Powstaje właśnie prequel „Rodziny Soprano”. W „The Many Saints of Newark” młodego Tony’ego Soprano zagra syn śp. Jamesa Gandolfiniego, Michael. David Lynch dał nam w zeszłym roku zdumiewającą kontynuację „Twin Peaks”. Nieprzypadkowo wymieniam te dwa seriale, bo „Breaking Bad” Vince’a Gilligana jest serialem mogącym stać obok tych dwóch klasyków telewizji.
Sześć lat po zakończeniu tego arcydziełka i tuż po bardzo udanym spin-offie „Better Call Saul” Gilligan postanowił w jednym filmie opowiedzieć o losach Jessie Pinkmana (Aaron Paul), czyli jednego z dwóch głównych bohaterów „Breaking Bad”. „El Camino” rozgrywa się od razu po finale piątego sezonu (2013). Walter White (Bryan Cranston) nie żyje. Jessie ucieka samochodem El Camino z miejsca rzezi. Jest ścigany przez policję i agentów federalnych. Aby uciec z USA, musi jeszcze raz wejść do świata, którego mrok wciągnął go w ostatnim sezonie serii. Typowe odcinanie kuponów? Nie do końca. Jasne, że jest to film skierowany do wielkiej rzeszy fanów kultowego już dziś serialu i ma po prostu być komercyjnym sukcesem. Jednak Gilligan traktuje swoje największe filmowe dziecko z czcią i szacunkiem i nie pozwoli na zepsucie jego reputacji.
Jest więc „El Camino” wizualnie intrygujące jak serial i ma swój niepowtarzalny klimat podpalony słońcem Albuquerque w Nowym Meksyku. Aaron Paul wyciska wszystko, co może, z roli Jessiego, czyli chłopaka, który przeszedł drogę od smarkacza pomagającego choremu na raka nauczycielowi chemii produkować metamfetaminę, przez gangstera z narkotykowego imperium, aż po torturowanego i przetrzymywanego w dziurze w ziemi zdezelowanego fizycznie i psychicznie zakładnika. Jessie odbywa podróż do przeszłości, nie tylko szukając ukrytych pieniędzy, które pomogą mu uciec na Alaskę, lecz także walcząc z demonami siedzącymi w jego głowie. Dowiadujemy się więc, co mu się działo, gdy był w niewoli. Wracamy też do postaci ( jest nawet demonicznie charyzmatyczny Jonathan Banks jako Mike!), które towarzyszyły nam przez pięć sezonów serialu, łącznie z Walterem White’em, będącym klamrą całej opowieści.
Poruszające jest pojawienie się w ostatniej roli zmarłego kilka dni temu na raka mózgu wspaniałego aktora Roberta Forstera w roli Eda z dziwacznego sklepu z odkurzaczami.
„El Camino” to też film o absolutnie kultowym Chevrolecie produkowanym od 1959 do 1987 r. Amerykańskie samochody są nieodłączną częścią amerykańskiego kina. Szczególnie sen- sacyjnego. „Znikający punkt”, „60 sekund”, „Włoska robota”, „Brudna Mary, świrus Larry”, „Pojedynek na szosie” – tym klasykom z lat 70. i 60. swój hołd oddał w „Death Proof ” (2007) Quentin Tarantino. Gilligan też po trochu to robi, odpalając co chwilę ryk El Camino, który był notabene pokrewny z Chevy Malibu, którym w „Pulp Fiction” jeździł Vincent Vega. Ten film najlepiej sprawdza się właśnie pod tym kątem. To sentymentalny powrót do świata „Breaking Bad”, ale też kawał dobrej popkulturowej żonglerki.
4,5/6
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/468967-el-camino-epilog-godny-wybitnego-breaking-bad-recenzja