Błędem jest reklamowanie „Kuriera” jako filmu „w stylu Jamesa Bonda”. Takie pompatyczne hasła zawsze działają na szkodę filmu o budżecie równym małemu kawałkowi gaży Daniela Craiga. 17 mln złotych. Tyle kosztował film oparty na kawałku wojennej działalności legendarnego kuriera Jana Nowaka- Jeziorańskiego. Budżetowe braki zbytnio się jednak w oczy nie rzucają. Wszystko dzięki temu, że na stołku reżyserskim zasiadł ojciec chrzestny polskiego kina sensacyjnego, warsztatowo sprawny Władysław Pasikowski.
Polacy dobrze znają historię kuriera AK, który jako emisariusz krążył między Warszawą i Londynem tuż przed wybuchem Powstania Warszawskiego. W przeddzień kapitulacji wywiózł do Anglii setki dokumentów i zdjęć. Po wojnie został na zachodzie i kierował Radiem Wolna Europa. O tym akurat film zrodzony z pomysłu dyrektora Muzeum Powstania Warszawskiego Jana Ołdakowskiego nie mówi. Akcja skupia się na działaniu Nowaka-Jeziorańskiego przed wybuchem Powstania. Finał „Kuriera” mógłby być otwarciem „Miasta 44” Jana Komasy. Mógłby, gdyby oba filmy nie były od siebie tak diametralnie różne. Komasa spojrzał na Powstanie okiem pokolenia wychowanego na tarantinowskim postmodernizmie i grach RPG. Pasikowski z założenia miał ugryźć historię legendarnego polskiego kuriera również z myślą o młodym pokoleniu widzów. Zrobił jednak film dla pokolenie pamiętającego „Tylko dla Orłów” i „Działa Navarony”.
„Naszym celem jest opowiedzenie sensacyjnej, lecz opartej na życiu historii, której scenarzyści Jamesa Bonda pewnie by nie wymyślili, opowiedzenie jej przy tym w maksymalnie nowoczesny sposób, korzystając z osiągnięć nowej stylistyki filmów przygodowo-sensacyjnych” – mówił twórca „Psów”. Cóż, Pasikowski dobiega 60-tki, więc ostrość jego kłów z początku lat 90-tych mocno się stępiła. A może czasy się po prostu zmieniły? „Pokłosie”, „Jack Strong” i przejęty po Vedze „Pitbull” to kino gatunkowe, ale zrobione bez oglądania się na dzisiejsze mody i realia. Pasikowski tkwi stylistycznie w późnych latach 90-tych, gdy kręcił „Operację Samun” czy „Demony Wojny wg. Goi”. Jest mu z tym dobrze. A widzom?
Reżyser surowego i bezczelnego w swoim czasie „Krolla” konsekwentnie jest zapatrzony w kino sensacyjne ery Jean- Pierre’a Melville’a. Robi kino gatunkowe w anachronicznym sosie. „Kurier” to kino akcji wyjęte z lat 70- tych i 80- tych. Statyczne, romantyczne, staromodnie męskie i pozbawione szaleństwa. Nie jest to zarzut do Pasikowskiego. On przecież nie ukrywa, jaki rodzaj kina jest mu bliski. Pasikowski jest też konsekwentny w budowaniu postaci. Na pierwszym planie jest zawsze męska przyjaźń, natomiast kobiety są również złe i zdradliwe u boku Franza Maurera jak i Jana Nowaka -Jeziorańskiego. Patrycja Volny, Nico Rogner czy Julie Engelbrecht są dodatkiem do munduru kuriera. Pasikowski nigdy nie umiał pisać żeńskich postaci, co różni go od feministy Vegi.
Nieograny w polskim kinie Philippe Tłokiński ma natomiast potencjał gwiazdora. Na nim spoczywa cały ciężar filmu, mimo, że w obsadzie pojawiają się takie nazwiska jak Bonaszewski, Baka, Frycz, Pazura, Królikowski, Zamachowski, Woronowicz czy Schuchardt. Wiele do grania nie mają, zostawiając pole do popisu aktorowi, którego Pasikowski wypatrzył już przygotowując się do niezrealizowanego filmu o Dywizjonie 303. Tłokiński, który pierwszy raz błysnął w zjawiskowej „Nocy Walpurgii” Marcina Bortkiewicza dobrze wypada w roli emisariusza, choć jego postać jest rozdarta między bohaterem z przypadku, a herosem wyjętym z kina przygodowego. Raz jest niezdarnym i zagubionym studentem ekonomii, rzuconym w sam środek szpiegowskiej intrygi, a innym razem wyszkolonym szpiegiem brawurowo uciekającym SS-manom ze spluwą w ręku.
Pasikowski oczywiście wszystko koloryzuje. „Kurier” nie jest biografią Jana Nowaka-Jeziorańskiego, który przecież nie „musiał się strzelać”, parafrazując pitbullowskiego Despero, z Niemcami. Trzeba było jednak odpowiednio opakować historię polskiego bohatera, więc Pasikowski wszystko zanurzył w kinie przygodowym. Nie oznacza to, że „Kurier” nie podejmuje ważnych dla nas tematów. Ciekawie brzmią słowa Jeziorańskiego o sensie wybuchu Powstania, który jest o nie zapytany podczas obiadu z Borem Komorowskim ( Grzegorz Małecki). Nie miał żadnych złudzeń, że walka skończy się porażką. Wiedział, że Alianci nam nie pomogą, a Stalin będzie robił wszystko by Polskę połknąć. Jednak uważał, że należy przelać krew. Kult romantycznej ofiary bez względu na świadomość przegranej? Nie sądzę, by Pasikowski tak chciał pokazać, mającego przecież do Powstania ambiwalentny stosunek Jeziorańskiego. Nie zdziwię się jednak, jak ten fragment zostanie odebrany, jako zerwanie z pomnika polskiego bohatera brązu. Twórcy usilnie też podkreślają zdradę Aliantów, którzy sprzedali swojego wiernego sojusznika w imię sojuszu ze Związkiem Radzieckim. Upodabnia to „Kuriera” do zeszłorocznego polsko- brytyjskiego „303. Bitwa o Anglię”.
Nakręcony w trzech językach „Kurier” ma być promowany za granicą, popkulturowo promując wśród widzów nasze spojrzenie na II wojnę światową. Jest to skrojone pod masową publiczność kino akcji, popularyzujące polskich bohaterów, podobnie jak komiksy wydawane przez Muzeum Powstania Warszawskiego. Nie sądzę, by zadowoliło entuzjastów skąpanej w przemocy rodem z gore „Przełęczy ocalonych” Gibsona czy wymuskanej artystycznie „Dunkierki” Nolana. To nie ten rodzaj wojennego kina. To po prostu późny Pasikowski. Jeżeli znacie „Jacka Stronga” to dokładnie wiecie, czego się spodziewać. Mnie ten styl nie porywa. Jednak daję twórcom plusa więcej, za chęć opowiadania o naszych bohaterów w komiksowy sposób. Nawet jeżeli komiksy są zakurzone i mają stempel „retro”.
4/6
„Kurier”, reż: Władysław Pasikowski, dystr: Kino Świat
Premiera 15 marca
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/436706-kurier-pasikowskiego-patriotyczne-retro-kino-akcji