Najpotężniejszy człowiek świata. Kogo dziś można określić tym mianem? Po jakie kryteria sięgnąć, aby móc dokonać wyboru? Majątek? Władza? Funkcja? Popularność? Siła oddziaływania? Co jeszcze? Na półki polskich księgarń trafiła książka dwóch niemieckich dziennikarzy, którzy raczej nie mają problemu ze wskazaniem „najpotężniejszego człowieka świata”.
Xi Jinping detronizuje prezydenta USA
Stefan Aust i Adrian Geiges, autorzy książki zatytułowanej „Xî Jinping. Najpotężniejszy człowiek świata i jego imperium”, na wstępie do swojej publikacji zwracają uwagę, że do tej pory mianem „najpotężniejszego człowieka świata” określało się zwyczajowo prezydenta Stanów Zjednoczonych. Czasy się jednak zmieniły. I choć USA to wciąż światowy hegemon, to właśnie lider Komunistycznej Partii Chin Xî Jinping, a nie urzędujący w Waszyngtonie prezydent Joe Biden, jest - zdaniem Austa i Geigera - „najpotężniejszym człowiekiem świata”. Autorzy swoją ocenę uzasadniają obecną sytuacją Stanów Zjednoczonych, które są „głęboko podzielonym krajem”. Jednym z argumentów, który pojawia się na wstępie książki, ma być to, że w amerykańskim „Sądzie Najwyższym ton nadaje głęboko konserwatywna większość”. Ale to tylko jeden z wielu argumentów, mniej lub bardziej trafionych, które zdaniem niemieckich dziennikarzy, mają przemawiać za Xî Jinpingiem. Jakie są kolejne?
Niejednoznaczna ocena polityki „Zero Covid”
Muszę przyznać, że dość mocno zaskoczyło mnie to, że już po przeczytaniu pierwszych kilkunastu stron mogłem stwierdzić, że książka, która na niemieckim rynku pojawiła się dość niedawno, bardzo szybko, i niestety, ale także bardzo brzydko się zestarzała. Bo czy Chiny rzeczywiście wyszły z pandemii Covid-19 wzmocnione? Tak przekonują Autorzy, którzy dodają, co już jest bliższe prawdy, że osłabiła ona Amerykę i Europę. Chiny, choć rzeczywiście o wiele szybciej sobie poradziły z opanowaniem pierwszej fali pandemii, to jednak z pandemią walczą do dzisiaj. Gdy na Starym Kontynencie już niemal zapomnieliśmy o restrykcjach, które jeszcze niedawno towarzyszyły nam w życiu codziennym, to Pekin dopiero niedawno odszedł od polityki „zero Covid”. I o ile można jeszcze zrozumieć i przyjąć nietrafioną z perspektywy czasu ocenę, to już zupełnie dziwi, a wręcz nawet lekko niepokoi, dość wyrozumiałe podejście Autorów do tego, w jaki sposób Chińczycy sobie z pandemią próbowali radzić. Niemal przez całą książkę towarzyszyło mi przeświadczenie, że na niemieckich dziennikarzach robi wrażenie „socjalizm o chińskiej specyfice”, który jest oficjalną ideologią Komunistycznej Partii Chin. A pytanie o to, czy jest on skuteczniejszy i bardziej wydajny niż demokracja liberalna, staje w książce wielokrotnie. To pytanie kieruje również do świata sam Xî Jinping, jednocześnie między wierszami podsuwając wiadomą odpowiedź. Pandemia koronawirusa była zresztą dla Chin doskonałą okazją, co zresztą podkreślają autorzy, do pokazania słuszności swoich argumentów. W książce pojawia się cytat niemieckiego wirusologa, który przyznaje, że podejście chińskich władz do własnych obywateli, które nie liczą się z ich wolnością czy prawami człowieka, w kontekście walki z pandemią okazały się skuteczne. Christian Drosten dodaje jednak, że nie chce oceniać tych metod.
Tymczasem Chińska Republika Ludowa korzysta z wszystkich cyfrowych możliwości zwalczania pandemii, a jednocześnie korzysta z pandemii do udoskonalenia cyfrowej dyktatury. (…) Nowy koronawirus dał Xî Jinpingowi niepowtarzalną szanse. Podarował Chinom stabilizację, podczas gdy resztę świata zepchnął w przepaść
— piszą dziennikarze.
Cyfrowa dyktatura w zamian za pokonanie pandemii? To mało zachęcająca oferta. Zwłaszcza, że z perspektywy czasu wiemy, że Chińczycy, choć na początku pandemii rzeczywiście mogli sobie lepiej radzić, to koniec końców ich polityka antycovidowa okazała się błędna. Gdy paszporty covidowe Europejczyków od dawana kurzyły się w kącie, Chińczycy dopiero otwierali się na świat. Nie można również zapomnieć, i Autorzy o tym przypominają, że Pekin przed długi czas zatajał prawdę o wirusie. I co prawda na koniec trzydziestostronicowego rozdziału dziennikarze piszą, że polityka „Zero Covid” poniosła jednak klęskę, to proporcje miedzy podziwem dla władz Pekinu, a przyznaniem, że dyktatorskie działania jednak nie przyniosły spodziewanego sukcesu, są zachwiane.
Naiwność zachodnich elit
Aust i Geiges sporą część swojej książki poświęcają drodze Xî Jinpinga do władzy. Autorzy zapoznają Czytelnika z historią jego rodziny, początkiem kariery politycznej i stopniowym zwiększaniu swojej władzy. A wątki te przeplata historia zmieniających się na przestrzeni ostatnich dekad Chin. Dużo o Xî Jinpingu dowiadujemy się… od niego samego. Autorzy często sięgają po jego wspomnienia z przeszłości. O chińskim przywódcy wypowiadają się również niemieccy politycy czy eksperci. Autorzy bardzo często sięgają po opinię Sigmara Gabriela, byłego wicekanclerza Niemiec. Gabriel, będący przed laty ministrem gospodarki, widział w chińskim rynku dużą szansę dla niemieckich firm. Nie powinno więc dziwić, że o Xî i samych Chinach mówi z uznaniem.
Ważnym wątkiem książki jest „socjalizm o chińskiej specyfice”. Autorzy zwracają uwagę na naiwność części zachodnich elit, które zdaje się uwierzyły, że Chiny odeszły od komunizmu, zwracając się w stronę kapitalizmu. Przypomnę, że podobną naiwnością wykazano się w stosunku do putinowskiej Rosji, zakładając, że prowadzone z nią biznesy doprowadzaną ten kraj do względnej demokratyzacji.
Wielu pochodzących z Zachodu gości i mieszkańców Chin, a zwłaszcza przedsiębiorców i menadżerów, ulegało w ostatnich dziesięcioleciach złudzeniu optycznemu. Widząc supernowoczesne drapacze chmur i Chinki w hipsterskich ubraniach, uwierzyli, że komunizm jest już wyłącznie grą pozorów. A przecież Chińska Republika Ludowa nadal uważa się za państwo socjalistyczne, którego celem jest komunizm na modłę marksistowsko-leninowską. Xî Jinping podkreśla ten fakt wyraźniej od poprzedników
— piszą autorzy książki.
Zachód łudzi się - zdaniem Ai Weiweia [chińska artystka - red.] - że Chiny wyrzekły się ideologii komunistycznej i przeszły na stronę kapitalizmu
— czytamy dalej.
Jaki więc ustrój panuje dziś w Chinach? Jakim państwem są Chiny? Autorzy oddają głos Xî Jinpingowi.
Wrogie siły w kraju i za granicą chcą nakłonić naszą partię do zmiany kursu w nadziei, że zrezygnujemy z wiary w marksizm, socjalizm i komunizm
— mówił Xî Jinping w 2015 r. w swoim wystąpieniu podczas Narodowej Konferencji Pracy Szkół Partyjnych.
Ale niech lewica nie myśli, że w przywódcy Chin znajdzie obrońcę robotników i krytyka wielkiego kapitału. Autorzy przypominają, że gdy w 2018 r. wybuchły protesty studentów, którzy „postanowili dosłownie potraktować partyjne hasła i wsparli w Shenzhen strajkujących robotników, pięćdziesięciu z nich trafiło do aresztu”.
Chińscy giganci w służbie partii
W książce pojawia się również wątek dot. koncernu Huawei i portalu społecznościowego TikTok. To, jak autorzy podeszli do tego wątku, daje do myślenia. Dziennikarze przypominają, że USA i inne kraje oskarżyły koncern o umożliwienie Chinom cyfrowego szpiegowania. Huawei te zarzuty odrzucił i odrzucają je również rozmówcy niemieckich dziennikarzy.
Czy kupując urządzenia Huawei, zapraszamy do domu chińskie tajne służby? „Moim zdaniem to jest totalna bzdura” - mówi Christopher Jahns. (…) Jestem zdania, że chodzi po prostu o robienie złej atmosfery wokół chińskiej gospodarki
— czytamy.
Tu trzeba przypomnieć, że decyzję o konieczności usunięcia TikToka z telefonów przez pracowników administracji podjęły m.in. Francja, Nowa Zelandia, Czechy czy USA.
Emocje tonuje w rozmowie z dziennikarzami Sigmar Gabriel. Były minister ds. gospodarki i energetyki przekonuje, że z „niemieckiego punktu widzenia byłoby lepiej, gdyby Chińczycy byli u nas bardziej aktywni”. Z kolei Jörg Wuttke, prezes Europejskiej Izby Handlowej w Chinach, przekonuje, że „strach przed chińskimi inwestycjami za granicą w większości przypadków jest nieuzasadniony”. Jeżeli rzeczywiście obawy przed chińskimi inwestycjami są wyolbrzymione, to dlaczego było tyle wątpliwości w związku chęcią kupna przez chińską firmę Cosco 35 proc. udziału w terminalu w Hamburgu? Inwestycja podzieliła niemiecki rząd, a przed zgodą na inwestycję ostrzegała Berlin nawet Komisja Europejska. Sprawa nie jest więc tak oczywista, jak przedstawiają ją dziennikarze i ich rozmówcy. Przez palce spojrzeli oni również na temat związany z TikTokiem. Przypominają, że latem 2020 roku Donald Trump zapowiedział wprowadzenie zakazu używania tej aplikacji w USA. Następnie padają słowa o „cenzuralnych zapędach” Trumpa i „mało przekonujących wyjaśnieniach” dotyczących „zagrożenia, jakie dla narodowego bezpieczeństwa USA stanowią smartfony z tańczącymi nastolatkami”. Dziennikarze przypomnieli również, że w odróżnieniu od Huawei, to amerykańska Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego (NSA) podsłuchiwała niemiecką kanclerz. Nie obyło więc się bez uszczypliwości względem Waszyngtonu. Warto to zestawić z informacjami sprzed kilkunastu dni, gdy administracja prezydenta USA Joe Bidena nakazała agencjom rządowym wyeliminowanie w ciągu 30 dni chińskiej aplikacji TikTok z federalnych urządzeń i systemów. Jak widać, nie tylko Trump miał „cenzorskie zapędy”…
Ale Autorzy nie widzą również nic złego w rozwoju technologii, która w Chinach służy władzy do kontroli obywateli i tworzeniu de facto cyfrowej dyktatury. Dziennikarze w książce opisują działanie aplikacji WeChat, dzięki której, można „zamówić jedzenie, zadzwonić po taksówkę, kupić bilety do kina i na pociąg, umówić wizytę lekarską, zapłacić za prąd, a nawet wynająć mieszkanie”
W Niemczech potrzebujemy dwudziestu lub trzydziestu aplikacji
— podkreślają.
Ktoś zapyta, a gdzie tu pochwała dla cyfrowej dyktatury? Idźmy zatem dalej.
Następnie Autorzy opisują rywalizację między koncernami Tencent (właściciel WeChata) i Alibaby. I tu padają kluczowe zdania.
Ich oferta pokrywa się w wielu obszarach, a konkurencja zmusza do dobrej obsługi. Większość Chińczyków korzysta z obu. I podczas gdy my ciągle walczymy z ciasteczkami i wyrażamy kolejne zgody na wykorzystanie danych osobowych, poczynając od lekarza, a na administracji naszego budynku kończąc, chińscy dostawcy wiedzą o swoich użytkownikach po prostu wszystko
— piszą.
Trudno uznać stawianie sprawy w taki sposób za odpowiedni. To, co Chińczycy uznają za udogodnienie, Europejczycy uznają za zagrożenie dla ich prywatności. W książce pojawia się również krytyka unijnej dyrektywy RODO, która ma „przeszkadzać policjantom, dziennikarzom i NGO-som, podczas gdy zapisane drobną czcionką klauzule zapewniają wielkim koncernom jak Facebook i Google dostęp do wszystkich informacji na nasz temat - jeśli chcemy nadal korzystać z ich usług. (…) Inaczej niż na Zachodzie, nie przywiązuje się tu wagi do poszanowania prywatności, wręcz przeciwnie, chodzi o napiętnowanie niewłaściwego zachowania i efekt wychowawczy”.
Trudno tych słów nie uznać za pochwałę chińskich rozwiązań.
Tybet, Ujgurzy i „zielone Chiny”
W książce pojawiają się również trzy inne, równie ważne zagadnienia: Tybet, Ujgurzy i ekologia. I znów odnoszę wrażenie, że Aust i Geiges są zaskakująco wyrozumiali dla Chińczyków, zwłaszcza w tych dwóch pierwszych kwestiach. W opowieści o Tybecie i dalajlamie króluje chiński punkt widzenia. Z kolei w rozdziale poświęconym „zielonym Chinom” czytamy o przemianie Xî Jinpinga. Szybko rozwijające się Chiny przez dekady nie zawracały sobie głowy ochroną środowiska. I było to tragiczne w swoich skutkach.
Xi Jinping szybko zrozumiał, że aby utrzymać KPCh u władzy i doprowadzić Chiny do przewodzenia światu, powinien nie tylko zwalczać korupcję, ale też zająć się poważnymi problemami z ekologią
— podkreślają Autorzy.
I Xî się zajął. Na przestrzeni niemal dwóch dekad w Chinach zmieniło się bardzo dużo. Zupełnie mnie nie dziwi, że niemieccy autorzy z uznaniem piszą o chińskich elektrowniach węglowych, które dzięki odpowiedniom technologiom „przodują w statystykach wydajności i bezpieczeństwa dla środowiska”. Sami Niemcy, którzy tak mocno naciskają na europejskiej arenie międzynarodowej na zieloną transformację energetyczną, w związku z kryzysem energetycznym postanowili tymczasowo wrócić do węgla. Ale Aust i Geiges z uznaniem piszą o całej polityce klimatycznej Chin. Na koniec rozdziału można odnieść wrażenie, że bez Chin i ich pomocy z w walce o środowiska, nasza planeta przepadnie.
Liberalna demokracja vs. „socjalizm o chińskiej specyfice”
Na koniec książki Aust i Geiges dzielą się z Czytelnikiem swoją refleksją na temat demokracji i chińskiego modelu. To ciekawa i ważna refleksja, bo stawiająca pytanie, które prawdopodobnie będzie zadawane sobie w najbliższych latach na całym świecie, czy demokracja z całym swoim bagażem wad jest nadal lepsza niż skuteczny, ale dyktatorski system?
Demokracja i skuteczność działania zdają się nie iść w parze. Nie tylko w USA. Brexit zaprowadził Brytyjczyków prosto do kryzysu. Europie nie udało się szybko uzyskać szczepionki na Covid-19
— piszą dziennikarze.
I dodają kilka gorzkich słów nt. „pochopnej transformacji energetycznej”.
W stabilnych, demokratycznych i pod względem gospodarczym nadal odnoszących sukcesy Niemczech przemysł samochodowy dał się wmieszać w wielkie globalne kłamstwo i zapędzić w kozi róg - najpierw przez nierealne normy emisji spalin, a potem przez utrzymującą się z finansowanych przez podatników subwencji organizację ekologiczną. Pochopna transformacja energetyczna produkuje wszystko poza czystą energią
— czytamy.
Następnie Autorzy podkreślają, że chiński przewodniczący jest dzisiaj najpotężniejszym człowiekiem świata „również dlatego, że rządzi krajem w dużej mierze jednomyślnym”. I w tym momencie Aust i Geiges robią fikołka.
I nie chodzi tylko o jego dyktatorskie pełnomocnictwa. Akceptacja dla uprawianej przez siebie polityki, którą Xî Jinping znajduje w swoim narodzie, jest znacznie większa od tej, którą ma Biden - czy którą miał jego poprzednik Trump - w głęboko podzielonych Stanach Zjednoczonych
— piszą.
Trzeba tutaj zadać pytanie, skąd ta „akceptacja” dla polityki Xî się bierze? Może stąd, że w kraju panuje cenzura, głosy krytyczne wobec polityki KPCh są tłumione, a jakikolwiek sprzeciw wobec partii jest duszony w zarodku? Trudno zatem, aby Chińczycy, którym rzeczywiście polepszyło się życie na przestrzeni ostatnich dekad, nie popierali Xî Jinpinga. Aust i Geiger stawiają w końcu pytanie: „czy zatem dyktatura jest lepsza od wolnego społeczeństwa?” Na to pytanie znajdują odpowiedź na „tak” i na „nie”. Ich zdaniem demokracja rzeczywiście jest w „niebezpieczeństwie”, ale „nie z powodu ‚chińskiego zagrożenia’, lecz dlatego, że nie spełnia własnych obietnic”. Zdaniem Autorów, społeczeństwa nie popierają „tego czy innego systemu per se, lecz zadają sobie pytanie, jaki ma on wpływ na ich życie”. Z lektury ich książka można odnieść wrażenie, że chiński system o wiele lepiej wpływa na życie ludzi niż demokracja. Co więc z „zachodnimi wartościami”? Czy powinniśmy je odpuścić? Autorzy stwierdzają, że „każdy naród musi znaleźć własną drogę do demokracji”.
Powinniśmy ofensywnie prezentować nasze idee wolności i prawa człowieka, nie możemy oportunistycznie się dopasowywać, ale przy tym nie powinniśmy zachowywać się arogancko ani stosować przymusu. Dokąd prowadzi założenie USA czy innych krajów, że da się eksportować swoje wartości, widzieliśmy w krajać Bliskiego Wschodu, gdzie tego rodzaju przyniosły tylko wojnę, cierpienie i falę uchodźców
— piszą.
Niemcy wobec Chin
Kilka akapitów dalej pojawia się opinia szczególnie ważna w kontekście tego, jaką politykę będą prowadzić Niemcy wobec rywalizacji Stanów Zjednoczonych z Chinami. Autorzy krytykują sankcje nałożone przez Trumpa na Chiny i wskazują, że Putin „dzięki atakom z zewnątrz zyskał we własnym kraju”. Ale czy rzeczywiście chodzi o to, że wojna sankcyjna wymierzona przez USA Chinom może podbić notowania Xî? Przecież one i tak są wysokie, a poza tym nie widać, aby coś mogło zagrozić władzy Xî Jinpinga. Chodzi raczej o coś innego i Autorzy wyjaśniają w prosty sposób o co rzeczywiście chodzi.
Nasza gospodarka jest tak bardzo powiązana z chińską, że szkody po naszej stronie byłyby co najmniej równie duże
— podkreślają.
Na uwagę zasługują również słowa o wstąpieniu państw byłego bloku wschodniego do NATO. Autorzy stwierdzają, że było zrozumiałe, że państwa te „chciały” wejść do Sojuszu, ale…
Jednak ignorowanie wątpliwości Rosji w tym względzie pchnęło Putina w objęcia Xî Jinpinga
— oceniają.
Choć zeszłoroczna agresja Rosji na Ukrainę nieco otrzeźwiła niemieckie elity, to nie ulega wątpliwości, że myślenie dot. rozszerzenia NATO wyrażone przez Autorów wciąż jest żywe nad Renem.
Jak więc ocenić książkę „Xi Jinping. Najpotężniejszy człowiek świata i jego imperium”? Czy warto ją przeczytać? Tak, z całą pewnością, choć nieraz będziemy zaskoczeni tezami wysuniętymi przez Austa i Geigesa. Warto ją przeczytać chociażby dlatego, że zdaje się ona pokazywać, jak na Chiny i współpracę z tym państwem patrzą dzisiaj Niemcy. Osobiście uważam, że celem Autorów było przekonanie Czytelników, zwłaszcza Niemców, że pomimo wielu wątpliwości dotyczących polityki Pekinu, to współpraca z Chinami jest konieczna i może przynieść Niemcom wiele pożytku.
Stefan Aust, Adrian Geiges, „Xi Jinping. Najpotężniejszy człowiek świata i jego imperium”, Wydawnictwo W.A.B., 2023
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/640183-jak-niemcy-patrza-na-chiny-na-co-przymykaja-oko-recenzja