Pisałem niedawno tekst, o tym jak dwie polskie superprodukcje historyczne okazały się być komercyjnym rozczarowaniem. „Piłsudski” Michała Rosy zebrał od premiery lekko ponad 334 tysięcy widzów, natomiast „Legiony” Dariusza Gajewskiego niecałe 465 tysiące. Najlepszym wynikiem komercyjnym z polskiego kina historycznego mógł się pochwalić w tym roku „Kurier” Władysława Pasikowskiego (prawie 489 tysięcy widzów). Dla porównania zeszłoroczny „Dywizjon 303. Historia prawdziwa” Denisa Delića zebrał ponad półtora miliona widzów. Postawiłem tezę, że polski widz jest zmęczony wielkimi produkcjami historycznymi i dlatego nie przyciągnęły go przed ekran gwiazdorskie nazwiska i raczej pozytywne recenzje filmów o Piłsudskim i polskich Legionach.
Od dawna piszę o tym, że polscy twórcy powinni znaleźć inny sposób opowiadania o naszej fascynującej przecież historii, niż ten płynący z Hollywood. „Legiony” to film, którym pod względem batalistycznym jest na tyle solidny, że nie powinniśmy się wstydzić go przed producentami mającymi 10 krotnie wyższe budżety w historycznym kinie. Niemniej jednak naszą siłą powinny być skromniejsze, ale oparte na unikatowych historiach opowieści, pokazujące nasze trudne losy.
Iście bondowska historia rtm. Pileckiego czy losy Jana Nowaka- Jeziorańskiego (inna sprawa, że film do końca nie wyszedł Pasikowskiemu) nadają się na rasowe kino akcji. Jan Komasa w brawurowym i bezczelnym „Mieście 44” dowiódł, że można też bawić się gatunkowością kina w tak ważnej i arcypolskiej opowieści jak Powstanie Warszawskie. Polska historia jest tak pełna zakrętów, dramatu, upadku i niespodziewanych zmartwychwstań, że nadaje się w zasadzie na każdy gatunek kina.
Dlatego tak bardzo zaintrygowała mnie ta produkcja. Trwają właśnie zdjęcia do filmu „Mistrz” ( to roboczy tytuł) Macieja Barczewskiego. To kino bokserskie, które zaczyna w Polsce raczkować, choć przecież niegdyś piękny film również o boksie nakręcił mistrz Jerzy Skolimowski („Walkower” z 1965 roku”). Nie jest to jednak typowy film sportowy. „Mistrz” opowiada niezwykłą historię Tadeusza „Teddy’ego” Pietrzykowskiego – pięściarza, który zdobył tytuł mistrza wszechwag niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. Pietrzykowski był przedwojennym bokserskim mistrzem Warszawy. Jak czytamy w materiałach prasowych filmu: „ Kiedy sprowokowany wygrywa walkę z bezwzględnym kapo, boks staje się nową formą rozrywki funkcjonariuszy obozu a zarazem źródłem hazardu dla niemieckich żołnierzy. Po każdej wygranej Teddy’ego, wśród polskich więźniów rośnie zarazem nadzieja, że ich oprawcy nie są niepokonani”.
Pietrzykowski walczył we wrześniu 1939 roku na ulicach stolicy. Zgłosił się jako ochotnik do 1. baterii Obrony Warszawy. Potem walczył na Ochocie. W obozie koncentracyjnym poznał rotmistrza Witolda Pileckiego. Pietrzykowski miał nawet brać udział w akcji zabicia komendanta obozu KL Auschwitz Rudolfa Hossa. Walczył na obozowym ringu, by przetrwać niemiecki horror. Nie dał mu rady Kapo Walter Dunning, predwojenny mistrz Niemic w wadze średniej. Bokser stoczył w obozie kilkadziesiąt walk, z czego przegrał tylko jedną. Po wojnie Pietrzykowski skończył AWF i pracował jako trener oraz nauczyciel wuefu. Zmarł w 1991 roku w Bielsku-Białej.
Historia oporu, niezłomności mimo fizycznego o duchowego wyczerpania, podniesienie się w nierównej walki z nazistowskimi Niemcami- to wszystko jest w tej opowieści. To wszystko można opowiedzieć w uniwersalny sposób, o ile film ma dobrze skontruowany scenariusz. „Mistrz 77” może być nie tylko opowieścią o bokserze, ale również o walczącej na ringu II wojny światowej Polsce. Polsce osłabionej, zdradzonej i rzuconej bez szans między liny.
Można to opowiedzieć na dodatek bez rozdętego budżetu. Wystarczy błyskotliwy pomysł. Kino sportowe z patriotyczną nutą może być przebrane w historyczny mundur, czego dowiódł John Huston kręcąc w 1981 roku film „Ucieczka do zwycięstwa”. Film z Michaelem Cainem, Sylvestrem Stallone i Maxem Von Sydovem opowiada o meczu piłkarskim w niemieckim obozie jenieckim między reprezentacją Niemiec i alianckimi jeńcami. W tym uroczo patetycznym dziele wystąpiły takie piłkarskie legendy jak Pele, Bobby Moor i Kazimierz Deyna. My naszych sportowych opowieści z obozów koncentracyjnych wymyślać nie musimy. Wystarczy pogrzebać w historii.
Trzymam kciuki za film Barczewskiego z Piotrem Głowackim w roli Teddy’ego oraz Marianem Dziędzielem, Grzegorzem Małeckim, Piotrem Witkowskim, Rafałem Zawieruchą i Grzegorzem Małeckim w obsadzie. Oby ten film był przełomem w spojrzeniu na polskie kino historyczne.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/473984-polski-bokser-powalajacy-w-auschwitz-niemieckich-nazistow