Robbie Williams to gwiazda światowego formatu. Na scenie jest od 25 lat. Widziałem jego występ w krakowskiej Tauron Arenie. Ogromną ulgą było to, że artysta nie bawił się w politykowanie (co zdarza się na dużych koncertach zbyt często). Dał nam spektakl muzyczny, który jednak wykroczył poza ramy zwykłego koncertu i to w tym wszystkim było najciekawsze.
Myślę, że liberalne media nie poświęcą występowi Robbiego Williamsa tyle miejsca i energii ile powinny. Bo oto okazało się, że spotkaliśmy gwiazdę, która nie musi nikomu się przymilać, świetnie śpiewa, ale równie szczerze opowiada o swoim życiu i jest to opowieść z ważnym morałem.
Robbie Williams przez lata nie był traktowany poważnie. Zbyt wiele osób zatrzymało się na tym, że karierę rozpoczął w boysbandzie, który zresztą w latach 90-tych XX wieku zawojował cały świat z Polską włącznie. A przecież Robbie to świetny wokalista, warto sięgnąć choćby do płyty z piosenkami Franka Sinatry „Swing When You’re Winning”. Zaś koncert z tej trasy z londyńskiej Royal Albert Hall to perła najczystszego gatunku. Anglik zaśpiewał piosenkę „My Way” z dedykacją dla obecnej na widowni mamy. Bardzo wzruszający moment, śpiewał i płakał. Ale śpiewał, a głos nie zadrżał mu ani na chwilę. Tak potrafią tylko najlepsi, nawet jeśli zaczynali w boysbandzie.
Podczas występu w Krakowie było sporo wspomnień. Okazało się, że Robbie to wciąż uczuciowy i rodzinny facet. Opowiadał o żonie, z którą jest od 17 lat i czwórce dzieci, za którymi tęskni. Mam wrażenie, że w tej branży nie jest to normą. Najbardziej poruszyła mnie jednak opowieść o słabościach, które przezwyciężył. Robbie Williams przyznał publicznie, że nagła popularność boysbandu, która spadła na niego w bardzo młodym wieku była nie do udźwignięcia. Mówił o uzależnieniu od narkotyków i alkoholu.
Williams od 23 lat jest czysty. Mówił, że jego życie bardzo się od tego czasu zmieniło, że lepiej myśli o sobie, że jest w końcu w stanie lubić i kochać ludzi. To bardzo ważne i cenne świadectwo. Słyszałem głosy, że tego „gadania” było, jak na koncert, trochę zbyt dużo. Ale myślę sobie, że jeśli choć jednej z tysięcy osób obecnych w Tauron Arenie wskaże ono dobrą drogę przez życie, to warto było.
„God bless Poland!” - (Niech Bóg błogosławi Polskę!) - usłyszeliśmy od Robbiego Williamsa na pożegnanie. Prosta sprawa, a powoduje, że da się takiego faceta polubić, pokochać i da się za nim zatęsknić nawet jeśli (jak ja) na codzień nie słucha się jego piosenek.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/638182-23-lata-trzezwosci-robbiego-williamsa-wiecej-niz-koncert