W ostatnich czasach mieliśmy do czynienia z dwoma rodzajami potrzebujących. Tysiące nielegalnych imigrantów, którzy opłacili mafii Łukaszenki przerzucenie ich przez zieloną granicę do Europy oraz miliony Ukraińców uciekających do najbliższego kraju za granicą ich napadniętego przez armię morderców i gwałcicieli. Ci pierwsi stali się elementem operacji o kryptonimie „Śluza”, zorganizowanej przez białoruskie KGB, o czym pisały nawet mainstreamowe media, na co dzień krytykujące rząd - takie jak dziennik „Fakt”. Mińsk z Moskwą za plecami zamierzali zdestabilizować sytuację w Polsce, sparaliżować państwo, zmęczyć opinię publiczną tematem uchodźców, by po wtargnięciu rosyjskich wojsk na Ukrainę polskiej empatii nie starczyło dla faktycznie uciekających przed wojną. Ta operacja była śmiertelnie dla Polski niebezpieczna, zwłaszcza że wśród uchodźców byli przeszkoleni przez Rosjan dywersanci.
Z drugiej strony bezprecedensowa pomoc Polski i Polaków dla Ukrainy doczekała się nawet pomysłu przyznania nam pokojowej nagrody Nobla. Przez malenki Przemyśl przejechały miliony Ukraińców, którzy doświadczyli życzliwości, o której już w ich kraju rodzą się legendy skutkujące falą sympatii do naszego narodu. Trudno zresztą wątpić - bez postawy Polaków i władz RP niepodległej Ukrainy by już nie było.
WIĘCEJ W TEMACIE REAKCJI UKRAIŃCÓW:
Gdzie nam kultura opisuje rzeczywistość?
Tak, wiem, przepraszam - przecież my to wszystko wiemy. Ale jednak nie wiedzą o tym nadwiślańscy artyści. Choć ludzie kultury są nimi dlatego, że mają korespondować z potrzebami społecznymi i opisywać przez swoje wyjątkowe formy wyrazu nadzwyczajne rzeczywistości heroizm polskiego miłosierdzia ich w ogóle nie wzruszył. „Kawka na wynos”, „Liczy się to, co masz ty” czy „J…ć PiS” nie widzą przyjęcia 3 milionów uchodźców, przekazania potężnego uzbrojenia na obronę przed rosyjską inwazją, bohaterskich wolontariuszy wiozących pomoc humanitarną na skraj Ukrainy. Lepiej się nie wychylać, nie podpadać salonom, sponsorom, komentatorom z gazet, lepiej dla pioseneczki tu i teraz zabłysnąć na chwilę i zarobić dużo, niż zostać zapamiętanym na kilka pokoleń (bo to przecież obmierzłe, polskie pokolenia!).
W tym kontekście patrzmy na informacje, że Agnieszka Holland zaczyna kręcić film o rzekomym polskim okrucieństwie wobec nielegalnych imigrantów Łukaszenki. Dawniej potrzebowali oni - nasi, pożal się Boże, artyści - urzędu na Mysiej, sklepów za żółtymi firankami, paszportu do Bułgarii i uśmiechu smutnego pana przy fusiastej kawie w Bristolu. Dziś nasza (ich?) bohema nie potrzebuje sterowania, sama wyczuwa z czego zadowolony będzie pan z Czerskiej, pani z Wiertniczej. Zwłaszcza że Agnieszka Holland, od pewnego czasu kręcąca całkiem niesprawne gnioty, ma przecież tylko jedną drogę zaistnienia - obrzygać Polaków w kontekście wykreowanych wyobrażeń o nas jako o narodzie antysemitów, rasistów, zacofańcach i innych takich.
Naprawdę Agnieszce Holland nie trzeba się dziwić, skoro tylko o dwa - trzy szczebelki odbiega od reszty naszej artystycznej zgrai. Czterdziestomilionowy naród bez własnej bohemy - coś niesamowitego.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/641198-holland-dzien-jak-co-dzien-czyli-kolejny-gniot-z-opluwaniem