Jak dziś śpiewać o Bogu? Jak w ogóle wyrazić urok Miłości i Prawdy przez sztukę w kulturze współczesnej?
Nieżyjący już rosyjski muzyk i aktor Piotr Mamonow w ten sposób mówił o filmie „Wyspa”, w którym wcielił się w postać prawosławnego mnicha zmagającego się z grzechem swojej przeszłości.
Stylistyczna różnorodność
„Jeśli ludzie są między sobą podzieleni i są przekonani, że każdy z nich zna autentyczną prawdę, to wyrządzają sobie nawzajem krzywdę. W naszym filmie nie ma takich podziałów. Może pojawić się niepewność. Co stworzyliśmy? Jaki jest wynik? Ważne jest, aby artysta wyraził swoją postawę, ale też pozostawił coś niedokończonego, nietkniętego”.
Ta „niepewność” o której Mamonow mówił, co prawda, niesie ze sobą pewną podatność na zranienia i błędne interpretacje, ale powoduje, że sztuka żyje i zostaje wolną i ludzką. Wspomnianą niepewność, w całym jej kruchym pięknie, słychać także na płycie krakowskiego zespołu Pio Szorstkien pt. „54”. W „Bezdecho” pierwszym utworze na albumie, Tomasz Radziszewski, wokalista i gitarzysta, śpiewa, nie bez autoironii: „Ta piosenka może być o tym/Albo o czymś innym/Kogo to obchodzi? /Jestem czy nie jestem…” Piosenki z nowego, czwartego albumu Pio Szorstkien, są o tym, o czym ten zespół śpiewa od początku - o Bogu i Jego Miłości. I to powinno nas bardzo obchodzić.
Pio Szorstkien, to tak naprawdę projekt Radziszewskiego, również gitarzysty krakowskiego zespołu Świetliki. Wcześniej jego „oficjalną” częścią był także Piotr Korsun, który programował muzykę. Na tej płycię jest gościem który pomógł w par utworach.
Radziszewski na czwartym albumie buduje świat, w którym łączy inteligentną muzykę rockową inspirowaną całym szeregiem ciekawych wpływów, z poetyką człowieka zmagającego się z chrześcijańskim Bogiem. Nowa płyta jest konceptualna, ale koncepcja ta nie jest efektem jakiegoś artystycznego odbicia, a owocem konkretnego i niełatwego życia. Radzisziewski pisał piosenki w czasie walki z chorobą i to określiło ich klimat.
Na okładce albumu widzimy Neapol, miasto, w którym czczona jest Matka Boża Różańcowa. Jego tytuł „54” symbolizuje liczbę dni odmawiania Nowenny Pompejańskiej, którą Radziszewski najwyraźniej modlił się w czasie swojej choroby. Jedna z piosenek na płycie pt. Bartolo Longo, powstała na cześć katolickiego błogosławionego, który zbudował kościół pod wezwaniem Matki Bożej Różańcowej w Pompejach. W ostatnim (54) dniu trzeciej nowenny Radziszewski dowiedział się, że będzie zdrowy. Chwilę później zaczął nagrywać piosenki na album.
Tomasz Radziszewski to autor o wielu talentach. Ale dla mnie osobiście chyba najważniejszy jest ten, który pokazuje grając na gitarze. Jest gitarzystą, który na jednym albumie dostarcza różnorodnych i pomysłowych rozwiązań. Jest tu dużo atmosfery niepokoju, tak jak w piosenkach Slinta, piękna dreampopu w stylu Cocteau Twins, kabaretu, jak u Toma Waitsa, mamy też trochę postrocka…
Ta stylistyczna różnorodność pomaga mu przeprowadzić nas przez całe spektrum emocji. Charakter konceptualny albumu czuje się też przez logiczny porządek utworów. Rozpoczyna się on wspomnianą niepewnością w pierwszej piosence, a kończy pewnością zbawienia w ostatniej „Do Wenantego przyszedł Pio”, w której autor opisuje przybycie Ojca Pio z wodą do umierającego polskiego franciszkanina. Od niepewności do zbawienia mamy pieśni, w których Radziszewski śpiewa o miłości do żony, braku wiary podobnej do tej, jaką odczuwał apostoł Tomasz, walce przeciwko strachowi i rozpaczy…
Znakomita płyta
Prawdopodobnie najważniejszym utworem na płycie jest utwór tytułowy. Jest to muzyczna modlitwa do Maryi Różańcowej, tej która mieszka „pod wielkim wulkanem” i „w kraju pomarańczy”, tej do której się modlimy my, „z zimnego kraju”, którym „staje w gardle gorycz porażki i gorzka bezsilność”… Jest to modlitwa bolesna. Z głębi serca, ale bez emocjonalnej euforii. Autentyczna i szczera jak msza św. w zimne popołudnie, gdzieś w małym kościele na wschodzie Polski.
I chyba gdzieś tutaj kryję się odpowiedź na pytanie z początku tego tekstu. Śpiewać dziś o Bogu w sposób autentyczny może tylko ten, kto jest gotowy porzucić wszelką artystyczną pewność i przewidywalność, ten, kto nie wstydzi się swojej wrażliwości i słabości, ten, kto jest szczery w swoich poszukiwaniach. Wszystko to możemy znaleźć w muzyce Pio Szorstkiena, na jego ostatniej znakomitej płycie.
„Nieszczęście moje polega na tym, że w strefie muzycznej stoję po stronie rock and rolla, a w strefie ideowej - Soboru Trydenckiego. Żadna ze stron się jednak do mnie nie przyznaje”,
powiedział kiedyś w wywiadzie Tomek Radziszewski.
Ja, a myślę, że wielu innych również, nie widzimy żadnego nieszczęścia w stanowisku Radziszewskiego.
Jego twórczość uważamy za wielki zysk i błogosławieństwo zarówno dla polskiego rock and rolla, jak i dla polskiej sceny duchowej, czy jakkolwiek ją nazwać.
To tylko kwestia czasu, kiedy zarówno pierwsi, jak i drudzy to rozpoznają.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/679971-pio-szorstkien-muzyka-autentycznej-i-szczerej-modlitwy