Spóźnione, ale za to wyjątkowo gorące zaproszenie na serial „1920. Wojna i miłość”. Spóźnione, bo pierwsze dwa odcinki TVP pokazała w miniony piątek o godzinie 20.25. Ale każdy odcinek jest poprzedzony precyzyjnym streszczeniem całej historii. Jest jeszcze czas, aby się włączyć. Sam to praktykowałem, kiedy oglądałem ten serial pierwszy raz.
Pomysł główny jest prosty i wręcz stereotypowy: pokazać wojnę z bolszewikami przez pryzmat losów trzech żołnierzy, z których każdy wywodzi się z innego zaboru i ma inną historię z lat 1914-1918, a których sytuacja skazuje na współpracę i w efekcie na przyjaźń.
Brzmi to może banalnie, ale ich koleje losu banalne nie są. Matematyk ze Lwowa zajmujący się podczas wojny łamaniem tajnych kodów zostaje na przykład wmieszany w historię szpiegowską, z kolei szlachcic z Kongresówki jest nawet osadzony w więzieniu (a potem w kompanii karnej) jako defraudant. Ja z całej trójki polubiłem najbardziej poważnego, skupionego chłopskiego syna z Wielkopolski granego przez Wojciecha Zielińskiego. Ten uparciuch symbolizował bardzo dobrze dylematy całej swojej warstwy społecznej – angażującej się w obronę odrodzonego państwa polskiego, mimo że nie odpowiedziało ono, przynajmniej nie w pełni, na społeczne oczekiwania wsi.
Mam wrażenie, że reżyser Maciej Migas znalazł dobry punkt równowagi między patriotyczną euforią i krytycyzmem wobec dokonań tamtego pokolenia Polaków. Mamy więc i społeczne konflikty, i chwilami bezmyślną reakcję na nie polskich władz i złe traktowanie sowieckich jeńców. A równocześnie mamy coś nieuchwytnego: idealistyczny entuzjazm, który połączył ludzi różnych stanów, środowisk i doświadczeń. To trzeba było utrwalić. I skromny, tani serial robi to lepiej, sugestywniej niż efektowne widowisko filmowe Jerzego Hoffmana o bitwie warszawskiej, nakręcone mniej więcej w tym samym czasie. Czy serial nie ma wad? Ależ ma. Miłośnicy historii narzekali na przykład na chaotyczną naturę nielicznych scen bitewnych, nie oddającą ich zdaniem zupełnie prawdy o tej wojny. Rzeczywiście miłośnicy batalistyki będą rozczarowani. Mnie z kolei bawiły naiwności niezliczonych zbiegów okoliczności podyktowanych w takich przypadkach potrzebami dramaturgii. Bohaterowie nieustannie muszą się na przykład spotykać na bezkresnych terenach objętych wojną. Inaczej postaci musiałoby być więcej, a poszczególne historie jeszcze bardziej skomplikowane.
A jednak jest w tym serialu coś urokliwego. Pochwała przyzwoitości, przyjaźni i miłości w morzu okrucieństwa. Umiłowanie wolności, które nas Polaków przy wszystkich naszych piramidalnych wadach i błędach cechowało. Trudno się nie cieszyć, że na początku XXI wieku ktoś o tym jeszcze pamięta, ktoś chce o tym opowiadać. I że istnieją jeszcze przynajmniej resztki misji publicznej telewizji, która każe takie opowieści sponsorować.
Gwarantuję, że serial was wciągnie. Słuchając niezwykłej, niczym koncert Jankiela, muzyki Zygmunta Koniecznego na koniec każdego odcinka, będziecie chcieli wiedzieć, co przytrafi się dalej dzielnym Polakom.
Piotr Zaremba
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/63747-zaremba-poleca-1920-wojna-i-milosc