Miałem obawy czy kontynuacja takiego rodzaju totalnego odjazdu jak „Deadpool” może być sukcesem. Ekranizacja komiksu Marvela była zdumiewającym przykładem na to, jak łamać wszelkie normy poprawności politycznej w przeznaczonej dla mas rozrywce. Czarny jak smoła humor, autoironia przekraczające bariery parodii, przemoc przebijająca najsłynniejsze dzieła gore i brawurowa żonglerka cytatami z popkultury. Dwa lata temu „Deadpool” wprowadził kino o superbohaterach na zupełnie nowy poziom, przemeblowując gatunek na tyle mocno, że nawet twórcy sztywniackiego „Thora” puścili hamulce i w „Ragnaroku” zatopili się w przepysznym komediowym sosie rodem z dzieł Zuckera.
Takie przełamujące bariery filmy mają jedno obciążenie. Zachwycają swoją bezczelnością tylko raz. Przecież druga część zjawiskowego komiksowego „Sin City” Franka Millera i Roberta Rodrigueza nie była scenariuszowo, reżysersko i aktorko gorsza niż oryginał. Jednak drugie wejście do oszałamiającego wizualnie miasta grzechu okazało się porażką finansową i artystyczną. To samo spotkało kontynuację rozbrajającego „Teda”. Efekt świeżości nie zadziałał, mimo zastosowania tego samego przepisu.
Natomiast w „Deadpoolu 2” niespodziewanie wszystko działa po staremu. Jest nieprzyzwoicie śmiesznie, do bólu autoironicznie, natomiast przemoc stoczyła się do szuflady z napisem „Martwe zło”. Scenarzyści Rhett Reese i Paul Wernick puścili już wszystkie ograniczenia, zbliżając hardocorowy humor do poziomu „South Park”. Ryan Reynolds już nie tylko gra główną rolę, produkuje film, ale sygnuje też scenariusz swoim nazwiskiem. To niemal autorski film aktora, który robi wszystko by nadać postaci Deadpoola właściwy wymiar, po tym jak zepsuto ją w nieudanym „Wolverine: Geneza”.
Drugi „Deadpool” może i jest wyrachowany i podkreśla samozadowolenie twórców. „Fajność” dialogów, postaci i wątków jest wsadzana na siłę w niemal każdej scenie. Co jednak z tego, skoro to wszystko wywołuje salwy śmiechu. Szyderstwo z patosu hollywoodzkiego kina, przekuwanie balonów gatunku, parodiowanie filmów z logo „Avengers”, zabójcza ścieżka dźwiękowa, wyjątkowo złośliwe uwagi wymierzone w konkurenta Marvela czyli DC ( żarty z Batmana i mroku komiksów z tym logo), nokautujące punchlinery i celebrowanie amerykańskiej popkultury ( wypatrujcie ukrytą mega gwiazdę Hollywood w króciutkiej scenie) - to wszystko dostajemy tutaj na sterydach. Twórca „Johna Wicka” David Leitch okazał się być doskonałym wyborem do przekucia na język filmu specyfiki najbardziej niegrzecznego komiksu Marvela.
Mimo znakomitej zabawy i radości, że oto narodziła nam się nowa grupa superbohaterów zastępująca znikających powoli „Avengersów”, mam nadzieję, że Deadpool nie dostanie samodzielnego kolejnego filmu, gdzie bez wątpienia przedawkowałby sam siebie. Ta postać może już funkcjonować wyłącznie jak Iron Man czy Czarna Pantera- epizodycznie w grupie innych superbohaterów.
„Deadpool” nie jest odgrzewanym kotletem. To doskonale przyrządzony burger. Soczysty, opływający wyrazistymi sosami i do tego swojski. Fast food do przezucia i zapomnienia? Nie do końca, bo pod warstwą czarnego humoru i przemocy naprawdę czai się familijna opowieść o miłości. Inna sprawa, że rodzinę tworzą mutanty z pokręconą osobowością, podróżujący jak Terminator w czasie Cable ( świetny Josh Brolin), ruski olbrzym, otyły nastolatek strzelający ogniem czy sfrustrowany hinduski taksówkarz. No, ale za to właśnie to uniwersum kochamy. 5/6
„Deadpool 2”, reż: David Leitch, dystr: Imperial Cinepix
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/394956-deadpool-2-odgrzewany-kotlet-nie-to-soczysty-krwisty-i-przepyszny-burger-recenzja