Na naszym rynku pojawił się serwis Apple TV+ , który ma rzucić wyzwanie Netflixowi, Amazonowi i HBO GO. Z kilku seriali ( przekrój od komedii dla dzieci po fantastykę), które zostały rzucone na początek widzom, najmocniej moja uwagę przykuł „The Morning show” wpisujący się w modę obnażania funkcjonowania mediów. „Sukcesja”, „The Newsroom”, „Wolny strzelec”, „Christine” to najważniejsze tytuły z ostatnich lat pokazujące, ile zła i brudu kryje się za fasadą „wolnych i niezależnych” mediów. Z drugiej strony Hollywood wciąż pielęgnuje mit dziennikarskiego etosu („Spotlight” i spielbergowska „Czwarta władza”). Obie wizje ewoluują od dwóch ikonograficznych filmów z 1976 roku „Sieć” Lumeta i „Wszyscy ludzie prezydenta” Pakuli, nie mówiąc nam w zasadzie nic nowego. Jak na tym tle wypada „The Morning show”?
Dobrze, choć paradoksalnie nie dlatego, że opowiada o świecie mediów. Dla widzów nie świadomych tego, że za lukrem telewizji śniadaniowej i przyklejonych do twarzy popularnych prowadzących uśmiechów kryje się wielki biznes, rządzony brutalnymi prawami, serial będzie odkrywczy. Do tego podobać się może rozmach produkcji (budżet jednego odcinka to 15 mln. dolarów) kręconej na nowojorskich ulicach. Mnie „The Morning Show” zaintrygował przez nowatorskie spojrzenie na ruch #metoo, masakrujący od kilku lat Hollywood.
Mitch Kessler (Steve Carrell) i Alex Levy (Jennifer Aniston) są ulubieńcami Ameryki, którą każdego ranka od 15 lat budzą do życia. Mają najpopularniejszy śniadaniowy program, są na wielkich banerach na Times Square. Wszystko pęka, gdy Mitch zostaje oskarżony o molestowanie seksualne. Wyrok zapada w ciągu 24 godzin bez choćby próby wysłuchania oskarżonego. Machina potępienia rusza z pełną parą. Szefowie stacji odcinają się od swojej gwiazdy. Alex przeprasza widzów w imieniu stacji, a cyniczna imitacja Matthew McConaughey z kierownictwa, grana przez Billy Crudupa szuka sposobu, by ze skandalu wycisnąć sukces. Zatrudnia więc pyskatą, o zgrozo!, libertariańską i mającą problem z kontrolowaniem gniewu ousiderkę z prowincji Bradley Jackson (Reese Witherspoon). Panie mają stworzyć nowy duet, który „przykryje” seksualny skandal i uratować honor telewizji. Obie są jednak świadome, że są narzędziami w rękach cynicznych mężczyzn i nie zamierzają rezygnować z własnej gry.
Aniston pokazuje, że ma wielkie pokłady talentu do dramatycznych ról, Witherspoon potwierdza zaś umiejętność kreowania skomplikowanych i neurotycznych kobiet („Słodkie kłamstewka”, „Wild”). Najmocniej poruszyła mnie jednak postać sugestywnie i przejmująco granego przez Carrella Mitcha, który po trzech odcinkach może być zarówno czarnym charakterem, jak i zglanowaną niesłusznie ofiarą systemu.
Tak, jest on zdemoralizowanym kłamcą sypiającym z młodymi dziennikarkami. Ba, nie ukrywa, że “mężczyźni zawsze czerpali korzyści ze swojej pozycji” (swoją drogą to strasznie łopatologiczne zdanie). Czy jednak jest on drapieżnikiem molestującym kobiety? Czy wystarczy samo oskarżenie, by zrujnować komuś takiemu jak on karierę? Czy ta “nowa forma McCartyzmu”, jak sam mówi, ma usprawiedliwienie przez wieloletnie tolerowanie moralnej zgnilizny w showbiznesie?
Twórcy „The Morning Show” w zaskakująco odważny sposób zadają te pytania. Co z prawem do obrony oskarżonego, którego zostawia na lodzie nawet przyjaciel prawnik, bojący się o stratę wpływowych klientek? Co z domniemaniem niewinności, którego odmawia się każdemu medianie oskarżonemu o molestowanie seksualnie mężczyźnie? . To szalenie ważne, że takie pytania padają w pierwszym tak całościowo dotykającym świata po rewolucji #metoo serialu. Czekam bardzo na jego finał. Pokaże on jak ewoluuje ruch #metoo. W końcu to kobiety są producentkami tego show.
„The Morning Show” dostępny na Apple TV +.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/471185-serial-the-morning-show-pokazuje-nieoczywisty-obraz-metoo