”Film wygląda na produkcyjniak, oczywiście taki z tezą. A teza była bardzo prosta: dowalić partii rządzącej. I to się udało. (…) Nie widać tu większych ambicji artystycznych. Ich nie ma, bo nie o to chodzi” – mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Anna Chodakowska, aktorka teatralna i filmowa.
wPolityce.pl: Jak oceniłaby Pani film Agnieszki Holland „Zielona Granica” i całą atmosferę wokół niego?
Anna Chodakowska: Uważam, że ten film jest jak gdyby zadaniowany, z tezą i krzywdzący ludzi. Czuje się w nim taką intencjonalność, zadaniowość. I nawet sam fakt, że Agata Kulesza mówi w nim: „Zawsze głosowałam na PO” – wygląda na jakiś element komediowy, bo po co ona właściwie to mówi? A mówi w bardzo konkretnym celu – aby wszystko to razem dało efekt. I to, niestety, działa na ludzi, którzy są niezdecydowani bądź pozbawieni refleksji na tematy polityczne, a takich osób jest w naszym kraju sporo. Bardzo ubolewam zresztą nad tym, że tak wielu ludzi w Polsce, którzy w zasadzie nie mają własnych poglądów politycznych, lecz jedynie powtarzają cudze kalki. To nigdy dobrze nie wróży i w przypadku tych wyborów też może się przydarzyć, że tacy właśnie ludzie osłabią wynik PiS.
Film wygląda na produkcyjniak, oczywiście taki z tezą. A teza była bardzo prosta: dowalić partii rządzącej. I to się udało. Dylemat z panią Agnieszką Holland polega na tym, że kłamstwo to użyte jest w konkretnym celu i można to udowodnić. Tyle że trudno powiedzieć, kto w Polsce miałby ją osądzić. Jestem jednak przekonana, że swój udział w tym wszystkim ma Unia Europejska – przemawiałby za tym fakt, że pani Holland wypuszcza takie rzeczy właśnie przed wyborami, choć z drugiej strony, kiedykolwiek by tego nie wypuściła, reakcja byłaby taka sama.
Dla mnie jest to „taki sobie” film, także pod względem warsztatowym. Realistyczna opowiastka oparta całkowicie na kłamstwie. To właśnie w tym filmie mi się nie podoba. Można by zresztą nawet zrobić film o migrantach i tej zielonej granicy, ale trzeba byłoby dobrze wyważyć, że bywa różnie, że może czasem się zdarzyć, że któryś z funkcjonariuszy SG zachowa się np. zbyt obcesowo w stosunku do migranta czy uchodźcy, zdenerwował się, był zmęczony – to byłoby jeszcze do przyjęcia. Ale sama oglądałam film dokumentalny o strażnikach granicznych, o których mieszkańcy miejscowości położonych przy granicy z Białorusią mówili bardzo pozytywnie. I sądzę, że właśnie takie rzeczy powinny być ludziom pokazywane i to nie raz. Jeśli pokaże się to jednorazowo, to obejrzy najwyżej parę osób i nic konkretnego z tego nie wyniknie.
Jakie więc zadanie – i kto - postawił przed Agnieszką Holland?
Agnieszka Holland zadaniowała się sama, cieszy się pewnym autorytetem artystycznym, kojarzona z nurtem tzw. kina moralnego niepokoju. A skoro wcześniejsze jej filmy były w porządku, to wszyscy wierzą, że ten najnowszy także jest w porządku. A to jest ultra nie w porządku, bardzo krzywdzące. Nie tylko wobec Straży Granicznej.
Pani Agnieszka Holland wyreżyserowała film dla osób, które są nie tyle za Platformą, co panicznie przeciwko PiS-owi. To właśnie udało się „załatwić” Platformie.
Społeczeństwo w to brnie. Krąży zresztą takie powiedzenie: Polak prędzej popełni samobójstwo niż zmieni poglądy. Sama widzę, że z niektórymi po prostu nie ma rozmowy. Gdy dyskutuję o polityce z kimś, kto ma przeciwne zdanie i w pewnym momencie nie wie już, co powiedzieć, po prostu ucina dyskusję, mówi: „Nie mogę o tym mówić, dla mnie jest odwrotnie, nie chcę o tym z tobą rozmawiać”. Tak się teraz załatwia sprawy intelektualne.
Owszem, być może mamy w Polsce wielu ludzi, którzy niezbyt dobrze orientują się w polityce, głosują bardziej przeciwko PiS niż na PO, ale czy nie mają świadomości, co dzieje się na granicy z Białorusią? Cała sytuacja trwa już przecież dwa lata, wiadomo, kto i po co ściąga migrantów na wschodnią flankę UE, powszechnie znane jest też ich zachowanie chociażby wobec polskich mundurowych oraz to, że raczej nie mamy tu do czynienia z kobietami, dziećmi czy – powtarzając słowa Donalda Tuska - „biednymi ludźmi szukającymi swojego miejsca na ziemi”. I mimo tej całej wiedzy, jaką mamy od dwóch lat, ten film może być dalej postrzegany jako coś więcej niż artystyczna wizja uznanej reżyserki?
Oczywiście, że to w większości nie są kobiety z dziećmi, choć niekiedy zdarzają się, i to fantastycznie, gdy możemy im pomóc. Ale przecież na zdjęciach, nagraniach, w relacjach medialnych, widać, kto przypływa na tych łódkach do Europy, że w większości to młodzi ludzie, którzy lekarzami chyba raczej nie są, tak mi się przynajmniej wydaje.
Narracja w tym filmie jest obrzydliwa i o tym doskonale już wiemy. Ale także pod względem warsztatowym nie jest to moim zdaniem szczególnie ciekawa produkcja. Nie widać tu większych ambicji artystycznych. Ich nie ma, bo nie o to chodzi. Momentami wygląda na zrobiony w pośpiechu. Co więcej, pani Holland na granicy nie była. Nie wie, jak wygląda ta sytuacja w rzeczywistości, bo nigdy tam nie była i nie rozmawiała np. z ludźmi, którzy mogliby przedstawić jej inny obraz. Nie zrobiła tego, bo nie jest jej to potrzebne do tego filmu.
Czy najgorsze w tym wszystkim nie jest to, że w świat idzie taka właśnie narracja na temat Polski? I to w dodatku w momencie, kiedy zaledwie półtora roku temu cały świat podziwiał naszą pomoc dla Ukrainy i faktycznych uchodźców wojennych?
Najgorsze jest właśnie to, że idzie to w świat i że ludzie będą głupio urabiać sobie opinię. Na zachodzie spoty przed filmem raczej emitowane nie będą, ale podoba mi się pomysł MSWiA, aby w kinach emitować spot przed pokazem „Zielonej Granicy”.
Film ten w każdym razie wyczerpuje znamiona psychologicznie mylącego ludzi. Nie ma tam prawdy i wydaje mi się, że KGB-owska metoda odwracania znaczeń wykorzystana jest całkowicie.
Film Agnieszki Holland spodobał się nie tylko krytykom, filmowcom i dziennikarzom, którzy widzieli go na pokazie w Wenecji, ale również – rosyjskim i białoruskim propagandystom, co wynika z narracji Moskwy i Mińska.
Darujmy już sobie tę Moskwę i Mińsk, bo wiadomo, że nie są to stolice w żaden sposób wiarygodne. Problem w tym, że pani Holland jest doceniana na świecie, także mamy tu do czynienia z ciężkim przypadkiem.
Czy „Zielona Granica” narobi dużo szkód, czy raczej zostanie szybko zapomniana?
W Polsce może zostać zapomniana i wydaje mi się, że ludzie nie będą jakoś szalenie rwali się do tego kina. Ale na świecie te szkody mogą zostać wykorzystane. Bo przecież wszędzie na Zachodzie widzimy walkę z prawicą i z tym, że ktoś śmie dziś mówić, że Bóg istnieje. Ale im prawica na świecie będzie większa, tym trudniej będzie walczyć. Na razie wciąż jest tej prawicy za mało.
I oczywiście, jak zresztą Pani wspominała, Agnieszki Holland ukarać czy osądzić nie możemy – zresztą byłoby to przeciwskuteczne – ale być może powinniśmy jakoś walczyć z kłamliwym, oszczerczym przedstawianiem Polski i Polaków? Nawet produkując np. filmy pokazujące prawdę, pokazujące rzeczywistość, chociażby na granicy polsko-białoruskiej?
Może powinno się zrobić film o ludziach, którzy łamią prawo, a nie można ich ukarać. I Agnieszkę Holland przedstawić jako przykład. Widuję czasem na Facebooku tego rodzaju teksty: „Dlaczego ten czy inny polityk jeszcze się produkuje, skoro powinien siedzieć?”. I odpowiadam, że nie można tak łatwo go posadzić – musi odbyć się sprawa sądowa, trzeba mieć świadków i argumenty, których nie da się obalić, a on i tak będzie miał lepszych prawników. I uważam, że choć Holland zrobiła ten film sama, a w każdym razie sama wpadła na ten pomysł, to nie da się uniknąć wrażenia, że jest on jak gdyby zadaniowany. A cel tego zadania jest jeden: uwalić PiS.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/664008-chodakowskafilm-holland-jest-zadaniowanyz-teza-krzywdzacy