Zawsze jest jakaś awangarda i ci, którzy najpierw się nią egzaltują, a potem nie rozumieją, dlaczego znaleźli się w łagrze.
Czy konformizm jest przeznaczeniem Polski i Europy? Może to dziwne, ale takie pytanie nasuwa się po lekturze rozmowy (w „Gazecie Wyborczej”) z muzykiem Bartoszem „Fiszem” Waglewskim. Człowiekiem oryginalnym i twórczym pod wieloma względami. Stąd zdziwienie tym, co mówi. Czego się boją ludzie, że najpierw przebierają się w maski poprawności, potem oportunizmu, a na końcu zniewolenia? Czy nawet osoby samodzielnie i niebanalnie myślące muszą ulegać coraz bardziej opresyjnemu paradygmatowi najpierw kulturowego, potem towarzyskiego, a w końcu politycznego bezpieczeństwa? Bezpieczeństwa od odwagi i indywidualności, choć ponoć demonstrowanego z powodu odwagi i indywidualizmu.
Nie ma chyba większego dziaderstwa (bojowy termin ruchu „Wypie…lać”), niż poglądy reprezentowane przez bojowniczki (bojowników) walki z dziaderstwem. Same schematy, kalki, trywializmy, kaskady semantycznego zniewolenia, uproszczeń i fontanny moralizatorskiej ekwilibrystyki, tyle że podane w sosie słuszności wynikającej ponoć ze zrozumienia wektora dziejów. Świat wolności kończy się, gdy jeden z największych anarchistów i prześmiewców poprawności oraz zadęcia, Eric Idle z Monty Pythona, na naszych oczach zamienia się w swoje absolutne przeciwieństwo. W obrońcę poprawności, piętnującego nonkonformizm jako zniewolenie. Wystarczy poczytać jego uwagi na temat wyborów w USA i przyszłości demokracji.
Paradygmat poprawniactwa dopadł też Fisza, który deklaruje, że należał „do osób trochę zmęczonych i rozczarowanych poprzednią władzą. Kiedy nadeszła zmiana, pomyślałem sobie, że owszem, pan Kaczyński rządzi przez konflikt, jest odpowiedzialny za wojnę wokół katastrofy smoleńskiej, ale przecież już był premierem, jest patriotą i doświadczonym politykiem”. To uzasadnienie dla zmiany poglądów, ale to tylko pretekst. Do wytłumaczenia, dlaczego odmienny paradygmat jest zły. Otóż Bartosz Waglewski w 2020 r. na swoim osiedlu przez „dobre trzy miesiące” widywał „billboard z cytatem ze Starego Testamentu o ‘popełnianiu obrzydliwości’”.
Co jest strasznego w cytacie z Biblii? Ano to, że to „średniowieczne rewelacje kłujące w oczy osoby homoseksualne, które razem mieszkają, kochają się, pracują z nami, obsługują nas w sklepach i jak wiemy, często odprawiają msze. Codziennie, przejeżdżając przez tę ulicę, muszą czuć pogardę, atak na ich prywatność, wrażliwość. Wydawało się, że przynajmniej w dużych miastach homofobia wyląduje na śmietniku historii, obok wskrzeszania zmarłych prądem, palenia czarownic czy nękania leworęcznych”.
Zacznijmy od tego, że średniowiecze, o jakim mówi Fisz, to kreacja nieuków, którzy o tym okresie nie mają zielonego pojęcia. Ale ponieważ używają średniowiecza wyłącznie w roli młotka, żadna wiedza nie jest im potrzebna. Czyli już na wejściu bezrefleksyjna kalka. A dalej jest tylko gorzej. W przestrzeni publicznej funkcjonuje mnóstwo komunikatów, które oburzają, straszą, manipulują, obrażają. I co z tego? Zły jest tylko jeden? I dlaczego nasze życie ma się toczyć w rytm billboardów? Przecież to słusznie mało kogo obchodzi. A jeśli coś nie jest przestępstwem, to sobie wisi.
Większość napisów w sferze publicznej to nie są wodotryski mądrości i co z tego. Dlaczego jednemu przypisuje się nie wiadomo co, a inne są dobre, bo słuszne. Przecież to absurd. Mnie na przykład ta cała sfera billboardowej perswazji, niezależnie spod jakiego znaku, „wisi kalafiorem”. Ewentualnie wywołuje uśmiech politowania, a czasem rozbawienia. Na moje życie nie ma to wpływu najmniejszego. I podejrzewam, że tak jest z ogromną większością polskiego społeczeństwa. Jedni sobie napisali to, inni tamto, bo taka jest demokracja. I zawsze tak było. Jeśli takie bzdety mają wywoływać, jakieś straszne i trwałe traumy, to może od razu zamknijmy się w jakimś bunkrze i nie wychodźmy na świat, bo możemy coś niestosownego przeczytać. A kto decyduje, co jest stosowne? Po co więc ta przesada u Bartosza Waglewskiego i nazywanie jakiegoś billboardu „sukinsyństwem”.
Grzmi Fisz, że „wywoływanie wojny kulturowej w czasie pandemii się po prostu w pale nie mieści”. Bez przesady: wojny kulturowe towarzyszą nam od wieków, a szczególne ich nasilenie mamy od XX wieku. I co takiego? Będzie ONZ-owski traktat o zakazie wojen kulturowych? Ta mimozowatość jest zwyczajnie irytująca. Takie jest życie. Dlatego wnioski Bartosza Waglewskiego to zwyczajny odjazd: „Cokolwiek ten rząd dobrego by dla nas zrobił - wypłacił po 1500 zł na dziecko z własnej kieszeni, urządzał recitale muzyki współczesnej, wybudował milion mieszkań za darmochę - to nigdy nie będę w stanie wybaczyć tej rozpędzonej machiny pogardy. Najczęściej rozkręcanej w zaciszu wypasionych domów prawicowych spin doktorów. Raz padnie na uchodźców, raz na gejów, raz na nauczycieli, raz na artystów”.
Kto rozpętał machinę pogardy i na każdym kroku demonstruje swoją wyższość, zaś tych niżej traktuje jak robactwo? Mam wymieniać tych wszystkich polityków, profesorów, twórców? Waglewski ich zresztą doskonale zna. I ta dziecinna mitologizacja prawicowych spin doktorów w wypasionych domach. Spin doktorzy są zwykle obrotowi, a nie prawicowi czy lewicowi. A ci, co mają najbardziej wypasione wille, nie zarobili na nie od PiS, tylko od kogoś zupełnie innego. I ten radykalizm wniosków, ale tylko w jedną stronę.
Bartosz Waglewski „nie przewidziałby tego, że człowiek znowu zacznie wierzyć, że Ziemia jest płaska”. I ponoć „nigdy krętacze nie dostali tak rewelacyjnego instrumentu, jakim jest sieć”. I co to za rewelacja, że im więcej narzędzi komunikacji, tym więcej głupoty? Głupota jest łatwo przyswajalna, wiedza – trudno. I nie polega to na wyznawaniu poglądu o płaskiej Ziemi, choć i to się zdarza, tylko na uznawaniu za prawdę objawioną bzdur podawanych przez tzw. autorytety. Te bzdury nie są nachalnie głupie, gdyż mają pozór wiedzy. Ale są szkodliwsze od prostej koncepcji „płaskoziemia” właśnie dlatego, że kłamstwo jest w nich trochę zamaskowane. I bynajmniej nie specjalizują się w tym ci, o których mówi Bartosz Waglewski. On sam zresztą temu ulega.
Kolejna kalka to przekonanie, że „do władzy, oczywiście nie pierwszy raz, doszli cynicy, którzy robią badania i wiedzą, co powiedzieć, by zawładnąć sercem i umysłem głosującej większości. (…) Dzisiejszy obóz władzy doskonale zarządza naszymi obawami, w wielu przypadkach związanymi np. z wolnością – piękną, ważną, ale niepewną, trudną”. Obawami i lękami najlepiej i najszerzej zarządzają media, a te prorządowe nie mają nawet części tego zasięgu, co antyrządowe. A ten fetysz tajemnej wiedzy płynącej z badań, to typowe wyobrażenie kibica polityki, który w istocie kompletnie nie zna jej mechanizmów. Pomińmy już takie naukowe rewelacje, jak to, że (też podobno na podstawie badań) „traumy i koszmary gromadzą się w genach i są przekazywane następnym pokoleniom”. Ciekawe, które aminokwasy, białka czy wręcz kodony te traumy i koszmary zapisują i modyfikują? Bądźmy poważni! Bartosza Waglewskiego fascynuje „bunt kobiet”, bo to „zjawisko nieprawdopodobne”. O czym się przekonał, gdy sam się wybrał „na taki protest, ten największy, tzw. szturm na Warszawę”. Tylko że to czysta egzaltacja, taka pensjonarska, a nie podejście analityczne. Poegzaltować się nie zaszkodzi, np. językiem ulicy, ale nic z tego nie wynika. Podobnie jak z tych ochów i achów, że protestujący są „świadomi globalnych zjawisk, wychowani przez inną muzykę, inne seriale, inne filmy”. Taa. To kto tworzy te wielkie obszary nieuctwa, niekompetencji, badziewia estetycznego i pod każdym innym względem, jakie dziś charakteryzują szkoły średnie i uniwersytety? Nie ma się czym podniecać i egzaltować.
Dziecinna wydaje się też fascynacja działaniami przeciwko „dziadersom”. „Młode pokolenia ruszyły przeciwko dziadersom. Coraz większa jest świadomość młodych ludzi, dla których czasy katolickiej i narodowej Polski, serialu ‘W labiryncie’ i przebojów Krzysztofa Krawczyka to nic innego jak muzeum”. Znowu egzaltacja – tym razem awangardą rewolucji. Zawsze jest jakaś awangarda i ci, którzy najpierw się nią egzaltują, a potem nie rozumieją, dlaczego znaleźli się w łagrze. Bo awangarda społeczna zwykle zatrzymuje się na łagrach dla inaczej myślących. I kto zmusza Fisza oraz antydziadersów do słuchania Krzysztofa Krawczyka? Skądinąd od niego Fisz mógłby się też niejednego nauczyć o warsztacie.
Teraz powinny zabrzmieć fanfary, gdyż Bartosz Waglewski obwieszcza, że „ewolucja zdmuchnie patriarchalny świat z powierzchni ziemi. Co nie znaczy, że to nastąpi za tydzień czy rok”. Ewolucja trochę inaczej działa, a działa od około 4 mld lat, więc optymizm, że za kilka, kilkanaście lat zapanuje powszechna „seksmisja” jest chyba przedwczesny. Podobnie jak przekonanie, że wystarczy wywalić ministra Przemysława Czarnka, a polskie szkoły i uczelnie wystrzelą gejzerami intelektu. Nie wystrzelą, a wręcz przeciwnie. Tak jak nie wystrzelił Bartosz Waglewski, bo to, co mówi, od kilku lat można przeczytać w setkach wywiadów przedstawicieli elit III RP. I to już jest po prostu nudne. A szkoda, bo twórczość Fisza jest dużo lepsza niż ogólnoludzkie refleksje.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/537279-nawet-bystrzy-tworcy-egzaltuja-sie-awangarda-postepu