Czekałem na ten moment. Moment, gdy rozsiądę się wygodnie w kinowym fotelu i z zimnym napojem w dłoni dam się porwać takiemu rodzajowi kina. Lato 2020 wejdzie do ciemnej strony historii kina. Nie ma wielkich blockbusterów ze zrobioną za dziesiątki milionów dolarów rozpierduchą na ekranie. Nie ma zbyt wielu horrorów i filmów akcji, pozwalających się wakacyjne dni się odmóżdżyć. Zatęskniłem za taką rozrywką. „Nieobliczalny” zdawał się być jej kwintesencją. Thriller o psychopatycznym mordercy w samochodzie o twarzy Russela Crowe? Czego tu nie lubić!? Problem w tym, że takie letnie kino musi mieć swój urok. Nawet jeżeli jest nonsensowne, idiotyczne i ma logiczne dziury wielkości ego Kanye Westa, to urok pozwala wszystkie te wady przełknąć. „Nieobliczalny” jest niestety uroku pozbawiony.
Już w pierwszych minutach wiemy z kim mamy do czynienia. Tom Cooper (Russel Crowe) zabija kobietę i mężczyznę. Młotkiem. Potem podpala ich dom. Była to prawdopodobnie jego ex-żona i jej nowy partner. Na drugi dzień Tom trafia na drodze na Rachel (Caren Pistorius). Wiecznie roztargniona matka nastolatka Kyle’a (Gabriel Bateman) ma zły dzień. Były mąż chce zabrać jej dom, traci pracę i na dodatek wpada w gigantyczny korek na autostradzie. Frustracja powoduje, że robi rzecz fatalną. Agresywnie trąbi na Toma. Ma szansę uniknąć jego gniewu. Wystarczy, że przeprosi, stojącego obok niej na światłach w swoim gigantycznym Fordzie zwalistego brodacza z zabójczym spojrzeniem. Zamiast tego pyskuje. Tak zaczyna się krwawa jatka, jaką Tom urządza Rachel i jej bliskim.
Przemoc „Nieobliczalnego” momentami jest godna kina S. Craiga Zahlera („Krew na betonie”, „Blok 99”), natomiast Crowe gra prześladowcę pasującego do najsłynniejszych slasherów. Jest jednowymiarowo zły i odrażający. Ta kreacja miałaby nawet szansę wejść do klasyki gatunku. Mamy tutaj przecież igranie z elementami takich samochodowych thrillerów jak „Duel” Spielberga czy „Christine” Carpentera, które są obiecujaco pożenione z opowieścią o popadaniu w szaleństwo zwykłego człowieka z „Upadku” Schumachera. Tam również korek był przysłowiową kropelką. Niestety reżyser Derrick Borte nie potrafi tych elementów skleić w coś ożywczego.
Film otwierają fragmenty newsów o rosnącym stresie i frustracji Amerykanów, pchających do przemocy na drogach. A więc zaangażowany społecznie thriller? Nie, bo stopień niedorzeczności wydarzeń i wyeksploatowane do cna w kinie klasy B chwyty, każą nam wierzyć, że dostajemy zabawę gatunkiem. Tyle, że jak zestawimy ją sobie z grindhousowym „Death Proof” Quentina Tarantino, gdzie psychopatycznym mordercą za kółkiem był Kurt Russell, to zdajemy sobie sprawę z rozmiaru porażki „Nieobliczalnego”. Tarantino celowo zrobił film według prawideł szmirowatej rozrywki najniższych pulpowych lotów, a i tak osiągnął niedostępny dla twórców „Nieobliczalnego” poziom wiarygodności postaci! To zdumiewające, że tak schematyczny i niedorobiony scenariuszowo (brakuje tylko by prześladowana panienka uciekała przed mordercą do ciemnej piwnicy) thriller jest robiony na poważnie. Momentami rozwiązania scenariusza obrażają inteligencję widza i każą zapytać czy otyłemu gladiatorowi skoczył poziom cukru podczas lektury scenariusza , usypiając jego czujność, czy po prostu aktor, który dopiero co stworzył znakomitą rolę w „Na cały głos” dostał wyjątkowo dobrą gażę.
Szkoda, że kina na świecie otwierają się tak nędznym thrillerem jak „ Nieobliczalny”, a nie choćby porządnym wojennym blockbusterem „Misja Greynhound” z Tomem Hanksem, który trafił od razu na platformę streamingową. Obcując w takimi potworkami jak „Nieobliczalny” widzowie rzeczywiście mogą uznać, że lepiej wydać miesięcznie pięć dych na Netflixa niż połowę tej sumy na film, pasujący jak ulał do zakamarków streamingowych platform. Jego miejsce jest gdzieś między „Autostopowiczem 2” i „Autostradą grozy”.
2/6
„Nieobliczalny”, reż: Derrick Borte, dystr: Monolit
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/511650-nieobliczalny-nie-trab-bo-russel-crowe-cie-zlapie