Nie lubię kina Austriaka Michaela Haneke. Dołuje mnie. Przytłacza. Wpędza w depresyjny nastrój. Poza naznaczonym pewną ironią i umownością „Funny Games” nie wróciłem nigdy do żadnego jego filmu. Przeraża mnie wnętrze tego filmowca. Jego fascynacja śmiercią i rozkładem. Szukanie piękna w samobójstwie i eutanazji. Zgroza.
Jednak Haneke jest konsekwentny w swoich poszukiwaniach i kręci przenikliwe, wybitne filmy. Najnowsze dzieło dwukrotnego zdobywcy Złotej Palmy dowodzi, że składają się w jeden obraz. Heneke mówi, że świat nas przerasta i zgubiliśmy kompas wartości („Ukryty”), nie umiemy poradzić sobie z intruzem niosącym śmierć ( „Funny games”), nie pomogła nam moralna tresura („Biała wstążka”), piękno znajdujemy w wyzwoleniu od życia ( „Miłość”). Teraz dokonuje wiwisekcji rodziny, która symbolizuje współczesną Europę. Zblazowaną, rozkładającą się, pragnącą samobójstwa, od którego jest powstrzymywana.
„Happy End” ociera się o krytykę burżuazyjnej rodziny, która pod maską kultury kryje patologię. Depresja, mordercze skłonności, pragnienie perwersyjnego seksu ( bezpośrednie nawiązanie do „Pianistki”), wszechobecna zdrada- wszystko jest ukryte pod konwenansami i rytuałami. Prawda wychodzi spod nich raz- podczas wstrząsającej rozmowy 12 letniego dziecka ze zgryźliwym seniorem rodu. Grany przez Jean-Louis Trintignanta staruszek jest zresztą kontynuacją postaci z „Miłości”. Oboje mają na sumieniu grzechy, które ich duchowo łączą. Dziadek z miłości uwolnił cierpiącą żonę od śmierci. Teraz pragnie tego samego. To ma być uwolnienie od ciężaru życia? Kto ma jednak być katem?
Haneke idzie dalej niż w „Miłości”, która wynosiła eutanazję do rangi cnoty. Miała ona miejsce w małym świecie dwójki kochających się ludzi. Była zwieńczeniem przejmującego poświęcenia. Czystego oddania się drugiemu człowiekowi. Wynikała też z wolnej woli obu postaci. Teraz Haneke wymaga akceptacji dla niej całego społeczeństwa.
Jest przy tym jak zwykle zimny, zdystansowany, precyzyjny. Przerażająco zimny. Zgadzam się z Heneke, że Europa prze do samobójstwa. Moim zdaniem robi to jednak nieświadomie. Jest upojona wiecznym karnawałem. Zapomina o poście. Pogrzebie ją cywilizacja islamska, która ma siły witalne i pragnienie zwycięstwa. „Happy end” jest osadzone we francuskim Calais, mieście, które symbolizuje napływ imigrantów. Heneke mu przyklaskuje. Zbuntowany syn matki będącej teraz głową rodu ( Isabelle Huppert) wprowadza imigrantów na rodzinną imprezę. Zarzuca jej podskórny rasizm i hipokryzję. Celowo rozbija rodzinny ład. Czy uratuje on rodzinę przed samobójstwem?
Końcowe zawahanie jednego z bohaterów pokazuje, że nadzieja w tym świecie jeszcze została. Tylko co to za świat? Nie polubiłem żadnej z postaci tego filmu. Nie współczułem nikomu. Beznamiętnie spojrzałem na świat, który jest na szczęście z daleka ode mnie. Doceniam przy tym konsekwencje Hanekego, który z ujmującą szczerością mówi o swoim rozczarowaniu tym światem.
4/6
„Happy end”, reż: Michael Haneke, dystr: Gutek Film
Film w kinach od 16 marca. Obecnie grany na pokazach przedpremierowych.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/379421-happy-end-ponury-haneke-mowi-o-samobojstwie-europy-recenzja