Nikt lepiej w polskim kinie nie opowiedział o istocie karierowiczostwa i pędu po trupach na społecznej drabinie niż Feliks Falk. Do teraz. Lutek z „Wodzireja” doczekał się nowej wersji. Znacznie bardziej przerażającej. To Lutek ze świata zgniecionego nową dyktaturą. Dyktaturą nihilizmu i skrajnego cynizmu. To świat pogrążony w kłamstwie. Kłamstwie fake newsów. To świat duchowo pusty. Wykastrowany z jakichkolwiek zasad mimo, że wszyscy o nich pompatycznie mówią.
Tomek (Maciej Musiałowski) może pochodzić z podobnego miasteczka, do jakiego trafił Daniel z „Bożego ciała”. Chłopak w Warszawie studiuje prawo. Dostał stypendium od zamożnych państwa Krasuckich (Danuta Stenka, Jacek Koman), którzy spędzali kiedyś wakacje w jego miejscowości. Tomek pragnie stać się częścią ich świata. Podkochuje się w ich córce Gabi (Vanessa Aleksander), z którą przyjaźnił się w dzieciństwie. Wylatuje z uczelni za plagiat. Gdy prawda wychodzi na jaw, zostaje brutalnie odtrącony przez świat, do którego tak aspirował. W tym samym czasie trafia do pijarowej firmy kierowanej przez demoniczną Beatę (Agata Kulesza), zajmującej się czarnym pijarem. To zabójcy nowej ery. Profesjonalni hejterzy, potrafiący zmasakrować najbardziej kochanego przez internautów celebrytę. Tomasz dostaje zlecenie niszczenia niezależnego kandydata na prezydenta Warszawy Pawła Rudnickiego (Maciej Stuhr), który jest również przyjacielem Krasuckich. Nie rezygnuje przy tym z pragnienia odzyskania zaufania Krasuckich i zdobycia serca Gabi. Zaczyna więc podwójną grę, korzystając ze wszystkich dostępnych dziś w wirtualnym świecie środków manipulacji otoczeniem.
Duet Jan Komasa i scenarzysta Mateusz Pacewicz dał nam kolejny z rzędu przeszywający, gęsty emocjonalnie film. Komasa w ciągu zaledwie roku dowiódł, że jest reżyserem na drodze do osiągnięcia wybitności. „Hejter” sprawdza się jako cyber thriller połączony z klimatem w „Id marcowych” Clooneya. Podlany jest równie surową i namacalną przemocą rodem ze „Słonia” Van Santa. Musiałowski jest znakomity w swojej roli. Komasa wyciąga z niego mrok i dziecięcy infantylizm, który tworzy zabójczą mieszankę. Zwróćcie uwagę na jego finalną grę diabolicznym grymasem. To dwie twarze zamknięte w jednym spojrzeniu.
Duet Komasa/Pacewicz opowiada znów o człowieku w masce. Maskę nosił oszust z „Bożego ciała”, pragnący czynić dobro. Maskę nosi oszust z „Hejtera” czyniący zło. Obaj są odrzuceni przez otoczenie. Obaj są rozrywani wewnętrznymi demonami. Komasa w „Bożym Ciele” chciał zrozumieć obcą mu polską prowincję. W „Hejterze” wchodzi do świata liberalnych elit, który świetnie zna. Wbija w niego szpilę. Delikatnie, ale pokazuje hipokryzję liberalnych snobów. Zasłuchani w modnym jazzie i zajadający wegetariańskie dania perorują o europejskich wartościach. Dają stypendium chłopakowi ze wsi i zatrudniają ukraińską pomoc domową, popisując się tym pewnie przed swoimi przyjaciółmi z czegoś, co Łysiak nazywa „salonem”. Za plecami obdarowywanych protekcjonalnie podśmiewują się z ich pochodzenia.
„Hejter” jest filmem o wojnie klasowej, wpisującym się w modę opowiadania o rozwarstwieniu zachodnich społeczeństw. Michał Oleszczyk słusznie zauważa, że to kolejny, obok „Parasite”, „Jokera” i „To my” film pokazujący „infiltrację klasy wyższej przez klasę niższą; inwazja wypartego i wzgardzonego w szacowność, dobrobyt i stagnację.”. Tak jak w wymienionych obrazach i tutaj chodzi o zemstę na klasie uprzywilejowanej. Nawet główny czarny charakter, mimo narysowania go grubą kreską, jest osobą wyrzuconą poza nawias społeczny. Fanatyk broni palnej, narodowiec, islamofob i gwiazda YouTube dokonuje swoich czynów, bo został stłamszony przez system. Nienawiść jest wzięta z frustracji.
Komasa patrzy na świat oczami liberała. Najczystszym bohaterem jest tutaj ideowy polityk homoseksualista niszczony czarnym pijarem przez konkurenta z prawicy. Jednocześnie mimo uproszczonego wizerunku narodowców, Komasa również ich pokazuje jako ofiary manipulacji macherów od fake newsów. Ucieka od plakatowości, choć jednocześnie naskórkowo pokazuje problem rodzącego się gniewu Europejczyków, patrzących coraz mocniej w stronę narodowej prawicy. Naprawdę uważa, że przyjęcie z szeroko otwartymi ramionami uchodźców, czego dziś już nawet nie robią Niemcy jest jedyna słuszną drogą, a sprzeciw wobec tej polityki musi mieć brutalny wyraz? To spojrzenie pasujące do naiwnego Rudnickiego, którym przenikliwy Komasa przecież nie jest.
Zostawmy jednak z boku spory ideologiczne, które Komasa chce swoimi ostatnimi filmami tonować ( chwała mu za to!) i skupmy się na wymiarze bardziej uniwersalnym „Hejtera”. Ten film to mocna, brawurowo wyreżyserowana i świetnie zagrana opowieść o wiecznie nienasyconej nienawiści oraz o rodzącym się złu. Złu ukrytym za maską niewinności i bohaterstwa. Lutek przynajmniej dostał w finale w twarz. „Wodzirej” skończył się łzami triumfującego karierowicza. Tomek nie płacze. Tomek ma coś innego wymalowanego na twarzy.
5/6
„Hejter. Sala samobójców”, reż: Jan Komasa, dystr: Kino Świat
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/490225-sala-samobojcow-hejter-wodzirej-nienawisci-recenzja