Nareszcie! Nareszcie uniwersum DCU wypuściło coś lekkiego, zabawnego i bezczelnie sztubackiego. „Shazam!” pokazuje, że ociężały mrok z ostatnich ekranizacji przygód Batmana, Supermana i łotrów z „Suicide Squad” może w końcu być czymś rozwadniany. Po luźnym „Aquamanie” dostajemy historię doskonale kiczowatą. Pełną ironii i z odpowiednio skrojonym wątkiem familijnym.
Billy Batson (Asher Angel) jest 14-letnim sierotą. Ucieka od kolejnych rodzin zastępczych. Szuka usilnie mamy, która go zgubiła w tłumie ludzi w wesołym miasteczku. W końcu trafia do domu prowadzonego przez pozytywnie zakręcone małżeństwo, gdzie spotyka takich samych jak on wyrzutków. Jest mrukliwy grubas, wyjątkowo rezolutna kilkuletnia dziewczynka, nastolatka idąca na studia i chodzący o kuli, prześladowany w szkole Freddie (Jack Dylan Grazer). To właśnie jemu Billy pomaga w starciu z dwoma szkolnymi chuliganami. Uciekając, trafia do tajemniczej krainy czarodzieja Shazama (Djimon Hounsou). Ten przekazuje mu swoją moc. Chłopak ma teraz chronić świat przed uwolnionymi przez złego dr. Thaddeusa Sivanę (Mark Strong) demonami symbolizującymi siedem głównych grzechów. 14-latek na hasło „Shazam!” zamienia się w napakowanego i nieśmiertelnego jak Superman przystojniaka o twarzy Zachary’ego Leviego. Znacie komediowy koncept o nastolatku w ciele dorosłego? Oczywiście! O tym była kultowa komedia lat 80. „Duży” z Tomem Hanksem. Twórcy nawet uroczo nawiązują do tego filmu.
„Shazam!” to popkulturowy miks podobny do „LEGO: Przygoda” czy Marvelowskich „Strażników galaktyki”. Zadowoli wychowanych na popkulturowym miszmaszu milenialsów i ich rodziców wyrosłych w latach 90. Zapatrzony w komiksy i filmy o superbohaterach nastolatek, który dostaje supermoce, to doskonały punkt wyjścia do autoparodystycznej produkcji. Żarty z Batmana, wyśmiewanie mroku czarnych charakterów z DC (wcześniej robił to konkurencyjny „ Deadpool”) i pojawiający się motyw z „Rocky’ego”, bo akcja filmu rozgrywa się w Filadelfii – to wszystko elementy znane z produkcji Marvela. W uniwersum DC jest to ożywcza nowość. „Shazam!” nie jest jednak tylko zabawą gatunkiem. Film odchodzącego tym razem od zamiłowania horrorowego (choć demony od siedmiu grzechów mogą przestraszyć dzieci) Szweda Davida S. Sandberga można spokojnie nazwać familijnym. Billy i Freddie szukają akceptacji oraz rodzinnej miłości. Porzuceni przez biologicznych rodziców pragną domowego ogniska. Najpierw muszą jednak pokonać własne słabości.
Wygląda na to, że przebrany w kiczowaty strój superbohatera 14-latek i jego wesoła kompania pojawią się w kolejnych filmach DC. Długo na to czekali, skoro pierwszy komiks o Shazamie (zwanym wówczas… Kapitan Marvel) wyszedł w 1940 r. Cóż, ja czekam na wyścig Billy’ego z Flashem i jego nastolatkowe sprzeczki ze sztywniakiem w przebraniu Człowieka Nietoperza.
4,5/6
„Shazam!”, reż. David F. Sandberg, dystr. Warner Bros
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/440780-shazam-czyli-duzy-superbohater-recenzja