Zawsze staram się w pierwsze dni po czyjejś śmierci unikać mówienia o nim źle (choć pewnie są wyjątki, uwikłane w zbrodnie), a jeśli już ktoś mnie zmusza do komentowania odejścia negatywnego dla mnie bohatera, starać się znaleźć coś pozytywnego.
Kierowałem się tą zasadą, kiedy zadzwonił do mnie PAP w dzień śmierci Janiny Paradowskiej. Powiedziałem, że byłem z nią w ostrym sporze nie tylko co do kwestii ideowo-politycznych, ale i co do samej wizji mediów. Ale że nie będę tego w tym momencie roztrząsać. Natomiast ceniłem ją za pracowitość. Była do końca dziennikarką obecną przy zdarzeniach, poinformowaną lepiej niż jej koledzy.
I tyle. Mam jednak wrażenie, że w takich sytuacjach druga strona nie nakłada sobie żadnych ograniczeń korzystając z tego swoistego spętania antagonistów (poza internetowymi hejterami). Pamiętam jak zaraz po śmierci Bronisława Geremka ja zgodnie ze starą dobrą tradycją zachodnich demokracji starałem się akcentować w komentarzach to, co dobre i łączące. A Adam Michnik z Jackiem Żakowskim wielkim głosem krzyczeli, że wielkiego Profesora niemal zamordowała zła prawica.
Jest już po pogrzebie Janiny Paradowskiej, z którą przed laty występowałem w rozmaitych programach, ale z którą od jakichś ośmiu lat nie zamieniłem ani słowa. Uderzyła mnie pogrzebowa wypowiedź Donalda Tuska. Przedstawił dziennikarkę tygodnika „Polityka” jako ideał polskiego inteligenta, „postać z filmów Wajdy i z powieści Żeromskiego”. To jednak doprasza się jakiejś odpowiedzi.
Jeśli filmy Wajdy z dziennikarką w roli głównej, to naturalnie nasuwa się „Człowiek z marmuru”. I zapewne Agnieszka grana przez Krystynę Jandę, odważna poszukiwaczka prawdy. Rzeczywiście?
Gdybym ja szukał analogii, pani redaktor kojarzy mi się niestety z chowającym się w telewizyjnej ubikacji dziennikarskim nadzorcą granym świetnie przez Bogusława Sobczuka. Dlaczego?
Przypomnę zdarzenia z lat 2003-2005. Wszyscy pamiętają, że Janina Paradowska wyrzuciła ze swego wywiadu z Leszkiem Millerem pytania o aferę Rywina. Mniej ludzi pamięta, że była jednym z niewielu dziennikarzy spoza SLD-owskich mediów twierdzących, że żadnej afery w ogóle nie było. Na chama, kontra faktom, bo jej się tak podobało. Co ciekawe, poszkodowana ponoć przez aferę „Gazeta Wyborcza” nadal czciła ją po tym jako dziennikarski autorytet. Choć na zdrowy rozum to jej takie stanowisko również szkodziło. No ale wspólny wróg był ważniejszy. A wrogiem byli ci wszyscy, którzy narzekali na skorumpowane elity III RP.
Gdyby szukał wspólnego mianownika dla twórczości Paradowskiej, znalazłbym: zawsze była po stronie silnych, wpływowych i bogatych. Czasy PRL wyłączam, choć Maciej Łukasiewicz, zmarły już naczelny „Rzeczpospolitej” barwnie opisał jak w roku 1982 opuściła solidarnościowych kolegów z „Kuriera Polskiego” żeby wskoczyć na pokład „Życia Warszawy”, a po drodze przebrnąć weryfikacyjne sito. Pewnie nie pisała i przed i po stanie wojennym tekstów haniebnych, ale też inaczej niż wiele peerelowskich gwiazd nigdy się naprawdę nie zbuntowała. Skądinąd nikt nie pamięta z tamtych czasów żadnego jej tekstu. Choć pamięta się artykuły także cyników typu Daniela Passenta. Sztuka mimikry!
cd na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Zawsze staram się w pierwsze dni po czyjejś śmierci unikać mówienia o nim źle (choć pewnie są wyjątki, uwikłane w zbrodnie), a jeśli już ktoś mnie zmusza do komentowania odejścia negatywnego dla mnie bohatera, starać się znaleźć coś pozytywnego.
Kierowałem się tą zasadą, kiedy zadzwonił do mnie PAP w dzień śmierci Janiny Paradowskiej. Powiedziałem, że byłem z nią w ostrym sporze nie tylko co do kwestii ideowo-politycznych, ale i co do samej wizji mediów. Ale że nie będę tego w tym momencie roztrząsać. Natomiast ceniłem ją za pracowitość. Była do końca dziennikarką obecną przy zdarzeniach, poinformowaną lepiej niż jej koledzy.
I tyle. Mam jednak wrażenie, że w takich sytuacjach druga strona nie nakłada sobie żadnych ograniczeń korzystając z tego swoistego spętania antagonistów (poza internetowymi hejterami). Pamiętam jak zaraz po śmierci Bronisława Geremka ja zgodnie ze starą dobrą tradycją zachodnich demokracji starałem się akcentować w komentarzach to, co dobre i łączące. A Adam Michnik z Jackiem Żakowskim wielkim głosem krzyczeli, że wielkiego Profesora niemal zamordowała zła prawica.
Jest już po pogrzebie Janiny Paradowskiej, z którą przed laty występowałem w rozmaitych programach, ale z którą od jakichś ośmiu lat nie zamieniłem ani słowa. Uderzyła mnie pogrzebowa wypowiedź Donalda Tuska. Przedstawił dziennikarkę tygodnika „Polityka” jako ideał polskiego inteligenta, „postać z filmów Wajdy i z powieści Żeromskiego”. To jednak doprasza się jakiejś odpowiedzi.
Jeśli filmy Wajdy z dziennikarką w roli głównej, to naturalnie nasuwa się „Człowiek z marmuru”. I zapewne Agnieszka grana przez Krystynę Jandę, odważna poszukiwaczka prawdy. Rzeczywiście?
Gdybym ja szukał analogii, pani redaktor kojarzy mi się niestety z chowającym się w telewizyjnej ubikacji dziennikarskim nadzorcą granym świetnie przez Bogusława Sobczuka. Dlaczego?
Przypomnę zdarzenia z lat 2003-2005. Wszyscy pamiętają, że Janina Paradowska wyrzuciła ze swego wywiadu z Leszkiem Millerem pytania o aferę Rywina. Mniej ludzi pamięta, że była jednym z niewielu dziennikarzy spoza SLD-owskich mediów twierdzących, że żadnej afery w ogóle nie było. Na chama, kontra faktom, bo jej się tak podobało. Co ciekawe, poszkodowana ponoć przez aferę „Gazeta Wyborcza” nadal czciła ją po tym jako dziennikarski autorytet. Choć na zdrowy rozum to jej takie stanowisko również szkodziło. No ale wspólny wróg był ważniejszy. A wrogiem byli ci wszyscy, którzy narzekali na skorumpowane elity III RP.
Gdyby szukał wspólnego mianownika dla twórczości Paradowskiej, znalazłbym: zawsze była po stronie silnych, wpływowych i bogatych. Czasy PRL wyłączam, choć Maciej Łukasiewicz, zmarły już naczelny „Rzeczpospolitej” barwnie opisał jak w roku 1982 opuściła solidarnościowych kolegów z „Kuriera Polskiego” żeby wskoczyć na pokład „Życia Warszawy”, a po drodze przebrnąć weryfikacyjne sito. Pewnie nie pisała i przed i po stanie wojennym tekstów haniebnych, ale też inaczej niż wiele peerelowskich gwiazd nigdy się naprawdę nie zbuntowała. Skądinąd nikt nie pamięta z tamtych czasów żadnego jej tekstu. Choć pamięta się artykuły także cyników typu Daniela Passenta. Sztuka mimikry!
cd na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/299226-czy-janina-paradowska-to-postac-z-zeromskiego-jesli-to-taka-ktora-ten-pisarz-zawsze-zwalczal