Czekałem by ktoś w dzisiejszym polskim kinie zaczął ze mną rozmawiać o wierze w ten sposób. W sposób surowy, prowokacyjny, ostry i drażniący. Możliwe, że takie intencje miała kiedyś Małgorzata Szumowska, która wpadła jednak w sidła własnych uprzedzeń i nigdy na poziom poważnej dyskusji o religijności Polaków się nie wdrapała. Intencji nie miał takich Wojtek Smarzowski, który, jak sam się określa, jako nieprzyjaciel Kościoła wolał uderzać z pozycji antyklerykalnych. Mamy nadal oczywiście kino filozoficzno-metafizyczne od wygłaszającego homilie Krzysztofa Zanussiego oraz traktaty szukającego Boga w najszerzej pojętej sztuce Lecha Majewskiego. Jan Komasa proponuje coś zupełnie innego.
„Boże ciało” to rozważania o wierze o mocy kina wczesnego Abla Ferrary. „Zły porucznik” i „Uzależnienie” to dwa filmy o istocie chrześcijaństwa opowiadane językiem ulicy. Zanurzone w rynsztoku i brudzie. Komasa bierze nas w podróż na sam dół drabiny społecznej. Do miejsca, gdzie zło może zostać albo stłumione, albo wybuchnąć z pełną siłą. Czy prawdziwego odkupienia możemy doświadczyć na ulicy, a nie w konfesjonale? Czy kara za grzechy musi fizycznie i duchowo boleć? „Odkupienie dostajesz na ulicy, a nie konfesjonale gdzie klepiesz 10 zdrowasiek”- mówi Charlie w „Ulicach nędzy” Martina Scorsese.
20 letni Daniel (Bartosz Bielenia) wychodzi warunkowo z poprawczaka. Jest odmieniony dzięki charyzmatycznemu księdzu (Łukasz Simlat). Ten zamiast „odbębniać” swoje obowiązki w tak trudnym miejscu jak poprawczak, wzorem najlepszych ewangelizatorów walczy o dusze swoich owieczek na ich terenie. Mówi ich językiem. Korzysta z niekonwencjonalnych metod docierania do ich pogruchotanych wnętrz. Daniel zostaje skierowany do pracy w zakładzie stolarskim na drugim końcu Polski. Chłopak pragnie zostać księdzem, ale słyszy od swojego duchowego przewodnika, że jego przestępcza przeszłość raczej uniemożliwi mu pójście do seminarium. Gdy dojeżdża do miasteczka, instynktownie kieruje się do kościoła. Czy dlatego, że pierwszą noc na wolności spędził na wciąganiu kresek, uprawianiu seksu w brudnym kiblu i parodiowaniu po pijaku księdza w skombinowanej gdzieś koloratce?
Co powoduje, że oszukuje poznaną tam dziewczynę (Eliza Rycembel), mówiąc iż jest księdzem? Zostaje zaproszony na parafię przez miejscowego proboszcza (Zdzisław Werdejn). Wypalony, nie umiejący już trafić słowem do parafian, zanurzony w lokalne układy i popadający w chorobę alkoholową proboszcz widzi w pojawieniu się chłopaka szansę na własny urlop. Proboszcz w tajemnicy przed kurią zostawia mu parafię i wyjeżdża na odwyk. Daniel zostaje sam z podejrzliwą gosposią (Aleksandra Konieczna) i wciąż nie potrafi powiedzieć nikomu, że jest oszustem w sutannie. Dlaczego?
Bo jest cwaniaczkiem wolącym opijać się mszalnym winem i zgarniającym kasę z tacy niż pracować w tartaku? No nie, bo on zupełnie serio traktuje swoją wiarę. Musi być świadom, że kłamstwo sprowadzi go ponownie do poprawczaka, gdzie czeka jego nemesis- osiłek zamierzający zmasakrować go za konflikt z przeszłości. Jednak chce nieść posługę. Chce leczyć. Wszystko, co wie o posłudze pochodzi od księdza z poprawczaka. Właśnie te bliższe charyzmatycznym pastorom z amerykańskich kościół protestanckich metody trafią na żyzny grunt.
Daniel trafia do miasteczka, gdzie niedługo wcześniej w wypadku samochodowym zginęło sześcioro młodych ludzi. Winę zwalono na pijanego kierowcę, którego żona żyje w piętnem „tej, która nie dopilnowała potwora”. On zna ból stygmatyzowania. On wie, co znaczy żyć z piętnem winowajcy i odtrąconego przez społeczeństwo wyrzutka. Tylko czy to wystarczy by być dobrym przewodnikiem duchowym? Co z teologicznym przygotowaniem? Co z życiową mądrością, którą mieli pierwszy ewangelizatorzy? Czy można budować ewangeliczną posługę na kłamstwie? W przebraniu duchownego? A może Daniel jest bożym szaleńcem? W końcu starotestamentowemu prorokowi Danielowi lwy lizały ręce, zamiast go zagryźć.
Komasa nie zamyka tej furtki. Scena z podświetloną promieniami słońca hostią (brawo Piotr Sobociński!), chwila skupienia przed uderzającym w serca cierpiących wiernych kazaniem- to wszystko przenika się z myślami, że może jednak cała mądrość Daniela jest przyziemna i bierze się z ulicy, więzienia i naocznego poznania grzechu. Przemoc, gwałt i nienawiść są klamrą filmu. W środku wypełnia go natomiast rozważanie o sposobie pokonania zła z pomocą Chrystusa.
Mógłby Komasa podręczyć polską prowincję z pozycji warszawki. Mógłby ponabijać się z ludycznej religijności Polaków i opowiedzieć tą samą wielbioną przez napuszone elitki historię pełnego hipokryzji, pijanego i lejącego żony w domu „ciemnogrodu”, prowadzonego na smyczy przez kler. Komasa i scenarzysta Mateusz Pacewicz zamiast ideologicznego pałkarstwa z empatią pochylają się nad dramatem pokazywanej społeczności. Daniel musi wgryźć się w ból rodziców wściekłych na Boga za śmierć własnych dzieci. Musi znaleźć w sobie siłę, by odpowiedzieć na ich krzyk rozpaczy, ale też zadbać o rodzinę winowajcy. Potępionego nawet przez zastraszonego proboszcza.
Katolicy mają być zawsze znakiem sprzeciwu. Sprzeciwu wobec samosądu. Sprzeciwem wobec stadnego myślenia. Sprzeciwu wobec układów z władzą świecką. Symboliczna jest scena święcenia hali lokalnego „byznesmena” ( Leszek Lichota), gdzie Daniel każe lokalnym bonzom padać na kolana w błocie i przepraszać za zbytnie przywiązanie do mamony i ziemskich pochwał. Jest w tym filmie mocna krytyka uśpionego lenistwem Kościoła. To krzyk inny niż ten płynący z ust agnostyka Paolo Sorrentino w wybitnym serialu „Młody papież”. Jest jednak równie ciekawy. Sorrentino opowiadał o Kościele odwracającym się od papieskiego celebrytyzmu, ekumenizmu oraz laickiego świata, w stronę tajemnicy i boskiej „niedostępności”. Komasa nawołuje, by Kościół wyszedł jeszcze mocniej do ludzi. Na nowo wszedł między owce, zrzucają gorset tradycji i liturgicznych szat. Mamy też pewien rys protestancki, gdy w kluczowej scenie zasłonięta zostaje Maryja, a na „scenie” zostaje sam krzyż z Jezusem.
Wszystko to jednak ma wymiar duchowy, a nie ideologiczny. Inna sprawa, że „gorący” Kościół wypełniający nauki biblijne o cudzołóstwie, aborcji czy homoseksualizmie nie znalazłby pewnie u twórców filmu pochwały. Nie tylko więc o letniość chodzi, ale również o życzeniowość liberałów jak powinna wyglądać dopasowana do modnych dziś standardów ideologicznych nauka Kościoła. Ja powtarzam za Chestertonem, że Kościół katolicki daje mi szansę nie bycia niewolnikiem czasów, więc wolałbym Piusa XIII od Sorrentino. Jednak Komasa ma rację, że ewangelizacja musi być prowadzona językiem skrojonym pod odbiorcę.
Daniel rozdrapuje rany pozornie zabliźnione. Nie boi się narazić wszystkim wkoło, mimo ciążącym nad nim fatum ( w mieście pojawia się „kolega” z poprawczaka grany przez Tomasza Ziętka). On chce nauczyć wybaczania, ale też sam go potrzebuje. Targają nim demony, ciągnące go do starego życia. Przemoc ma w krwiobiegu i daje o sobie znać. Czy bez niej nie osiągnie katharsis?
Jan Komasa nakręcił swój najdojrzalszy film. Bez efekciarstwa, które ( moim zdaniem niesłusznie) zarzucano mu w „Mieście 44” opowiedział historię bitwy najtrudniejszej. Bitwy o duszę swoją i swoich bliźnich. „Boże ciało” to objawienie wielkiego talentu Bartosza Bielenia. Nieograny w polskim kinie aktor z białostockiego teatru tworzy przejmujący portret młodego człowieka rozrywanego przez walczące w nim siły. Ani razu nie gra na fałszywej nucie. Przeraża jego gniew i agresja. Magnetyzuje jego boska siła ducha i niepokoi spojrzenie religijnego szarlatana. Ten film można odbierać na wielu płaszczyznach. Katolickiej, protestanckiej, ateistycznej i antyklerykalnej. Jedno przesłanie jednak połączy widzów o najróżniejszej duchowości i wrażliwości. Tylko prawda wyzwala i nie można jej zakopywać. Ona w tak w końcu wypłynie.
5/6
„Boże ciało”, reż: Jan Komasa, dystr: Kino Świat
Premiera 11 października. Film będzie pokazywany na festiwalu filmowym w Gdyni (16-21 września)
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/461584-boze-cialo-komasa-prowokacyjnie-i-powaznie-o-wierze