Możliwe, że nie da się nakręcić dobrej kontynuacji „takiego” rodzaju filmu. Możliwe, że filmy, które stały się „legendarne” przez to, że miały premierę w konkretnym czasie i okolicznościach, zawsze będą wzbudzać swoimi kontynuacjami skrajne emocje. Niewielu twórcom udała się sztuka przeskoczenia albo choćby dotknięcia poprzeczki, postawionej przez samych siebie w filmach uznanych za „kultowe”.
David Lynch dokonał tego powracając po kilku dekadach do miasteczka „Twin Peaks.” John Carpenter bez wstydu reaktywował ( choć nie jako reżyser) swojego najsłynniejszego bogeymana Michaela Myersa. Mimo kilku błędów Francis Ford Coppola wskrzesił sagę rodziny Corleone po długich 16 latach. „Psy” są dla naszej popkultury czymś szczególnym. Władysław Pasikowski nie tyle przemeblował polskie kino gatunkowe w latach 90-tych. On je stworzył! Nie byłoby ani Patryka Vegi, ani innych twórców polskich filmów sensacyjnych, gdyby nie obie części „Psów”, a potem kolejne zanurzone w ducha Jean-Pierre Melville’a sensacyjne opowieści Pasikowskiego.
O ile „Reich”, „Demony Wojny wg. Goi” czy „Operacja Samun” były prostymi i rozrywkowymi filmami jednego z dwóch królów box office (drugim był Juliusz Machulski), to „Psy” od początku były czymś o wiele więcej. Aura skandalu, wylewające się z ekranu wulgaryzmy w erze przed Tarantino i tuż po „Chłopcach z Ferajny” ze strzelającym fuckami z prędkością kałacha (ale nie tego od Wolfa) Pescim, oburzenie środowisk solidarnościowych z powodu uczynienia z ubeka bohatera kina akcji (sparodiowania ballady o Janku Wiśniewskim) nadały filmowi specyficznego wymiaru. Moim zdaniem Pasikowski doskonale zdiagnozował problemy rodzącej się III RP. „Czasy się zmieniają, a Pan zawsze jest w komisjach”- to zdanie lepiej opisuje postkomunistyczną Polskę niż elaboraty publicystów z prawej strony. Czysto komercyjna kontynuacja z 1994 roku nie miała już tego ładunku, ale również pokazywała wpływy służb, mających korzenie w komunistycznym systemie. Wpływy w policji, wojsku i kolejnych demokratycznych rządach III RP. Dziś tą tematykę eksploatuje w swoim sensacyjnym kinie Jacek Bromski („Solid Gold”, „Uwikłanie”)
„Osobiście zatęskniłem do miejsca w polskiej kinematografii, które kiedyś zajmowałem wraz z Juliuszem Machulskim, a teraz okupują je pan Patryk Vega i ci mili, anonimowi twórcy z zagranicy, którzy kręcą „Planety…” i „Listy…”. Może Juliusz (Machulski-przyp. Ł.A) ma to w nosie, ale ja postanowiłem odbić to miejsce.”- tłumaczy Pasikowski w wywiadzie dla Gazety Wyborczej swoją decyzję o decyzji nakręcenia kontynuacji „Psów”. Rzeczywiście Pasikowskiemu trudno powrócić na szczyt, choć jego przejęty po Patryku Vedze „Pitbull. Ostatni Pies” przyciągnął do kin ponad milion widzów. Znacznie gorzej poradził sobie jednak zeszłoroczny „Kurier”.
„Psy 3. W imię zasad” wyglądają dokładnie, jak usilna próba powrotu na komercyjny szczyt. Pasikowski zebrał ze sobą ekipę starych druhów (Linda, Pazura, Żmijewski, Linde-Lubaszenko) i zaprosił na pokład najgorętsze nazwiska dzisiejszego kina popularnego (Dorociński, Fabijański ), podlał wszystko muzyką Michała Lorenca i dał nam…no właśnie.
Film otwiera scena skopiowana niemal z otwarcia „Psów 2. Ostatnia krew”. Franz Maurer (Bogusław Linda) jest ostatni dzień w więzieniu. Śni o nowozelandzkiej plaży, której widok zamykał drugą odsłonę „Psów”. Zamiast fal oceanu musi wysłuchać straszno-śmiesznej anegdoty współwięźnia (Arkadiusz Jakubik jako nowy Sławomir Sulej). Za bramą więzienia nie czeka na Franca tym razem Waldemar „Nowy” Morawiec ( Cezary Pazura) w okularach Axla Rose.** Po tym co ten dobroduszny pies przeszedł w nawalance z ruskimi gangusami od Sawczuka, nie dziwi jego niechęć do Maurera. Przeszłość dopada Franza od razu po przekroczeniu bramy więzienia. Syn znanego z „dwójki” Jakuszyna z GRU daje mu tydzień na oddanie mu skradzionych ojcu pieniędzy. Franz tuż przed wyjściem wypija „coś” w kawie, co powoduje, że czuje się jak Alexander Litwinienko. Zegar tyka, a na domiar złego do domu nie wraca syn Morawca. Franz i Nowy łączą siły by stawić czoła demonom przeszłości.
Dobry punkt wyjścia? Znakomity. Oto Franz po 25 latach odsiadki trafia do zupełnie obcego mu świata. Jego towarzysze z SB i policji nie żyją, pracują jako ochroniarze albo są na emeryturach. Radosław Wolf (Artur Żmijewski) wsiąkł jak kamfora, a koneksje uliczne dawno są nieaktualne. Franz słyszy od gangstera (Eryk Lubos), iż fakt, że ćwierć wieku temu wysadził pociąg z bronią i odstrzelił kilku gierojów, nic dziś nie znaczy. Jedyną osobą, która pomaga odrzuconemu dinozaurowi z minionej epoki jest jego dawny TW o pseudonimie Panicz (Jan Frycz). Pasikowski znów prowokuje, pytając o miejsce dawnych esbeków w społeczeństwie? Może zaproponuje nam moralitet opakowany w sensacyjne kino rodem ze swojego ukochanego Melville’a albo rozliczającego się z mafijnym kinem Scorsesego z „Irlandczyka”?
Poruszająca jest rozmowa przy wódce Maurera z Młodym, gdy siedzą na balkonie malutkiego mieszkania „Nowego”. Ten po stracie kciuka 25 lat wcześniej jest na rencie inwalidzkiej i prezesuje społecznie grupie działkowców. „Ty może płacisz za to co robiliście za komuny. Ale ja? Co ja takiego zrobiłem, że mnie to wszystko spotkało?”- pyta Nowy. Franz wznosi toast „w imię tych, co zawsze wierni zasadom”. To zasady tych, których wszyscy odrzucili. „Nie obchodzimy nikogo, ale to nie znaczy, że nie mamy rachunków z tym kurewskim światem”- mówi potem Nowemu. Pasikowski daje nam w tych dwóch scenach wszystko, co kochaliśmy w poprzednich „Psach”. Archetypicznego twardziela Maurera w garniaku i ze spluwą. Zagubionego między dwoma światami Waldka, surowe dialogi i testosteron wylewający się z ekranu. Bez feminizmu Vegi i poprawności politycznej wykastrowanego z kontrowersji kina akcji dla dzisiejszych mas. Takie „Psy” kończą się po kwadransie.
Wtedy właśnie Pasikowski zupełnie się gubi, robiąc najbardziej bałaganiarski film w karierze. Pisałem, że jego „Pitbull” nie miał szaleństwa Vegi i był zbyt anachroniczny. Był to jednak film spójny i opowiedziany przez solidnego rzemieślnika. „Psy 3. W imię zasad” wygląda jak trzy różne filmy sensacyjne. Łączy je tylko to, że są westernami o ostatnich sprawiedliwych, wymierzających światu sprawiedliwość wbrew skorumpowanemu systemowi. Pasikowski w szaty westernu opakował wcześniej zarówno „Jacka Stronga”, jak i „Pokłosie”, nie jest więc to zaskoczenie. Problem w tym, że wątek starych i przemielonych przez życie szeryfów bez odznak powracających do miasta (Maurer- Nowy) nie pasuje do westernu o zastępcy szeryfa ( Marcin Dorociński) rzucającemu rękawice skorumpowanej komendzie.
Ba, ta opowieść wygląda jak kolejna część „Pitbulla” z Despero spotykającym na swojej drodze Franza Maurera. Nawet żałuję, że do takiego bezczelnego crossovera nie doszło. To byłaby nowość w polskiej popkulturze i łączyłaby dwie najsłynniejsze policyjne serie made in Poland. Dorociński nie różni się tutaj zresztą wiele od Despero. To samotnik i twardziel o gołębim sercu, który stracił w przeszłości ukochaną kobietę. Skorumpowany gliniarz (Tomasz Schuchardt) jest ulepiony z dziesiątek podobnych postaci z policyjnego kina, natomiast Sebastian Fabijański, którego uważam za niedocenionego aktora, gra rolę pasującą do parodii kina akcji. To noszący dla niepoznaki okulary jak Clark Kent, snajper z Afganistanu, który jest nerdem-informatykiem (sic!).
Nie narzekam na trzecie „Psy”, bo jest w nich za mało klimatu poprzednich filmów. Tego klimatu nie da się powtórzyć. Lata 90-te dziś służą jako retro stylistyka i przebieranie w te garnitury bohaterów byłoby kuriozalne. Pasikowski udanie zresztą mruga okiem do fanów tych filmów. A to Franz usmarowany pod oknami Nowego naprawia auto (znów panewki?), a to kradnie ( tym razem bez piłeczki tenisowej) Volksvagena i natrafia na żółtego Wartburga, jakiego kiedyś pożyczył mu Olo Żwirski. Leżący na szpitalnym łóżku w kpt. Stopczyk znów pali Radomskie, a generał SB mieszka na ulicy Sędziowskiej. To sympatyczne sceny. Wystarczają do zaspokojenia sentymentalizmu fanów.
Problemem tego filmu jest oklepany i nieciekawy scenariusz. Skorumpowana komenda i jedyny sprawiedliwy pies? Widzieliśmy to u Vegi i Smarzowskiego. Kobieta (Dominika Walo) nie mogąca pogodzić się ze stylem życia gliniarza? Przecież to motyw 99,9% filmów policyjnych. Ograny na wszelkie możliwe sposoby. Pasikowski w latach 90-tych wyznaczał kierunki gatunkowemu kinu po polsku. Dziś korzysta z jego najbardziej ogranych elementów. Nie bawi się tymi elementami. Nie żongluje nimi. Nawet główna strzelanina filmu jest monotonna i nie może się równać ze sceną z pociągu w „dwójce”. Nie pozostaną po tej części żadne „powiedzonka”, co było przecież znakiem rozpoznawczym poprzednich filmów Pasikowskiego. No może poza tym jednym: „Nigdy nie dowiesz się policjant, ile jesteś wart, jak nie spojrzysz śmierci w oczy. I jak teraz szmato będziesz żył?”- mówi więzionemu w dawnej katowni SB gliniarzowi Maurer.
Ja natomiast wiem, ile wart jest film kończący najsłynniejszą policyjną opowieść polskiego kina. „Psy 3. W imię zasad” ma kilka momentów godnych dwóch poprzednich części. Dla nich każdy fan „Psów” do kina pójść powinien. Niestety jako zakończenie kultowej serii jest pełen niewypałów, jakimi napełniony był kałach, którym Franz Maurer próbował się odstrzelić w pierwszym filmie. Nie powiem, że „to zły film”, parafrazując Maurera. Nie mówię tego jednak przez odruch serca i sentyment. Tylko dlatego.
3/6
„Psy”, reż: Władysław Pasikowski, dystr: Kino Świat
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/482673-psy-3-w-imie-zasad-totalny-balagan-recenzja