”Zawsze się mówiło, że media kontrolują władzę. Nagle może się okazać, że to władza będzie chciała wiedzieć, kto ją kontroluje i wprowadzić zasady, przynajmniej równowagi, ale takie, które pokażą, że nie szukamy wiatru w polu, tylko są konkretne reguły, które obowiązują wszystkie strony” – mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl mec. Marek Markiewicz, były przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji o rynku medialnym w Polsce i na świecie.
wPolityce.pl: Najpierw w czasie kampanii wyborczej w USA część mediów przerwała transmisję wystąpienia prezydenta Donalda Trumpa, teraz jego konta zablokowały największe media społecznościowe. Czy wchodzimy w erę postmediów, w której to wielkie koncerny będą decydować o tym, komu oddać głos, a komu nie?
Mec. Marek Markiewicz: Myślę, że wchodzimy w erę postpaństwową, bo nagle organizacje, które nie mają przymiotu publicznego, nie pochodzą z wyborów, nie są związane z jakąkolwiek władzą, podejmują decyzję o tym, co jest istotnym elementem funkcjonowania społeczeństw. Cóż my wiemy o tym, jaki kapitał, jakie kryteria, jaki mandat mają decydenci wielkich koncernów i portali internetowych? Przecież mamy ogromny problem, żeby objąć te media regulacjami prawnymi. Bardzo długo nie wiadomo było, czy internet jest prasą w Polsce. Dopiero Sąd Najwyższy musiał wskazać, że tak i to pod pewnymi warunkami. Natomiast decyzja o tym, żeby zablokować prezydenta Stanów Zjednoczonych bądź inną ważną osobę – kogoś, kto w demokratycznym ustroju pochodzi z wyboru, to cenzura i zamknięcie jej ust. Co więcej, jest też publicznym pokazaniem, że jej władza nie ma większego znaczenia, bo jest jeszcze władza wyższa – władza mediów, o których kiedyś mówiono, że są czwartą władzą, a teraz właśnie wychodzą na pierwsze miejsce. Prawdę powiedziawszy już od wielu lat mówiliśmy o tym, że cenzura, notabene wprowadzona na zjeździe solidarności. Był postulat o wprowadzeniu ustawy o cenzurze. Wcześniej nie było ustawy, był tylko dekret o powołaniu Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. Dopiero Solidarność postulowała, żeby wprowadzić czyste zasady np. zaskarżania decyzji cenzorskich. I ustawa o cenzurze była pierwszą, która została uchylona po 1989 r. Ale wtedy już mówiliśmy, że jak nie cenzura polityczna, państwowa, to pojawi się za chwile inna, czysto finansowa, związana z tym, że funkcjonowanie mediów prywatnych wiąże się z ogromnymi kapitałami i nigdy nie jest tak, żeby ogromne kapitały działały niezależnie w świecie.
Tak stało się też w Polsce?
Tak stało się w Polsce, tylko że w bardzo krótkim czasie, bo przez działanie tzw. Komisji Likwidacyjnej rozsprzedano cały majątek wydawnictwa „Prasa-Książka-Ruch”. Był pomysł stworzenia spółdzielni dziennikarskiej, pomysł uwłaszczenia. Tak np. został uwłaszczony z mocy prawa zespół „Polityki” czy „Wprost”, które istniały wcześniej. Ale trzeba od razu dodać, że wśród uwłaszczonych nie było tych dziennikarzy, których wyrzuciła władza komunistyczna w stanie wojennym. Na przykład Maciej Iłowiecki, zasłużona postać „Polityki”, nigdy nie znalazł się w zespole uwłaszczonej „Polityki”. To był taki dosyć ciekawy mechanizm, kiedy całe środki produkcji, np. drukarnie, przejęte zostały przez wielki francuski koncern, „Rzeczpospolita” była współwłasnością kapitału norweskiego, nie wiadomo skąd. Mimo że mówiono, że to jest bardzo dobrze, że my wchodzimy do Europy, ale to nie jest tak, że kapitał nie ma swojego zaczepienia i nie ma kapitał wpływu na działania, w tym wypadku w mediach. Tak się złożyło, że koncesjonowanie telewizji, mimo że już działały radia i telewizje bez koncesji, zostało trochę przyhamowane i miałem w tym pewien udział. Mówiliśmy, że to nie może być tak rozsprzedawane na prawo i lewo. W dodatku bez świadomości decydentów, najpoważniejszych osób w państwie, jak ważna jest kwestia związku kapitału z tym, jak funkcjonują media. Dlatego została przygotowana ustawa o radiofonii i telewizji i w niej – przecież to jest mały paradoks – został znacząco zaniżony, w stosunku do tego, co obowiązywało w Europie, procent kapitału obcego u nadawców – do 33 proc. Formalnie powinno było być 49 proc. i to był rodzaj świadomego naruszenia prawa, żeby ograniczyć napływ kapitału, który był ogromny. Przecież wśród tych, którzy ubiegali się o koncesje to tak naprawdę wielkie pieniądze deklarowały jedynie koncerny zachodnie, np. koncern Bertelsmann był bardzo poważnym kandydatem do zdobycia koncesji na telewizję ogólnopolską. Na szczęście na tyle był wielki, że nie dostrzegł rygorów, które postawiliśmy w ustawie i ten kandydat odpadł. Cały czas mówiliśmy, że nam zależy na kapitale polskim – jaki by on nie był, ale w Polsce to jest on do uchwycenia. Tak się np. pojawił Polsat. Miał kapitał, rzeczywisty, bo nam bardzo zależało, żeby wtedy znieść jedyność Telewizji Polskiej, nawet nie monopol, ale to, że ona była jedyną telewizją. Rzeczywiste, żywe pieniądze były gwarancją, że taka stacja powstanie. Tym bardziej, że akurat Polsat był jedynym, który zaczął nadawać satelitarnie pół roku wcześniej, niż dostał koncesję. Tak czasami myślę po czasie, że ciągle jestem, po trzydziestu latach szarpany za to, że Polsat dostał koncesję ode mnie – akurat nie ode mnie, tylko jednogłośnie od całej KRRiTV – a nikt nie dostrzega, że wtedy nie dopuściliśmy wielkich koncernów zachodnich, w tym także Bertelsmann, do utworzenia telewizji w Polsce. Chociaż gdyby doszło do fuzji tego nadawcy z innymi, to rynek medialny na pewno byłby inny w Polsce. Tyle tylko, że równolegle pojawił się jeszcze jeden problem.
Jaki?
Wielu kolegów mówiło: no tak, własność, ale to wszystko odbywa się pod kontrolą dziennikarzy i stowarzyszeń dziennikarskich. Wtedy był taki mit funkcjonowania Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Tylko historyk dostrzeże, że tak na początku lat dziewięćdziesiątych zaczęto w coraz większym stopniu eliminować znaczenie stowarzyszeń dziennikarskich, w tym Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Nie rozwiązano powołanego na stan wojenny drugiego Stowarzyszenia Dziennikarzy Rzeczpospolitej. A jednocześnie następował proces zatrudniania dziennikarzy nie na etatach, ale na jakichś umowach śmieciowych, w związku z tym nieliczni, malutki procent dziennikarzy należał do Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich i ono nie odgrywało roli takiego nadzorcy mediów, jakim było jeszcze wcześniej, chociaż nie zawsze legalnie. I te procesy doprowadziły do sytuacji, w której podejmowano w połowie lat dziewięćdziesiątych próbę kontroli mediów. Powstała np. taka Konferencja Mediów Polskich, która powołała Kartę Etyczną Mediów. Była to oddolna próba regulacji. Ale jakaż była nagonka na nią? Po 10 lata w zasadzie straciła ona jakiekolwiek znaczenie, odsądzana od czci i wiary. Rozpoczął się bezruch w tym obszarze. KRRiT niewątpliwie straciła na znaczeniu po tym jak świat polityki się na nią zasadził, choćby w mojej osobie czy Macieja Iłowieckiego, i tak te media zaczęły sobie funkcjonować. Do momentu, kiedy powstał rodzaj mainstreamu i w zasadzie obok tego głównego nurtu nic się nie liczyło. Powstanie mediów społecznościowych i innych – ale to w ostatnich 6-8 latach góra – zaczęło przywracać, ale daleko jeszcze do równowagi na rynku medialnym.
Opowieść o udzielaniu nadawcom koncesji brzmi dość anachronicznie, kiedy dziś w zasadzie każdy duży gracz może stworzyć liczące się medium za pośrednictwem internetu.
Oczywiście, telewizja cyfrowa też zmieniła wszystko, natomiast mówię o sposobie myślenia. Kiedy na początku lat dziewięćdziesiątych rozmawiałem z najważniejszymi politykami w Polsce – czynnymi także dziś, żeby było jasne – o tym, że trzeba stworzyć jakiś bank mediów, który na zasadzie procedur bankowych byłby zdolny do finansowania przedsięwzięć medialnych, żeby to nie były jakieś niejasne kapitały, to tego nikt nie chciał traktować poważnie – zaczynając od prezydenta, na poważnych bardzo politykach kończąc. Tłumaczyłem, że przyjdzie taki moment, w którym sprawa kapitału i narodowości mediów się odezwie. I się odezwała, także w Polsce. Teraz przyglądam się i ci sami posłowie w komisji kultury krzyczą, że Orlen wykupił na zasadach rynkowych to, co do tej pory posiadał koncern Verlagsgruppe Passau, a nie pamiętam głosów sprzeciwu wtedy, kiedy Niemcy kupowali te gazety i do tego byli bardzo zachęcani. Przecież jakby przyjrzeć się, to jeszcze w sejmie kontraktowym toczyła się debata na temat Komisji Likwidacyjnej. Na temat tego, czy nie działa ona zbyt pochopnie. Pan poseł Niesiołowski, trzeba mu oddać, wtedy bardzo krytycznie o tej komisji mówił. To wszystko zapomniano, to wszystko przeszło. Dlatego jest szaloną hipokryzją, jak teraz się powiada, że odkupienie od Niemców, czy od kogokolwiek, tytułów prasowych, to jest zamach na wolność mediów. To jak to jest? Wcześniej jak one były pod rządami kapitału obcego, to były od niego niezależne, a teraz z zasady będą zależne od kapitału polskiego? Te wszystkie oskarżenia rządu o wprowadzanie monopolu medialnego są nonsensowne. Telewizja Publiczna stanowi ledwie wycinek rynku medialnego. A mimo to się opowiada, że rząd kontroluje media i zniszczy wszystkie inne. Choć generalnie trzeba powiedzieć, że władza polityczna powinna być dalej od mediów niż bliżej. To jest jasne. Nikt w komisji kultury nie przypomniał tych wszystkich historii. A po trzydziestu latach problemy są te same. Natomiast w tej chwili jak okazało się, że te wydawnictwa lokalne, do których nikt nie przywiązywał nawet większego znaczenia, mogłyby się znaleźć w orbicie władzy, to jest krzyk. Zamiast myśleć o tym, w jaki sposób ożywić funkcje kontrolne KRRiT, w jakiś sposób unowocześnić prawo medialne w Polsce. To nie jest tak oczywiste, że każdy tytuł będzie sobie hasał od prawa do lewa, chociaż od lat zaczęto wmawiać, że obowiązki to ma tylko Telewizja Publiczna. Podczas gdy w ustawie o KRRiT mają także wypisane obowiązki media prywatne, które bezczelnie naruszają, udając, że to ich nie dotyczy. A w ustawie one przecież są w art. 18 i następnych. I to tak wygląda z rynkiem mediów, że jak za Stańczyka wszyscy się znali na medycynie, to dzisiaj wszyscy znają się na mediach i też na medycynie. Z tego nic dobrego nie wynika.
Natomiast to co zrobiono w obrębie całego świata, to już jest skandal. Przecież to nie jest nowe zjawisko. W momencie, kiedy Google chciał wchodzić na rynek chiński, to powiedziano, że w porządku, ale bez takich a takich tematów, wielki koncern się ugiął i spokojnie Google w Chinach funkcjonuje, ale na innych zasadach. Jak „Forbes” wchodził do Rosji, to także postawiono polityczne warunki. Wtedy świat się przeciwko temu nie burzył, chociaż oczywiście jest to skrajnie naganne. I teraz mamy eksplozję, która jest już zupełnie na innym poziomie. Otóż okazuje się, że ideologicznie nastawiony dysponent cenzuruje tego, kogo uważa za swojego ideologicznego przeciwnika. To już nie jest sprawa czysto polityczna, to jest ideologia. I niestety to jest element pewnej rewolucji, którą cierpimy w Polsce, Europie i w Stanach Zjednoczonych także. Przecież to są zjawiska, które widać gołym okiem. Tyle tylko, że nagle okazało się, że dysponenci ogromnego segmentu rynku medialnego są kompletnie bezkarni i robią, co chcą.
Według pana będą następowały próby uregulowanie rynku medialnego?
Nie znam zbyt wielu państw demokratycznych, w których władza rządzi przy pomocy mediów, bo to nie jest takie proste. Oczywiście w większym czy mniejszym stopniu je wykorzystuje, a czasami musi wykorzystywać dla działalności edukacyjnej, informacyjnej – to jest oczywiste. Natomiast zawsze się mówiło, że media kontrolują władzę. Nagle może się okazać, że to władza będzie chciała wiedzieć, kto ją kontroluje i wprowadzić zasady, przynajmniej równowagi, ale takie, które pokażą, że nie szukamy wiatru w polu, tylko są konkretne reguły, które obowiązują wszystkie strony. Proszę teraz spróbować, nie chcę już dotykać wielkich koncernów, zablokować na jakimś portalu informację. Nagle się okaże, że trzeba szukać gdzieś w Stanach Zjednoczonych, Holandii, bo to jest nieuchwytne na terenie Polski. Żadne państwo, które nie będzie chciało sprawować nad tym przynajmniej prawnej kontroli, nie będzie się mogło czuć suwerennie. Również związek państw, jeśli chodzi o Europę.
Rozmawiał Krzysztof Bałękowski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/534438-wywiad-mec-markiewicz-media-staja-sie-pierwsza-wladza