Zawodowo zajmuje się grafiką użytkową. Po pracy rysuje i maluje. Również, jak się okazuje, układa historie, które zamieniają się w scenariusze fantastyczne. W formie komiksu opowiedział dwie historie zatytułowane „Stacja kontroli dusz” oraz „Ładunek”. Obie zostały opublikowane w magazynie „Komiks i My”.
Z Piotrem Promińskim o inspiracjach, początkach rysowania i wystawach rozmawia Jan Lorek.
Jan Lorek: Jaki był Twój pierwszy kontakt z komiksem?
Piotr Promiński: Mój pierwszy komiks, jaki przeczytałem? Mam go do dzisiaj! To komiks z serii „Pilot śmigłowca”, pt. „Desant”, narysowany przez Mirosława Kurzawę. Tak, wiem, to fatalnie narysowany komiks, zwłaszcza twarze są okropne. Ale wtedy, gdy po raz pierwszy trzymałem go w rękach, moja chłopięca dusza doznała wielkiego odkrycia: oto otwarła się przede mną wielka przygoda, bo mając przed oczami małą, cienką książeczkę z rysunkami doświadczyłem, że to, co martwe, ożyło, to, co nieruchome, statyczne, nieme, stało prawdziwe jak rzeczywistość. Oczywiście, wtedy tak tego nie analizowałem, wtedy tylko odczuwałem i przeżywałem (te refleksje o magii komiksu najlepiej później ujął Toeplitz w „Sztuce komiksu”). No i były też komiksy Wróblewskiego o Żbiku, i świetnie rysowany komiks Szyszki o pilocie śmigłowca. I mój ukochany komiks Baranowskiego z Kudłaczkiem i Bąbelkiem. Tak się zaczęło.
A potem co czytałeś? Nadal sięgasz po komiksy?
Czasem zdarzy mi się przeczytać jakiś komiks, ale od razu muszę się przyznać, że nie jestem przesadnym „fanatykiem” komiksów. Kocham komiksy, ale kocham też inne rzeczy i muszę dzielić czas na wszystko po trochu. Przede wszystkim czytam. Głównie literaturę s-f, do której wróciłem po wielu latach rozłąki. Zaczynałem od czytania s-f, i pewnie na niej skończę. Chcę powiedzieć, że miłość do komiksów jest pochodną miłości do s-f. Czymże byłby komiks, gdyby nie było fantastyki? To właśnie ten przedziwny rodzaj literatury, jakim jest szeroko pojęta fantastyka, do której przecież, jako podkategoria, zalicza się fantastyka-naukowa, przenosi nas w światy nieistniejące, ale dające się wyobrazić, w światy możliwe. Nie jestem więc na bieżąco z komiksami, ale uwielbiam np. Moebiusa, do którego czasami sięgam, bo oferuje on jeszcze coś więcej, niż tylko sztukę plastyczną na mistrzowskim poziomie - oferuje tajemniczą poetykę, przedziwną narrację, coś, co jest ukryte pomiędzy kadrami komiksu, coś, co się dzieje w głowie czytelnika. Choć komiks jest z jednej strony jakby „ułomną formą filmu”, to z drugiej przewyższa film, bo drugą nogą tkwi w literaturze. Czytanie komiksu odbywa się w ciszy i samotności, tak jak czytanie książki.
Z komiksami, które trafiają przed moje oczy, mam jeszcze jeden problem: jeśli miałbym wybierać między: „dobra historia”, lub: „dobre rysunki”, to wybieram dobre rysunki. Więc często rzucam tylko okiem na kilka tekstów w chmurkach, ale za to poddaje się urokowi rysunków i barw, i oglądam z podziwem świetną pracę graficzną. Ale są też takie dzieła, które mają i jedno, i drugie. Np. Mignola zachwyca mnie swoją cudownie zbudowaną mozaiką bieli, czerni i linii, (jest też cudownie pokolorowany), oraz wciąga mnie mroczna historią, jaka się w tych komiksach dzieje. Bez dobrej strony wizualnej żadna historia się w komiksie nie obroni, bo jeśli jest to dobra historia, to słabe rysunki ją zabiją, i lepiej jak stanie się po prostu opowiadaniem, a nie scenariuszem do komiksu.
Rysujesz od zawsze?
W podstawówce coś tam sobie rysowałem, np. przerysowywałem plakaty z Brucem Lee i rozdawałem kolegom - wiadomo, nie mieliśmy wtedy dostępu do kolorowych, zachodnich gazet, a emisja w polskim kinie filmu „Wejście smoka” to było coś! - stało się w kolejce po bilety, w pomieszczeniu przed kasami było tyle ludzi, był taki ścisk, że wytwarzała się mikroatmosfera i skroplona para skapywała z sufitu i spływała po ścianach. Przerysowywałem też kadry z komiksów Baranowskiego - uwielbiałem to. Później byłem w Liceum Plastycznym w Bydgoszczy, ale niestety nie skończyłem tej szkoły - po prostu „nawaliłem”, zaniedbałem naukę itp. Ale wiedziałem już, że to będzie mój zawód, choć moje dalsze perypetie edukacyjne niekoniecznie musiały na to wskazywać. Szczytem szczęścia byłoby rysować komiksy, robić ilustracje, tworzyć obrazy - i z tego żyć. Ale jest to bardzo trudne i tylko niektórym to się udaje. Ja w każdym razie jestem zadowolony, bo zawodowo zajmuję się grafiką reklamową, projektowaniem opakowań itp. Zdarza się też wykonać ilustracje na zamówienie, zaprojektować jakąś okładkę. Przez kilka lat współpracowałem z kwartalnikiem „Fronda” robiąc do niego grafikę.
W jaki sposób doszło do współpracy z magazynem „Komiks i My”?
Ze Sławkiem poznałem się dzięki naszemu wspólnemu znajomemu, Pawłowi Cabanowskiemu, który jest artystą malarzem. Szybko okazało się, że wszystkich nas łączy pewnego rodzaju wspólnota poglądów, że świetnie się rozumiemy, bo o wielu rzeczach myślimy podobnie. W dzisiejszych czasach, gdy dochodzi to tylu podziałów, odnajdywanie się w przemieszanym społeczeństwie jest niezmiernie ważne, gdyż nikt nie chce być osamotniony. Okazało się, że Sławek jest scenarzystą - przyznaję, że nie znałem go wcześniej jako autora scenariuszy. Zacząłem więc mu opowiadać o swoim komiksie, o „Stacji kontroli dusz”. Wyraził zainteresowanie przeczytaniem go. Opowiedział mi też, że jego marzeniem jest stworzenie magazynu komiksowego, coś na podobieństwo „Relaxu”. Wtedy zrodziła się myśl - już nie pamiętam u kogo - że jeśli chciałby, mógł wziąć mój komiks jako materiał na pierwszy numer, bo od czegoś trzeba zacząć.
Poniekąd częściowo przyczyniłem się do wystartowania „Komis i My”, gdyż pchnąłem bezwiednie Sławka ku temu, co i tak już w jego głowie kiełkowało. Kolejny komiks, jaki zaprezentowałem w KiM, to „Ładunek”. Opowiedziałem Sławkowi o nowym pomyśle na komiks, powiedział, że historia ciekawa. Przysiadłem i narysowałem „Ładunek”. Tu muszę dodać, że Sławek bardzo mi pomógł w doszlifowaniu kilku szczegółów od strony scenariusza. Przy okazji zdałem sobie sprawę, że mieć pomysł na historię to jedno, a napisać dobry, spójny scenariusz komiksu to drugie.
We wstępie Sławek Zajączkowski pisze, że osoby, które wiedzą czym jest czyściec w prawosławiu powinni Twój komiks odczytać bez problemu. Czy mógłbyś odpowiedzieć czym jest, bo szukając informacji można raczej znaleźć odpowiedź, że właściwie w prawosławiu czyściec nie istnieje.
Rzeczywiście, jest we wstępie nawiązanie do prawosławia i do czyśćca. Najlepiej będzie, jeśli wyjaśnię skąd w ogóle wzięła się ta historia, ta opowieść. Otóż wszystko zaczęło się od bajki, którą kiedyś opowiedziała mi babcia. Nie jestem pewien, czy dzisiaj pamiętam ją dokładnie tak, jak bajka była opowiadana, dość, że przechowałem w pamięci jej główne zręby: że jest o umarłym, który nie zorientował się, że umarł. Zacząłem wiec na tej podstawie pracować nad scenariuszem do komiksu, ale oczywiście chciałem, żeby był to komiks s-f, przynajmniej w zewnętrznej postaci. Bo jednocześnie marzyło mi się, i nadal mi się marzy, żeby stworzyć taki gatunek, który byłby połączeniem s-f, metafizyki, religii i filozofii.
Więc opowieść jest o śmierci, a raczej o tym, co dzieje się z duszą ludzką tuż po śmierci. Według wiary katolickiej idzie ona do nieba, piekła, lub czyśćca. I wiara katolicka - ta „współczesna”, bo ojcowie Kościoła zajmowali się tym zagadnieniem - nic więcej nam nie mówi, można powiedzieć jest w tym temacie bardzo powściągliwa. Zaś wiara prawosławna ma wciąż jeszcze coś więcej do powiedzenia. Otóż opisuje i roztrząsa to, co dzieje się z duszą tuż po oderwaniu się od ciała. To prawda, że w prawosławiu nie ma doktryny o czyśćcu, ale za to jest mowa o tzw. mytarstwach, o „komorach celnych”, o kolejnych etapach przejść duszy, wreszcie o pułapkach czyhających na duszę. Zresztą, jeśli dokładniej spojrzeć na doktrynę o czyśćcu, to nie ma aż tak dużej sprzeczności miedzy koncepcją katolicką a prawosławną, oczywiście przy zachowaniu wszystkich różnic, które istnieją, ale są one, jak się wydaje, raczej zniuansowane. Bo i jedna, i druga doktryna opiera się na „drodze”, którą przechodzi dusza po oddzieleniu się od ciała, a celem drogi jest niebo.
Cała ta problematyka została rozpropagowana przez słynnego, prawosławnego mnicha, Serafina Rose. Jest w sieci wiele materiałów na ten temat.
Muszę dodać jeszcze jedną rzecz. Tak jak wspomniałem wcześniej, nie śledzę na bieżąco wszystkiego, co dzieje się na rynku komiksu i może się mylę, ale mam wrażenie, że jest na nim luka, którą można by zapełnić. Wprawdzie pojawiło się coś takiego, jak tzw. „powieść graficzna”, i jest to intrygujące i stwarzające nowe możliwości, ale tematycznie brakuje mi czegoś, co w kinematografii istnieje. Najlepszym przykładem są takie filmy, jak „Matrix”, film, który porusza kwestię nietrwałości naszego świata i jego nieostateczności.
Ten komiks nadawałby się na album. Nie masz ochoty go może pokolorować i wydać w taki sposób?
Myślę, że „Stacja kontroli dusz” mogłaby zaistnieć w albumie. Ale komiks musiałby zostać przeredagowany, napisany od nowa, co nie jest może nawet aż tak bardzo kłopotliwe, bo wystarczyło by zminimalizować, okroić napisy. Uważam za to, że „Stacja…” jest nieźle narysowana - choć może nie wszystkie plansze, ale jest kilka naprawdę dobrze zrobionych plansz - ale w sferze tekstowej jest do poprawienia. Jeśli chodzi o pokolorowanie go, to w takiej formie, w jakiej jest, chyba się do tego nie nadaje, a to dlatego, że kreska jest za gęsta - tak przynajmniej mi się wydaje. Ale trzeba by zrobić próbę, możliwe, że oszczędne pokolorowanie go dałoby jakiś dobry efekt.
Wróćmy jeszcze do „Ładunku”. Czy możesz napisać coś więcej o tym komiksie?
Pomysłem na „Ładunek” było to, co obecnie w Polsce wszystkich bardzo zajmuje, czyli, mówiąc skrótowo, aborcja. Chciałem zobrazować tę sytuację w jakiś inny sposób. Wielka moc gatunku, jakim jest s-f, polega na tym, że w miarę dowolnie można kreować nowe sytuacje, które w normalnym świecie nie mają miejsca, a które mogłyby zaistnieć, gdyby znaleziono techniczne możliwości ich realizacji. Te nowe, technologiczne możliwości dzieją się na naszych oczach, już teraz. Rzeczywistość dogania to, co wcześniej można było sobie tylko wyobrazić. Pomyślałem więc, że modelem kobiety, która jest w ciąży, jest sytuacja, w której na pokładzie statku kosmicznego umieszczono jakiś ładunek, i że tym ładunkiem są ludzkie płody, że statek kosmiczny dokądś zmierza, że załoga, a przynajmniej większość załogi, nie wie, że ładunkiem są istoty ludzkie, i że, gdy wreszcie dowiadujemy się, że celem misji jest dostarczenie „komuś” (obcym?) tych ludzkich istnień, tych płodów, część załogi domaga się zniszczenia „ładunku”, żeby nie narazić ich na niepewny, nieznany los, a część sprzeciwia się temu. Powstaje więc okoliczność, w której pojawia się tzw. dylemat moralny, a takie historie są, jak mi się wydaje, najciekawsze, bo nie prowadzą do łatwych i oczywistych wniosków.
W trakcie konstruowania tej opowieści zacząłem rozbudowywać fabułę poprzez wprowadzanie kolejnych wątków. Poza tym ta historia, poprzez jej zagmatwanie, spełnia warunek symbolicznego zobrazowania kobiety, której ciąża nie jest skutkiem normalnych, że tak powiem, działań, tylko efektem skomplikowanej sytuacji, czyli np. gwałtu itp. Poza tym pomyślałem, że ta tematyka obraca się wokół kwestii ciała, więc wymyśliłem te różne klany, bractwa, czy para-religijne odłamy - jedne grupy zajmujące się wszechobecną transplantacją, drugie, ortodoksyjne, wyznające „czystość cielesną”. U podstaw tych perypetii leży zaś fakt, że gatunek ludzki uległ skażeniu genetycznemu - stąd właśnie zrodziły się te podziały w społeczeństwie - i jedyną „czystą” genetycznie populacją, są owe płody stanowiące „ładunek”. I, żeby było ciekawiej, wplątałem w to jeszcze postać Adama i Ewy, gdyż czyż to nie im zawdzięczamy to, kim jesteśmy? Taki był mój tok rozumowania. Powstały komiks nie do końca spełnia te wszystkie zagadnienia, jakie chciałem w nim zawrzeć, bo jest chyba za krótki. Mógłby też być inaczej narysowany, może bardziej realistycznie. Jego forma graficzna stała się wynikiem również tego, że na zrobienie go miałem mało czasu.
Nie boisz się trudnych tematów. W jednym z numerów „Komiks i My” znajdujemy tekst o wystawie Twoich prac, wśród nich również takich komentujących rzeczywistość. Możesz opowiedzieć o nich?
Tak jak wspominałem, zarabiam pracując w reklamie, więc generalnie mam bardzo mało czasu na własne projekty, na własną twórczość. Ale oczywiście całkiem tego nie porzuciłem. Jak tylko znajdę chwilę, oprócz czytania, robię głównie rysunki, choć zdarzają się też obrazy. Rysowanie jest dla mnie jednak o wiele łatwiejsze niż malarstwo, i jakby zgodne z moimi indywidualnymi predyspozycjami, bo ze sztukami plastycznymi jest tak, że nie wszyscy je uprawiający mają identyczne „zdolności” - są świetni koloryści, „czujący” kolor i potrafiący nawet z pamięci go stosować z dużym kunsztem, a są tacy, którzy są dobrymi rysownikami, bardziej skłonni do kreowania pewnych form, kształtów, do powoływania z niebytu istot, światów, gdzie kolor jest w stosunku do rysunku czymś wtórnym - i ja właśnie do takich należę. Wystawy, o które pytasz, to dwie małe wystawy zrobione w moim lokalnym otoczeniu, tam gdzie mieszkam. Jedna powstała w Milanówku, w Willi Waleria, w miejscu, gdzie mieszkał i tworzył rzeźbiarz Jan Szczepkowski. Jest to wspaniały dom, z klimatem, trochę zapuszczony, gdyż nie odremontowany, i wciąż trwają starania, prowadzone przez stowarzyszenie „Razem dla Milanówka”, na rzecz remontu budynku i uczynienia z niego muzeum Szczepkowskiego. Wystawa nosiła nazwę „Realna i nierealna rzeczywistość”. Były tam pokazane dwa rodzaje prac: rysunki satyryczne o tematyce społeczno-politycznej (realna rzeczywistość) i kilka rysunków i obrazów, nazwijmy je, surrealistycznych. Miejsce, jesienna pora, atmosfera, życzliwość gospodarzy Willi Waleria - wszystko było bardzo udane. Cieszyło mnie, że mogę pokazać swoje prace w pracowni rzeźbiarskiej mistrza Szczepkowskiego. Podwójne zróżnicowanie moich prac zostało dobrze odebrane przez widzów, bo każdy znalazł tam coś dla siebie, ten zmęczony realną rzeczywistością mógł zatopić się w onirycznym świecie, ten bardziej stojący na ziemi mógł zapoznać się z moim komentarzem na temat „tego świata”. Druga wystawa powstała też w bardzo ciekawym miejscu, w Brwinowie, w Dworku „Zagroda”, w którym mieszkał i pisał Zygmunt Bartkiewicz. Dworek jest teraz pod opieką Towarzystwa Miłośników Brwinowa. Tytuł wystawy był bardzo prosty: „Szkice i rysunki”. Pokazałem tam bodaj ze sto małych rysunków i szkiców, będących właściwie projektami bądź obrazów, bądź większych form rysunkowych. Zresztą warunki ekspozycyjne w tym domu nie pozwalały na umieszczenie tam dużych formatów. Wnętrza były umeblowane i finalnie powstało wrażenie nie tyle wystawy, co raczej wizyty w czyimś domu, gdzie we wszystkich kątach swojego mieszkania nagromadził ktoś dziesiątki rysuneczków jakiegoś „szalonego” artysty. Bo wszystkie prace przedstawiały fantastyczne, często zdeformowane postacie, jak z koszmarów sennych; z każdego rysunku spozierała jakaś maszkara czy demon, tak jakby były to portrety dawnych mieszkańców nawiedzonej willi, jakby w nocy, gdy wnętrza są opustoszałe, owe istoty ożywały i prowadziły utajniony „żywot” pełen rozterek i lęków. Taka właśnie jest moja twórczość, przepełniona jakimś niepokojem, oniryczna i eskapistyczna.
Czy tworzysz dużo rysunków satyrycznych, szukasz pomysłu czy przychodzą same?
Raczej mało, tylko wtedy, gdy ktoś takie zamówi. Właśnie tak było z rysunkami zaprezentowanymi na wystawie w Willi Waleria. Skontaktowała się ze mną Ewa Janiszewska z milanowskiego stowarzyszenia z propozycją zrobienia wystawy o takim charakterze. Ciekawe były okoliczności, bo wcześniej, w Willi, prezentowano ilustracje artysty, którego rysunki satyryczne były, powiedzmy, patrzeniem na świat z lewej strony. Wiedziała, że ja patrzę na rzeczywistość z prawej strony, więc żeby była równowaga, wyszła z pomysłem zrobienia takich rysunków. Zgodziłem się i w ciągu dwóch, trzech dni narysowałem ze dwadzieścia rysunków, szybko, od ręki, nie roztkliwiając się nad techniką. Na wystawie było kilka, może trzy, rysunki pochodzące z publikacji w Frondzie, bo doskonale się do tego nadawały. I tak powstały te prace. Normalnie nie rysuję takich rzeczy sam od siebie, dopiera jak jest takie zapotrzebowanie zaczynam myśleć o tym, co dzieje się dookoła, i wpadają mi do głowy jakieś pomysły.
Czego najchętniej używasz do rysowania?
Zazwyczaj jest to ołówek oraz tusz. Lubię rysować piórkiem, które daję możliwość różnicowania kreski, choć „Ładunek” wykonałem przy pomocy flamastra z miękką, pędzelkową końcówką, bo dawało to możliwość szybkiego rysowania. Kolejnym etapem pracy nad tym komiksem było nadanie mu lekkiego kolorytu i faktury w komputerze. Rysuję też normalnym cienkopisem. Ale najbardziej lubię ołówek. Jest bardziej dla mnie przyjazny niż tusz, bo więcej wybacza. Warto wspomnieć, że rysując, całkowicie poddaję się temu procesowi - to znaczy nie tyle ja rysuję, co pozwalam, aby „mną rysowało”. Ta metoda nie dotyczy oczywiście rysowania komiksów, bo tu trzeba doskonale wiedzieć, co się chce narysować i kontrolować to. Zaś w pracy nad jakimś rysunkiem nie chcę wiedzieć, co powstanie, bo sam chcę być zaskoczony. To tak, jak z pisaniem powieści czy opowiadania bez znania zakończenia - wtedy pisarz chce być sam zaskoczony zakończeniem. I dlatego ołówek do tego najlepiej się nadający, bo pozwala, by z nicości białej kartki lekko i powoli wyłaniało się coś nowego i zaskakującego. Taką mam przedziwną technikę.
Czy planujesz narysować jeszcze jakiś komiks?
Tak, mam kilka pomysłów na komiks, i mam nadzieję, że uda mi się to zrealizować. Z pewnością nie będą to długie komiksy, przynajmniej nie w najbliższym czasie. Ale zamierzam coś stworzyć, jakąś krótką historię. Np. mam w głowie pomysł na trochę zabawną opowieść o kwestii czajniczka Bertranda Russella. Chodzi o wiarę w Boga, i o wymyśloną przez Russella opowieść o tym, że skoro nie da się udowodnić, że na orbicie nie istnieje mały czajniczek, to podobnie nie da się udowodnić, że Bóg nie istnieje. Czajniczek Russella jest odpowiedzią na augment „za Bogiem”, który to augment jest de facto przykładem błędu logicznego. No i wymyśliłem taką mini bajkę, która osnuta jest wokół tego dylematu.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Jan Lorek
Piotr Promiński - zawodowo twórca grafiki użytkowej. Ilustrator i rysownik. Pracował dla „Frondy” (2009-2013), „Rzeczy Wspólnych” (2010-2012), Mirage-Hobby (1998-2000). Współpracował lub współpracuje z: „Magią i Mieczem”, Belloną, Egmont, Taktyką i Strategią, „Nową Konfederacją”. Jego prace były prezentowane na wystawach: „Dom strachów. Nowa Sztuka Narodowa” w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie (2012), „Realna i nierealna rzeczywistość” w Willi Waleria w Milanówku (2017) oraz „Szkice i Rysunki” w Dworek „Zagroda” w Brwinowie (2018). Absolwent Wydziału Filozofii na Uniwersytecie Warszawskim. Miłośnik literatury s-f, Stanisława Lema, Philipa Dicka i Davida Lynch’a oraz muzyki Dead Can Dance. Mąż i ojciec trójki dzieci. Mieszka w Żółwinie, niedaleko Warszawy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/530714-marze-o-komiksie-laczacym-metafizyke-religie-i-filozofie