Umarł Wieszcz. Ernest Bryll. Przeżył 89 lat, w domu pełnym miłości, w kraju który ukochał i o który się bardzo martwił.
Był do bólu człowieczy, co każdy, nawet najmniej uważny czytelnik Jego poezji musiał wychwycić w lot. Wiedział, jak śmierdzi tchórzostwo, nie cierpiał głupoty, ale jednocześnie nie potępiał głupców i starał się rozumieć tchórzy. Sam był odważny. Miał wielki dar czucia Ewangelii. Zapytany kiedyś w jednej z ankiet, jakiej już napisanej książki chciałby być autorem, odpowiedział: „Wstyd się przyznać, ale niech tam: ‘Ewangelii wg sw. Łukasza’”.
Czytając go i słuchając miało się wrażenie, że on był z uczniami w Wieczerniku, gdy drżeli z obawy przed Żydami, że patrzył na judaszowy jęzor, który oblizywał zdradą policzki Mesjasza. Miał w sobie ocean cierpliwości dla niedouczonych, ale prostych, nie czuł się dobrze wśród pozerów, lanserów, polityków. Wiedział, że nie można pytać ptaka, artysty, poety jak się lata, bo spadnie i ugrzęźnie w polityki krzakach. Jednocześnie doskonale rozumiał procesy społeczne i polityczne tańce. Był naszym pierwszym ambasadorem w Irlandii, gdzie zdumiewał miejscową dyplomację znajomością języka staro -irlandzkiego. Był świetnym ambasadorem polskości, ale to nie był jego świat. Mimo to rozumiał politykę, przewidywał procesy społeczne, wydarzenia dla wielu nierealne, jak przejście przez Morze Czerwone. Martwił się, że zawrócimy w 1987 roku, ale wierzył, że tak nie będzie.
Przejście przez morze – Ernest Bryll
(…)
To było takie łatwe gdyśmy wstępowali
Wystarczała modlitwa. Teraz nie wiadomo
Czy nas rozdarta czerwień jak powódź obali
Kto z nas zawróci do Niewoli Domu
Kto z nas zapomni, gdzieśmy wędrowali
Kto pójdzie dalej?
Piękne i aktualne. On nie zawracał. Szedł jak mędrzec, który lubi rozmawiać w drodze. Jego pielgrzymka przez życie, to nie był samotny marsz na Camino…To była nasza, kolorowa, rozśpiewana, wyboista i często ociekająca i podśmierdująca potem pielgrzyma, ale przepiękna i zwycięska droga na Jasną Górę, z tym przystankiem na Przeprośnej Górce, który często wspominał. Przeprosiny, pojednanie, zadośćuczynienie traktował jako nieodzowne, niezwykle ważne, stwarzające Polaka na nowo.
Dla mnie był jak Dar Nieba. Kiedy w 2002 roku, próbowałem złożyć w książkę z rozważaniami różańcowymi ludzi kultury i sztuki, które przez 2 lata nagrywałem w Radiu Józef - Archidiecezji Warszawskiej, brakowało mi jakiegoś natchnionego spoiwa, jakichś mądrych inwokacji do czterech części tej różańcowej skarbnicy świadectw i zamyśleń. To nie mogło być byle co. Próbowałem namówić na ten trud dwie znane postaci, utalentowane i jak mi się zdawało oddane Matce Bożej. Obie odmówiły. Byłem zasmucony i zdziwiony. Poszedłem na Plac Zbawiciela, do bocznej kaplicy, gdzie pod obrazem Jasnogórskiej można porozmawiać z Jej Synem obecnym w Najświętszym Sakramencie. Klęknąłem i mówię do Maryi: - Mamo, ta książka o różańcu jest dla Ciebie, więc to właściwie Twoja sprawa. Zatem powiedz mi proszę, kto ma napisać tę inwokacje? I Ona odpowiedziała. Wyszedłem powtarzając dwa słowa w myślach : Ernest Bryll, Ernest Bryll. Co wiedziałem wówczas o Bryllu? Że to z nim staliśmy w kolejce Stanu Wojennego, że to on malował na szkle, ale nie znałem ani genialnej “Rzeczy Listopadowej”, ani natchnionego “Wieczernika”. Dlaczego Bryll myślałem? I co On ma do różańca? Zadzwoniłem do kolegi z Radia “Józef” - Marka Jaromskiego -szalonego i wybitnego malarza, który Brylla znał i kochał. Ten bez wahania powiedział: „Dzwoń koniecznie, ale nie do Ernesta, tylko do Małgosi, jego żony i Anioła Stróża”. Tak zrobiłem. Trochę drżącym głosem spytałem Małgosię, czy mogłaby zapytać Mistrza, czy ofiaruje mi do tomiku inwokacje poetyckie i na koniec tej krótkiej rozmowy, dorzuciłem lekko zażenowany, że to Maryja mnie przysłała. Małgosia odpowiedziała krótko: “Rozumiem. Oddzwonię”. Czekałem na ten telefon bardzo, a gdy czekałem Małgosia jadąc z Ernestem samochodem, w momencie jakiegoś małego napięcia między nimi, mówi do Ernesta: Dzwoni chłopak z radia i chce byś dał mu wiersze do rozważań różańcowych. Ernest był myślami daleko i nie zareagował dobrze, “zawracanie głowy”, chyba tak odpowiedział, ale wtedy Małgosia wyprowadziła sztych, który zadecydował o początku naszej przyjaźni: “ale on mówi, że to Maryja mu kazała zadzwonić do Ciebie”. “A to inna sprawa” miał odpowiedzieć Ernest i już następnego dnia byłem w ich domu na Mokotowie. Zostałem w nim sercem przez kolejne 22 lata. Do dziś. I mam nadzieję na zawsze. Choć dziś ten dom tak inny, bez Ernesta…
Nie zliczę godzin, które spędziłem z nimi. Wraz z całą rodziną czuliśmy się i czujemy częścią ich rodziny. Stąd i życzenia wzajemne na dzień ojca i dzień dziecka. Nigdy nie zdołam dość podziękować za ten wspólny czas, nie zdołam też przypomnieć sobie wszystkich anegdot, którymi sypał Ernest, nie po to by bawić jedynie, ale by uczyć, by rozwijać nas, by budować w nas miłość do Ojczyzny, domu, Jezusa i Jego Matki. Rozwijał też bardzo naszą świadomość dziennikarską. Był świetnym redaktorem. Opiekował się nami w Redakcji Telewizji Puls, którą programował wraz ze św. p. Marianem Terleckim. Zaprosił wówczas nasze środowisko do współpracy. To był piękny i twórczy czas. Śmiał się ze mnie wiele razy, że jestem klerykalny i pobożny do bólu, walczył z tym we mnie, odzierał mnie z tej maski humorem i dobrem. Nie był brutalny, był jak balsam dla duszy. Wiedział, że także pobożność może być maską i to maską zabójczą. Nie cierpiał kłamstwa. Zawsze mówił prawdę. Czasem płacił za to niemałą cenę.
W domu Małgosi i Ernesta, oprócz dwóch córek Magdy i Marty, był zawsze pies, dwa albo trzy koty, gorąca kasza z grzybami i pysznym mięsem, chleb wypiekany na miejscu, wino i goście. Goście ze wszystkich możliwych stron. Poznałem w tym domu pewnie z setkę niezwykłych ludzi. Pisarze, aktorzy, malarze, dziennikarze, studenci, domorośli i podrośli poeci, reżyserzy, scenarzyści, producenci, muzycy, tancerze, kury domowe, nieudacznicy, pielgrzymi, bibliotekarki z Podkarpacia, operatorzy z Chicago, siostry zakonne, piękne kobiety, sędziwi starcy, sportowcy, bigbitowcy, nikotyniści, artyści od siedmiu boleści, trzeźwiejący alkoholicy, zakochani wariaci, no i tabun księży wszelkich zgromadzeń i diecezji. Wszystkich nas łączyła ta pewność, że zawsze jesteśmy tam mile widziani, że Miłość w domu Bryllów to czas, którego nikomu się nie skąpi.
Uwielbiałem słuchać opowiadań Ernesta. Były zawsze z jakąś mocną pointą, która zostawiała we mnie nadzieję, że i ja mogę uczestniczyć w sprawach wielkich, twórczych, może nawet stwórczych. Nigdy nie moralizował, ale mówił tak, że chciało się być bardziej moralnym, lepszym, kochającym. Nie wiem, jak on to robił. Bycie z Ernestem i Małgosią było jak Tajemnice Radosne Różańca. Było trochę tak jak u cioci Elżbiety, ale jeszcze więcej było tam z Bożego Narodzenia. Poeta “Nocy Wigilijnej”, ten tytuł jest Jego na zawsze. Ale nie tylko to, ważne było też „Zwiastowanie”. Ten nieprawdopodobnie trudny do zrozumienia fakt, który Franciszek Karpiński ujął oksymoronem “ma granice Nieskończony” u Brylla brzmi też przepięknie.
Z dramatu Wieczernik - Ernest Bryll
Anioł niósł zwiastowanie
Ciężko jak złoty kamień
Albo jak krwawy owoc
Płakał nad każdym słowem
Bo co miał powiedzieć tej małej
Co bezradnie pod niebem uklękła?
Że tak straszna będzie dziecka męka
Co się właśnie zaczyna w jej krwi
Że sam Bóg u wieczności drzwi
Czeka
Na Jej nie albo tak
Jaki dała Przedwiecznemu znak
By mógł dotknąć jak człowiek człowieka
To ten tekst dostałem od Ernesta, jako Inwokację do tajemnic Radosnych w zbiorku “Tajemnica Tejemnic”. I pokochałem go. Było w nim wszystko. Nadzieja, obawa, zaufanie, Miłość i ta zdumiewająca podmiotowość, jaką każdego z nas obdarzył Bóg. Ernest odmawiał i lubił różaniec. Zwykle modlił się na nim podczas spacerów, odmawiał dziesiątki za swych zmarłych przyjaciół, którzy jak mawiał, upominali się głosami wron i gawronów o te jego modlitwy. Nie szczędził ich. Każdego dnia o poranku, przychodził do niego Jego Anioł Stróż, wiem, że tak było. I Ernest do ostatnich swoich dni, mówił mu “Fiat”. Na jego biurku w dniu śmierci, leżały nowe, właśnie napisane wiersze.
To co najbardziej zbliżyło mnie do Niego, to Miłość do Naszej Królowej. Był w tej relacji zarówno jak Jej syn jak i Jej poddany. Nie dyskutował z Nią, lecz kochał ją i słuchał się Jej. Czasami mówił o Niej tak sugestywnie i pięknie, nie tylko wierszami, także podczas codziennych pogaduszek przy kawie, że miało się wrażenie, że tylko co z nią rozmawiał, że właśnie wyszła, że jeszcze można na ścieżce przed domem dojrzeć odcisk jej stopy. To było bardzo pociągające. Ale najbardziej ceniłem sobie Jego koncepcję kuchennych drzwi, do dziś pokładam w niej nadzieję na swoją przyszłość. Ernest mówił jak o oczywistości, że każdy kto odda życie Maryi, będzie mógł do nieba wejść przez kuchnię. Że ona te drzwi kuchenne otworzy. Popatrzy najpierw spod oka, potem chwyci ścierkę i zdzieli po pysku - dwa, trzy razy, ale potem przytuli, weźmie w ramiona, posadzi do stołu i naleje zupę. I będzie patrzeć, jak jemy i uśmiechać się.
Był poetą posłusznym Duchowi Świętemu. A przecież zaczynał w środowisku szalejącego ateizmu, wśród zakochanych w komunie i cynicznych karierowiczów. Gdy odkrył Józefa Mackiewicza wiedział, że to ten wyklęty pisarz podaje czytelnikowi prawdę o komunizmie. Ernest mawiał, że jego wiersze były mądrzejsze niż on sam. Nie pisał na zamówienie ani pod czerwone tezy. Był niewygodny, niezależny, proroczy. Może ktoś z Państwa czyta ten tekst i się zastanawia czy zna poezję Brylla? Odpowiem. Na pewno tak. „Psalm stojących w kolejce” śpiewany przez Krystynę Prońko był hymnem Karnawału Solidarności, ale jego teksty śpiewali też Halina Frąckowiak, Stan Borys, Maryla Rodowicz, Jerzy Połomski, Marcin Styczeń, Myslovitz, Skaldowie, 2 plus 1. Słyszeliście je na pewno. Także, dlatego ośmielam się prosić wszystkich Państwa, zostawcie wszelkie obowiązki i zejdźcie się jak na Willię. Bądźcie z Ernestem i Jego najbliższymi w tej ostatniej ziemskiej drodze, najpierw na Mszy Świętej w Klasztorze oo. Dominikanów na warszawskim osiedlu Służew nad Dolinką, a potem na Cmentarzu przy Wałbrzyskiej. On by tego chciał. Lubił, gdy ludzie się spotykają. Na jego urodzinach bywało 100, 200 osób. Wszyscy różni, wszyscy ze swoimi tajemnicami, ale byliśmy tam jednością. Posmakujmy tego raz jeszcze z Bryllem i dla Brylla, zacznijmy to Bryllowanie jutro o 13:30, w święto Zwiastowania Najświętszej Maryi Pannie. A wówczas będzie łatwiej o Zmartwychwstanie.
Jezus złożony do grobu - Ernest Bryll
Wczoraj był w moim życiu znowu gorzki piątek
Sucho i czarno. Nagle Go spotkałem
I jak to bywa zawsze - nie poznałem
Choć miał na dłoniach krwawych blizn zaczątek
Ani Mu było potrzebne gadanie
Gdzie się świniłem, śliniłem, dławiłem
— Obudź się - szepnął. Nagle się zbudziłem.
— Jeśli chcesz, Bryllu, jutro będzie Zmartwychwstanie
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/686182-jedyny-taki-ernest-bryll-mial-wielki-dar-czucia-ewangelii