- Wiesz w którym roku św. Wojciech został zabity? 997… taki zbieg okoliczności – mówi w jednej ze scen filmu „Święty” ksiądz Stefan (Leszek Lichota) do milicjanta prowadzącego śledztwo. Robi się groteskowo, ale to tylko epizod fabuły, która na pewno groteską nie jest. To metafizyczny kryminał, przypowieść, alegoria. Męczeństwo św. Wojciecha odżywa w historii sprzed 37 lat.
Sebastian Buttny twórca filmu „Święty”, który niebawem wejdzie na ekrany kin, dopatrzył się w historii kradzieży i przebiegu śledztwa pewnej analogii, albo raczej alegorii do opisu życia i męczeństwa Św. Wojciecha przedstawionej na słynnych Drzwiach Katedry Gnieźnieńskiej. Metafizycznej prawidłowości, którą możemy odczytać z tej historii. Nakręcony nieco w sensacyjnej konwencji film, ze spiskową teorią w tle przeradza się religijny dramat. Nawet szkoda, że nie drąży tego kierunku jeszcze mocniej, bo pomysł - choć fikcyjny - dyskretnie przemawia do widza.
Być może nie chciał przesadzić, by końcu oparta na prawdziwej historii z końca lat 80. fabuła, zbyt mocno odbiegła od realiów. W rzeczywistości mieliśmy wówczas do czynienia z prawdziwymi złodziejami, prymitywnymi recydywistami żądnym zysku, milicją, esbecją i krajem pogrążonym w kryzysie gospodarczym, oczekującym szybkich zmian politycznych i ekonomicznych. A jednak to opowieść bardzo religijna. Oczywiście fikcyjna, ale wpisana nie tylko w historię zuchwałej i prymitywnej kradzieży, ale też w samo męczeństwo patrona Polski.
Wojciech Sławnikowic pochodził z czeskiej rodziny możnowładczej. Był postacią nietuzinkową, według przekazów już podczas pobytu w Moguncji, gdzie udzielono mu sakry biskupiej Matka Boska lub anioł zapowiedzieli mu męczeńską śmierć. Podczas misji w Prusach został zamordowany, odcięto mu głowę, która najpierw trafiła do Gniezna. Ciało wykupił za złoto król Bolesław Chrobry, dzięki czemu Gniezno stało się miejscem pielgrzymki cesarza Ottona III. Waga polityczna Zjazdu gnieźnieńskiego i założenie tam arcybiskupstwa to elementarz z dziejów początków polskiej państwowości.
Katedra i święty to była zawsze sprawa polityczna. Jak Wojtyła został wybrany na papieża to gdzie przyjechał?
– pyta por. MO Andrzej Baran (Mateusz Kościukiewicz) swoją teorię swojemu współpracownikowi prowadzącemu śledztwo (Michał Włodarczyk). Film opowiada tę historię oczami funkcjonariusza dochodzeniówki. Który, po błyskawicznym ujęciu sprawców, dochodzi do przekonania, że ktoś wyżej napisał jej scenariusz, pojawia się trop IV Departamentu MSW zwalczającego Kościół katolicki w PRL.
Morderstwo, odrąbanie głowy siekierą to wszystko historia. Wymiana ciała na srebro to nasza nagroda, srebro musi tu wrócić - jak w legendzie. Kościół, legenda śledztwo to jest spektakl dla wiernych. Tak władza buduje swoją legendę. My zwrócimy im świętego. Tak jak w legendzie
– mówi główny bohater.
Wszystko rozgrywa się przecież półtora roku po zabójstwie ks. Jerzego Popiełuszki. Mają tego świadomość funkcjonariusze milicji jak i duchowieństwo. Jest nieufność, dystans i rozumiała wrogość. Są ciężkie popielniczki, kopcą się papierosy, kawa ze szklanki, milicyjne radiowozy i budki telefoniczne i plac remontowanej w 1986 r. Katedry. W intencji twórców symbolizującej ówczesną Polskę. Kulminacja następuje w rekonstrukcji wizji lokalnej. Gdy złodzieje wyłamują figurę z sarkofagu, spętaną linami wydobywają ją poza katedrę przywołuje to obraz skrępowanego, zmaltretowanego przez esbeków ciała kapelana „Solidarności”. W końcu ponownie odrąbują głowę świętego. Coś w tej alegorii jest poruszającego i mnie przekonuje. Warto sprawdzić osobiście. W kinach film pojawi się już 24 marca br.
Film współfinansowany jest przez Polski Instytut Sztuki Filmowej oraz Węgierski Instytut Filmowy. Dystrybucją zajmuje się TVP Dystrybucja Kinowa.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/638783-meczenstwo-sw-wojciecha-jako-metafizyczny-kryminal