Jedni ekoaktywiści oblali purée ziemniaczanym obraz Claude Moneta, inni - zupą pomidorową - „Słoneczniki” Vincenta van Gogha, wcześniej dochodziło do podobnych incydentów w innych zachodnioeuropejskich muzeach. Jako że nasi lewicowi aktywiści bezrefleksyjnie kopiują swoje zachodnie odpowiedniki, można być pewnym, że i u nas jakaś egzaltowana młodzież ruszy z krupnikiem do galerii sztuki.
Bo kopiują wszystko. W protestanckim świecie anglosaskim feministki walczyły z dominacją mężczyzny w rodzinie, to nasze feministki chcą podobnych zmagań z zupełnie innymi, katolickimi, realiami. Na Zachodzie bito i niewolono Murzynów, to i nasi młodzi tęczusie klękali czy nawet kładli się na ziemi przepraszając za kolonializm, wreszcie nacjonalizmy Niemiec czy Francji napawały się antysemityzmem to i krytycy polskiej prawicy kojarzą narodowe tradycje z etnicznymi uprzedzeniami. Skoro więc zupa pomidorowa ciśnięta w arcydzieło malarstwa ma pomóc w redukcji emisji CO2 w Wielkiej Brytanii to na pewno jakaś młodzieżówka z Warszawy czy Poznania uzna, że rosół na płótnie XIX-wiecznego mistrza będzie równie zbawienny.
W którym muzeum?
Muzea powinny być na to gotowe. Cenne obiekty muszą mieć dodatkową osłonę (np. szybę), a obsługa przeszkolona i wyczulona na rozedrganych gości, którzy na tiktoku nie potrafią się skupić 60 sekund, a niby chcą w ciszy podziwiać wysoką kulturę. Te środki zapobiegawcze jednak nie dadzą stuprocentowej pewności, że atak szaleńców będzie powstrzymany. Jak to w dobrej sztuce wojennej, przeciwnika należałoby zmylić i zdezinformować.
Jako że mainstreamowi intelektualiści Kossakami, Matejką czy Grottgerem gardzą, można mieć nadzieję, że aktywiści także ominą polską klasykę. Może by ruszyli na kolorowe fatałaszki Daniela Rycharskiego, które porozwieszał na krzyżach, by ukazać cierpienie gejów w Polsce? Może zamiast Sukiennic w Krakowie nasi ekoaktywiści zajdą do Zachęty w Warszawie? Ze swoim stosunkiem do dziedzictwa narodowego może wprowadzić ich trzeba w podziemia Rynku Krakowskiego gdzie mechaniczny ptak na plastikowej gałęzi opowiada przedpiastowskie legendy, zamiast na Wawel z jego kolebką kultury Rzeczpospolitej? Jest palma w Warszawie - niech do niech się zieloni terroryści przykleją, albo do arcydzieła socrealizmu - Pałacu Kultury i Nauki. Jest tyle miejsc cenionych przez „Gazetę Wyborczą” niech tam jej ideowe dzieci i wnuki idą i walczą o klimat. Oto w stolicy - bo gdzieżby indziej - ma powstać Queer Muzeum, jakieś eksponaty i opowiastki o LGBT, tęczowe flagi, łzawe historie - tylko gulaszu czy fasolki po bretońsku z puszki tam brakować będzie!
Niech żyje sztuka współczesna!
Bo przecież nasi wieszcze malarstwa to okropny zaścianek. Matejko tyle złotej i czerwonej farby zużywał, Grottger zbyt bogoojczyźniany, u Kossaka tylko konie, Malczewski zbyt melancholijny, nie warto, droga młodzieży, tam nawet oka zawieszać. Za to fallusy w gablotach, dwie kreski na białym płótnie, znoszone gacie na wieszaku - toż to wyżyny ludzkiej estetyki - tam idźcie ze swoją ekspresją i heroicznym buntem.
Zupa na obiekcie sztuki współczesnej miałaby moc jednoczącą naród. Poszkodowani twórcy zyskaliby rozgłos i aurę męczeństwa (i wreszcie jakąś przydatność społeczną), my - prosty zaścianek narodowy - ocalilibyśmy swoje skarby, zaś apologeci nowoczesności zyskaliby sympatię i postępowców (za chwalenie tych dzieł), i konserwatystów (za nieprowokowanie do ataku na tradycyjne dziedzictwo). Wszyscy będą zadowoleni.
Jeszcze nigdy tak wiele nie zależało od zupy w puszce.
ZOBACZ TAKŻE GORĄCĄ DYSKUSJĘ O EKOAKTYWISTACH:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/619828-czy-ignorancja-ekoaktywistow-ocali-polskie-malarstwo