Mężczyźni na wymarciu?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. Diego DeNicola from Melbourne, Australia/flickr.com/CC/Wikimedia Commons
Fot. Diego DeNicola from Melbourne, Australia/flickr.com/CC/Wikimedia Commons

„O wiele łatwiej znaleźć mężczyznę niż się go pozbyć…” - mawiała Gina Lollobrigida, ekranowa seksbomba z lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Panie, które podzielają opinię tej włoskiej aktorki o płci przeciwnej mogą mieć wkrótce męski problem z głowy- rozwiąże się sam.

Jeszcze w 1920r. przeciętna kobieta żyła dłużej od mężczyzny tylko o rok, obecnie przewaga długości życia pań zwiększyła się do siedmiu lat i wciąż rośnie. Nie dość na tym; analiza narodzin wykazuje, na świat przychodzi coraz więcej przedstawicielek płci żeńskiej, zaś liczba osobników płci męskiej sukcesywnie maleje. Wymieranie męskiej populacji stało się tak wyraźne, że nie tak dawno różnojęzyczni uczeni zjechali do Wiednia, aby radzić, jak przeciwdziałać tej tendencji.

Uczestnicy tego pierwszego na świecie sympozjum na ów temat uznali, że mężczyźni cierpią po trosze na własne życzenie. Pod koniec ubiegłego wieku damskie lobby zdołało doprowadzić do koncentracji opieki medycznej na specyficznych zagrożeniach zdrowotnych kobiet, a „mężczyźni znaleźli się na dalszym planie”, narzekał austriacki prof. Siegfried Meryn, lekarz z zawodu i autor ponad dwustu publikacji, w tym bestsellerowych książek popularno-naukowych w tej dziedzinie. Mężczyźni dominują w większości grup klasyfikowanych według przyczyn zgonów: na zawały serca kobiety umierają dwukrotnie rzadziej, o połowę mniej na wszelkiego rodzaju raka, podobnie jak na wylewy krwi do mózgu. Panowie popadają też w głębsze depresje, częściej sięgają po alkohol i narkotyki, a wśród ogółu samobójców stanowią aż 80 proc.

Brzmi jak horror, ale to, niestety, prawda. Co ciekawe, nasza sytuacja wyjściowa nie jest taka zła, przeciwnie: licząc od chwili poczęcia, na każdą setkę żeńskich embrionów przypada 120 embrionów płci męskiej. Od tego jednak momentu wiedzie nam się tylko coraz gorzej. Do końca ciąży nie dożywa o 14 proc. więcej chłopców niż dziewcząt, po trzydziestu latach życia liczba rówieśników płci obojga wyrównuje się, a z upływem czasu grupa kobiet jest zdrowsza i liczniejsza. Po zestawieniu danych Światowej Organizacji Zdrowia z minionego półwiecza, prof. Victor Grech ze Szpitala Św. Łukasza na Malcie stwierdził, że proces ten nie jest fenomenem ostatnich lat, ale ani on, specjalista chorób dziecięcych, ani jego koledzy po fachu nie potrafią odpowiedzieć na pytanie, skąd bierze się „wrodzona” słabość rzekomo silnej płci i większa umieralność mężczyzn, począwszy od daty poczęcia.

Istnieją na ten temat jedynie mniej lub bardziej uzasadnione teorie, notabene snute od paru wieków. Zmarły w 1767r. niemiecki medyk i teolog Johann Peter Süssmilch, uchodzący za prekursora badań demograficznych i statystyki, dostrzegł większą chorowitość mężczyzn w porównaniu z kobietami już w XVIII wieku. Jego dzieło pt. „Boski porządek w przemianach płci ludzkiej” traktuje o tym w kategoriach religijnych, współcześni uczeni nie doszukują się palca bożego w męskiej prozie życia, ale sami zagadki powolnego wymierania naszego rodzaju rozwikłać nie potrafią. Jak na razie jedynym efektem ich badań są różne ciekawostki. Np. dr Josè Fabri z Uniwersytetu w Sao Paulo, który zbadał okoliczności zgonów ponad pięciuset zawałowców, zauważył, że mężczyźni umierają przeważnie o dwóch porach: nocą, między godzinami 23 i 24 oraz między 5 i 7 rano. Do kobiet śmierć przychodzi najczęściej rankiem. Z kolei naukowcy z Uniwersity of Bristol, którzy przez piętnaście lat badali 2,5 tys. panów w wieku tzw. podwyższonego ryzyka, czyli od 45 do 59 lat, doszli do wniosku, że skłonności mężczyzn do zawałów serca zależy od długości... nóg; zapaści częściej dopadają krótkonogich.

Niemieccy naukowcy nie zestawiali długości kończyn swych rodaków z długością życia, tylko skupili się na tym, co ich czeka; statystyczny Niemiec żyje krócej od statystycznej Niemki o ponad sześć lat, tendencją wzrostu tej rozpiętości. Nasi pragmatyczni sąsiedzi obliczyli, że jeśli panowie nadal będą tak szybko żegnali się ze światem, w 2030r. przewaga żeńskiej populacji w wieku ponad 80 lat wzrośnie do 4,3 mln (obecnie wynosi już 3,3 mln). Różnojęzyczni znawcy przedmiotu nie mają wątpliwości, że proces starzenia się spowalniają żeńskie chromosomy, ale też nie na tyle, by tylko tym tłumaczyć różnice w długości życia obu płci. Koledzy z monachijskiego tygodnika „Focus”, gdzie dział „Medycyna i społeczeństwo” jest jednym z najważniejszych w redakcji, dorzucili niedawno swoje pięć groszy w tej sprawie: że nas, mężczyzn dobija „syndrom zwycięzcy”, ponieważ natura każe nam wiecznie wygrywać, w pracy, czy w życiu prywatnym, a nasze główne zajęcie to wyczerpujące planowanie, strategie oraz wymyślanie przez krótko- i długonogich taktyki dla osiągnięcia krótko- i długofalowych celów.

Panie nie mają ponoć wybujałych aspiracji (choć są wyjątki), posiadają za to większą umiejętność rozładowywania emocji. Podczas, gdy one starają się unikać stresu, my, mężczyźni, nie umiemy nawet wypoczywać bez aplikowania sobie dodatkowych dawek adrenaliny, od jazdy autem na wycieczkę, przez zawody sportowe, po zażarte dyskusje o polityce. Mało tego, panie chętnie i otwarcie rozprawiają o swych problemach zdrowotnych, które dla mężczyzn są strefę tabu. Bo, cóż to za „Banderas” z zaawansowaną paradentozą i pachwinową przepukliną... Kobiety są przy tym wrażliwsze na niedomagania swych organizmów i częściej poddają się badaniom kontrolnym, zaś panowie z reguły udają się do lekarzy dopiero wtedy, gdy nie mają innego wyjścia.

Gazeta „British Medical Journal”, która zamieściła kolejną informację o malejącej liczbie noworodków płci męskiej, mimo to pociesza wyspiarzy, że „w bliskiej przyszłości powinien nastąpić korzystny zwrot”. Na jakiej podstawie? Otóż na takiej, że chłopy po prostu coraz bardziej niewieścieją. W naukowym języku określa się to elegancko jako „przemianę wynikającą z cywilizacyjnego i kulturowego rozwoju ludzkości”, a bardziej konkretnie chodzi o postępujący zanik różnic między psychiką męską i żeńską. Machos, których struktura psychiczna okaże się odporna na tę ewolucję, mają pomóc osiągnięcia medycyny - spokój i opanowanie będą aplikowane w doustnych czy dożylnych dawkach hormonalnych…

O Jezu! Nie wzywam Twego imienia nadaremno, być może doustne czy dożylne dawki hormonalne są jakimś sposobem, aby oddalić od nas, mężczyzn groźbę zawału, paradentozy, łysienia, że o potencjalnych problemach nie wspomnę, ale wszak Ty, o Panie, też jesteś mężczyzną, patrzysz z góry na to, co się dzieje na naszym ziemskim łez padole i nie grzmisz?! Czy dla rzekomo własnego dobra mamy zobojnaczeć, a może, a fuj, zbiedronieć…? A jak w ogóle ma się to wszystko do, za przeproszeniem, feministek - Panie zlituj się nad ich duszami, bo nie wiedzą, co czynią! - które wciąż twierdzą, że nam, mężczyznom wiedzie się lepiej? Więc w tym kontekście, w ramach walki o zrównanie długości życia płci obojga postuluję: Kobiety do fabryk! Do kopalń! Do roli…! Równouprawnienie - tak, wypaczenia - nie! Do wcielenia od zaraz! W przeciwnym razie, jak przewiduje amerykańska seksbomba z minionych lat Jane Fonda: „W świecie z nadwyżką kobiet będzie trzeba mężczyzn pozyskiwać recyklingu”...

Klaser

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych