elektoratu głosującego na PiS, a nasyconego wyborcami prostymi, słabo wykształconymi, niemal zacofanymi. Bo tacy wyborcy zamieszkują właśnie tereny, na których mają powstać udogodnienia do oddania głosu. Politycy opozycji nie mówili głośno o tych zagrożeniach, które mogłyby obrócić się przeciwko pomyślny dla nich wynikom. Substytutem, który uderzał z całą siłą w pomysły ułatwień dotarcia do komisji wyborczych, był zarzut o „zamachu na demokrację”. A to dlatego, że zmiany wprowadzono na kilka miesięcy przez wyborami. Krytycy nie pamiętali, że kiedy byli u władzy – rok 2011 - zmienili również Kodeks Wyborczy na początku roku wyborczego.
Takie w olbrzymim skrócie było do tej pory przedpole tematu, który w tak fatalnym stylu wprowadził dziś do debaty publicznej „Newsweek”.
Po pierwsze, odnieść można wrażenie, że gazeta podążyła – co gorsze z podeptaniem elementarnych zasad rzemiosła dziennikarskiego - szlakiem wytyczonym przez Donalda Tuska. Całkowicie bezrefleksyjnie, nie bacząc na konteksty, jakich niedawno doświadczył świat w związki z zarzutami o sfałszowaniu wyborów. Ci, którzy wypowiadają z lekkością wizje sfałszowania wyborów, nie zdają sobie sprawy, jak budują nastroje podejrzliwości o niecne knucia polityków, chcących odnieść w nieczysty sposób korzyść z najważniejszego co kilka lat plebiscytu politycznego społeczeństwa. Jeśli politycy nawzajem się oskarżają o niecne zamiary i plotą brednie, nie znaczy, że mamy po nich je powtarzać. Dziennikarz powinien tego unikać jak ognia.
Lekkomyślnością jest zaś mało odpowiedzialna publikacja, która może stać się zapalną iskrą, wywołującą napięcia i konflikty. A tu już mamy do czynienia z działaniem, które może okazać się szkodliwe.
CZYTAJ TAKŻE: Co na to Grochal i Sekielski? Giertych krytykuje brednie „Newsweeka”: Są nie tylko szkodliwe, ale zupełnie fałszywe
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/634240-miedzy-amatorszczyzna-lekkomyslnoscia-a-szkodliwoscia