Przed filmem pojawia się on. Na filmiku nagranym telefonem. Z przylepionym do twarzy ironicznym uśmiechem radzi by usiąść blisko drzwi, oraz by nie winić polskiego dystrybutora, gdy w trakcie projekcji przyjdzie do głowy decyzja o opuszczeniu sali kinowej. Winić należy jego. Larsa von Triera. 100 osób opuściło premierę „Domu, który zbudował Jack” na festiwalu w Cannes, bo Enfant terrible kina zamienił pornografię z „Nimfomanki” na pornograficznie pokazaną przemoc w opowieści o seryjnym mordercy. A więc kolejny pusty skandal ku uciesze prowokatora z Danii?
Wychodząc z kina napisałem w mediach społecznościowych, że teraz muszę zastanowić się czy nowy film Larsa von Triera to bełkot cynicznego egotyka i skandalisty, czy może teologiczno-nietzcheański traktat geniusza. Gdyby nie epilog zatytułowany, o zgrozo!, „katabaza” uznałbym, mamy do czynienia z erupcją sadyzmu skrajnie narcystycznego artysty, mającego najlepsze lata za sobą. Jest „Dom, który zbudował Jack” dowodem na miłość Larsa do von Triera. To wyznanie miłości artysty do samego siebie, bezczelnie cytującego własne filmy i stawiającego się obok Williama Blake’a oraz Goethego. Jednak właśnie katabaza, czyli zejście do świata umarłych wywraca prosty cynizm skandalu do góry nogami. Katabaza jest obecna w Boskiej Komedii Dantego i greckiej mitologii. To również zstąpienie do piekieł samego Jezusa.
Von Trier znów perwersyjnie odwraca przesłanie znienawidzonego i ukochanego Andrieja Tarkowskiego. To temu wielkiemu apologecie chrześcijaństwa zadedykował przecież „Antychrysta” (2009). To z nim mocuje się w najnowszym filmie. To znamienne, że w tym samym roku film o piekielnej karze za winy zrobił również Krzysztof Zanussi, będący niegdyś wykładowcą von Triera w szkole filmowej. Zanussi jest duchowym spadkobiercą swojego przyjaciela Tarkowskiego. Warto jego „Eter” zestawić z „Domem, który zbudował Jack” by zobaczyć dwie strony tej samej fascynacji. Fascynacji mitem stworzonym przez Goethego. Fascynacji obrazem osobowego zła, które wcale nie jest banalne.
Katabaza to też biblijne zstąpienie do piekieł. U von Triera to nie Jezus zstępuje do piekła, ale wyjątkowo zdegenerowany morderca Jack ( Matt Dillon). Von Trier już w pierwszych scenach wbija ogromną szpilę w amerykańskie kino gatunkowe. Seryjny morderca jest zlepiony ze stereotypów. Jego pierwsza ofiara ( świetna Uma Thurman) to parodia „blondynek wsiadających do samochodów psycholi na odludziu”. Jack jeździ też czerwoną furgonetką, ma manię natręctw i jest pedantem jak Patrick Bateman z „American Psycho”. To tylko popkulturowe pozory zła. Von Trier chce pokazać jej istotę, docierając do samego piekła.
„Dom, który…” jest kolejną filmową spowiedzią von Triera. A może nawet nie spowiedzią, ale psychoterapią dokonywaną na sobie samym. W „Nimfomance” (2013) tytułowa bohaterka Joe spowiadała się ze swojego perwersyjnie erotycznego życia erudycie Seligmanowi ( Stellan Skarsgård). On jej orgazmy przekładał na język kultury, religii i mistycyzmu. Zew natury vs kulturalne i religijne ograniczenia. Potrzeby cielesne vs normy społeczne- to jeden z przewodnich motywów kina niepokornego Duńczyka.
Von Trier nie jest infantylnie postnowoczesnym liberałem zatopionym w plastikowym hedonizmie i płytkim konsumpcjonizmie, który nie potrzebuje Boga. On Boga rozumianego jako wyznacznik moralnych norm potrzebuje. Po to by z pomocą Frederika Nietzsche go unicestwić. Jest natomiast świadom, że tego zrobić nie jest w stanie. Zostaje więc próba wyrwania się z norm tutaj na ziemi. Norm moralnych, etycznych i kulturowych. W „Idiotach” (1995) wyrywano się z konwenansów, udając choroby psychiczne. W „Przełamując fale” leczeniem własnych ograniczeń było upokorzenie ukochanej osoby. Mieliśmy tam jednak perwersyjną ofiarę w rozumieniu chrześcijańskim. Nie było jej już w depresyjnej „Melancholii” ( 2011), która przecież jest bezpośrednią polemiką z „Ofiarowaniem” Tarkowskiego.
Czy von Trier robi kino demoniczne? Akcja „Antychrysta” rozgrywa się w diabelskim Edenie. Wiedźma ma doznać upokorzenia za dzieciobójstwo ze strony przyrody, będącej źródłem zła. Zła pierwotnego. Archetypicznego. Piekielnego. Zła widocznego na z negatywie ( zwróćcie szczególną uwagę na motyw zdjęć robionych przez seryjnego mordercę) w „Dom, który zbudował Jack”. Przyroda jest domem diabła? Drzewo poznania dobra i zła jest obumarłym kikutem? Von Trier znów nie może wyrwać się z objęć Tarkowskiego, dla którego przyroda jest wyrazem boskiego geniuszu („Zwierciadło”). Jest pałacem Boga. Czy dlatego Jack strzela w tym pałacu do dzieci, co reżyser w pornograficzny sposób pokazuje?
Widzowie będą wychodzić z projekcji w scenie mordu dwójki małych dzieci i ich matki. Dla Jacka są oni zwierzyną. On jest myśliwym. Dzieciobójstwo nie jest niczym nowym w kinie. Jednak kamera jest w tym wypadku zawsze przekręcana w drugą stronę. Von Trier pokazuje krzywdę dzieci ad verbum. Sadysta? Oskarżano go o pornografizacje po „Nimfomance”. No, ale obnażony z intymności seks w tym filmowym traktacie nie podniecał. Dopiero w kontekście słów erudyty nabierał głębszego znaczenia, choć sam film w finale wiał pustką. Tutaj pustka jest wypełniona po brzegi. Dosłowne pokazanie widzowi mordu dzieci byłoby zupełnie nie do przyjęcia bez finałowej katabazy.
Jack nie może zbudować domu z żadnego budulca. Ani ludzkiego ( cegły), ani boskiego ( drzewo). Dom, do którego on zmierza jest zbudowany ze zwłok swoich ofiar. To zabawne, że Von Trier nie raz szydzący sobie z Zanussiego, na stare lata sam zaczął kręcić traktaty. U Zanussiego diabeł jest archetypiczny i naznaczony optyką chrześcijańską. Von Triera interesuje nietzcheańska koncepcja człowieczeństwa. Przez cały film przewija się motyw z wiersza Williama Blake’a. „Czy się swym dziełem Ten nie strwożył,/ kto Jagnię - lecz i ciebie stworzył?” ( przeł. Stanisław Barańczak). Jack jest spadkobiercą tak pojmowanego zła. Mówi, że Bóg tłumi tygrysa w człowieku i czyni z niego potulne jagnię. Pojawiają się na ekranie migawki symboli zła XX wieku. Hitler, Stalin, Mao, obozy koncentracyjne. Przenikają się z precyzyjnymi mordami Jacka, testującego w końcu nazistowskie metody uśmiercania. Do tego dochodzi jego kompulsywny pedantyzm, w który doskonale by pasował do mundury SS i lśniących oficerek. Byłby to nieznośnie banalny motyw, gdyby nie wszechobecna ironia Von Triera.
Szalony ( nie mam wątpliwości, że ten artysta normalny nie jest) Duńczyk jest rzeczywiście erudytą. By jednak nie popaść w pretensjonalność i nie nadmuchiwać zbyt mocno balonu, zdobywca dwóch Złotych Palm w Cannes wrzuca do kotła z Goethem, diabłem, Blakem i Dante popkulturędeugiej połowy XX wieku. Jest tu Bob Dylana ( kopia teledysku „Don’t Look Back”) i Davida Bowie wyśpiewujący „Fame”. W piekle słyszymy zaś frywolnie „Hit the Road Jack”.
Nie oczekujcie błazeńskiego humoru i estetyzacji przemocy rodem z Tarantino. Choć Von Trier perwersyjnie puszcza oko do widza, to jego celem jest wpisanie się w teologiczną dysputę. Dlatego tak ważny jest przywołany w tekście negatyw, gdzie jasne elementy ciemnieją, a ciemne jaśnieją. Jest to w pewnym stopniu demoniczne spojrzenie. Czy jednak w poprzednich filmach nie próbował on ze zła wyjąć jakiegoś dobra? Nie tylko w śmieszno-strasznym i opowiadającym o opętanym szpitalu „Królestwie”, ale również w dziełach osobistych, gdzie zdejmował maskę.
W reżyserskiej ( niedostępnej w kinach) wersji „Nimfomanki” bohaterka opowiada o aborcji, jakiej sama dokonała. Von Trier pokazuje z chirurgiczną precyzją jak Joe samodzielnie wyskrobuje sobie zwane przez propagandę zlepkiem komórek dziecko. „Aborcja jest jak mordowanie zwierząt. Ludzie powinni to widzieć”- mówi kobieta i dodaje, że jest pro-choice, „ale wszelkie tabu wpływa na człowieka niszcząco”. Przepytujący, ją jak diabeł Jacka, Seligman upiera się, że nie powinno się opisywać społeczeństwu jak wygląda „zabieg”. Nie wolno burzyć społecznego spokoju. „Ratowaliśmy z ojcem ślimaki wielkości mojego płodu. Robiliśmy to gdy nikt nie patrzył bo trochę się wstydziliśmy”-odpowiada mu Joe. Von Trier widzom: „popieracie aborcje? Macie prawo. Ja też popieram. Ale wiedzmy jak ona wygląda”. Mordercę czeka piekło? To pokażmy czym jest zło namacalne.
„Dom, który zbudował Jack” odrzuci ogromną część publiki. Rozwścieczy też dalekie sobie środowiska. Film znienawidzą zarówno nie lubiący debatowania z bluźniercami chrześcijanie, jak i zblazowani liberałowie irytujący się na jakiekolwiek dysputy o etyce i moralności. Feministki powinny rozszarpać reżysera za bezczelne zglanowanie #MeToo. Jack wygłasza tyradę o tym, że to mężczyzna jest zawsze winny i musi dziś żyć z poczuciem winy. Następnie obcina swojej ofierze, będącej na dodatek stereotypową blondynką z seksistowskich kawałów, piersi. Von Trier kastruje na ekranie kobiety z atrybutu kobiecości, w czasie, gdy samem został oskarżonym o molestowanie seksualne piosenkarki Bjork na planie „Tańcząc w ciemnościach”. Oczywiście piekielnie ( w tym przypadku w dosłownym rozumieniu tego słowa) inteligentny bezpiecznie Von Trier wsadza antyfeministyczny monolog w usta psychopatycznego mordercy.
Więc może jest feministą pokazującym koszmarne traktowanie kobiet przez silniejszych samów? Dlaczego więc wszystkie kobiece ofiary Jacka są wyjątkowo głupie i infantylne? „Wybierałem losowo ich historie”- mówi na spowiedzi diabłu morderca. Selekcji przecież dokonywał reżyser i scenarzysta Lars von Trier. Nie milkną też echa jego pokrętnego wypowiedzi o współczuciu Hitlerowi, które pozbawiło go w Cannes nagrody za „Melancholię” i na lata wykopało z przesiąkniętej poprawnością polityczną francuskiej imprezy. W „Nimfomance” mieliśmy tyradę na ten temat. W „Domu, który zbudował Jack” diabła gra Bruno Ganz, znany z roli… Adolfa Hitlera w „Upadku”.
W piekle pojawia się przerwany most, który Jack chce pokonać. Most prowadzący do nieznanego. Jak w każdym poemacie zderzamy się z tajemnicą ukrytą w słowach. Von Trier to jednak żaden poeta. To najwyżej chuligański eseista umieszczający w swoim filmowym eseju liczne bezpieczniki. Jednym z nich jest wyznanie, że artysta musi być cynikiem. Czy „Dom, który zbudował Jack” jest cyniczną manipulacją, bełkotem niezrównoważonego emocjonalnie narcyza czy może wybitnym poematem geniusza kina? Sami zdecydujcie. Ja się cieszę, że wciąż mamy w kinie artystów, którzy tak żarliwie burzą ład i porządek i są z tego powodu kochani lub nienawidzeni. Szczególnie, gdy zajmują się lekceważoną dziś religijnością.
Chciałbym zobaczyć polemikę z von Trierem autorstwa ostatniego mistrza chrześcijańskich poematów filmowych- Terrence’a Malicka. On za Tarkowskim widzi w przyrodzie boską twarz. Von Trier zszedł do piekła by ją dojrzeć. Uciekając? Czy może próbując przejść na drugą stronę zerwanego mostu. Na ścieżkę prowadzącą do góry?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/430175-dom-ktory-zbudowal-jack-skandalista-von-trier-o-piekle