Zbliża się koniec roku i początek najróżniejszych zestawień. Jak co roku prezentuję listę najlepszych i najgorszych filmów, jakie w mijającym roku pojawiły się na ekranach polskich kin, ale również w serwisach streamingowych. Lista nie obejmuje filmów pokazywanych na festiwalach filmowych czy specjalnych pokazach, które nie weszły od stycznia do grudnia 2017 roku do regularnej dystrybucji.
Na początku zaznaczę, że ten ranking nie musi oznaczać obiektywnie najgorszych filmów roku. Na liście znalazły się filmy, które nie tylko były źle nakręcone, nieumiejętnie zagrane czy słabo napisane. Na tej liście umieszczam głównie obrazy, które mocno mnie rozczarowały, a do których miałem oczekiwania. Nie ma na liście oczywistych filmowych wtop, po których nie spodziewałem się od początku niczego dobrego. Lista najlepszych filmów również jest subiektywna i wynika nie tylko z zimnej oceny filmu, ale emocji jakie towarzyszyły mi podczas seansu. Zgadzacie się z listą?
Lista zawiera fragment mojej recenzji. Cały tekst po kliknięciu w tytuł.
NAJLEPSZE FILMY 2017 ROKU
10 „Jim & Andy: The Great Beyond”, reż: Chris Smith
Jim Carrey od lat cierpi na głęboką depresję, którą pogłębiła samobójcza śmierć jego partnerki. Dziś gra niewiele. Głównie maluje i praktykuje medytacje transcendentną. Carrey przyznaje, że gdyby nie rola Kaufmana, dziś byłby innym człowiekiem. To co działo się na planie, pokazuje pełne filmowe przeistoczenie, które musiało mieć destrukcyjny wpływ na niestabilnego emocjonalnie aktora. Parafrazując Nietzchego można napisać, że patrząc się długo w duszę Kaufamana, ona zaczyna wpatrywać się w ciebie. Jimowi Carreyowi nie udało się przed tym wzrokiem uciec, co widać w jego dzisiejszych wypowiedziach na potrzeby dokumentu. To trochę przerażające, ale też fascynujące. Intrygujący i niepokojący dokument. Taki jak twórczość Kaufmana i droga, jaką kroczy obecnie Carrey.
„Logan” to western o zgorzkniałym i przegranym bohaterze. Opuszczonym rewolwerowcu, który stracił sens życia. Kiedyś był niezniszczalnym herosem ze szponami rozszarpującymi wrogów. Dziś szpony się stępiły. Wzrok szwankuje, a rany zaczynają boleć. Najmocniej boli jednak rana na duszy. Logan nie widzi sensu w dziejowej misji mutantów. Ludzie się od nich odwrócili. „Logan” jest jak najdalszy od infantylnych opowiastek o herosach w pelerynach. Tutaj peleryny są zakurzone jak w westernach Sergio Leone, a śmierć ma realny wymiar. To nie jest kino komiksowe. To traktat. O samotności i męstwie.
8 Cicha noc, reż: Piotr Domalewski
Domalewski kapitalnie odsłania kolejne sekrety rodzinne, ale też stawia przytomnie diagnozy realnych problemów polskiej prowincji. Bezrobocie najlepiej wykształconych, odpływ najlepszej krwi za granicę albo do Warszawy, pogrążenie w cudzym snu- to prawdziwe bolączki „Polski B”, o których „warszawka” tak często zapomina. Domalewski potrafi je kapitalnie odmalować. Reżyser mówi też o czymś, co jest nieodłączne dla naszej tożsamości. To emigracja. Czy jest przypisana do Polski przez jej skomplikowaną historię? Pytanie o tożsamość jest zadane poprzez los prostych ludzi. Ludzi, którzy w każdym społeczeństwie są solą ziemi. Tutaj muszą ją opuszczać.
7 Milczenie, reż: Martin Scorsese
Martin Scorsese powraca do chrześcijańskiej tematyki, która przez dużą część kariery przenikała jego kontrowersyjne kino. „Milczenie” to kwintesencja duchowych poszukiwań jednego z najwybitniejszych żyjących reżyserów. To piękna opowieść o męczeństwie i istocie chrześcijaństwa. Nie jest jednak ta wizja pozbawiona zwątpienia i pesymizmu, który towarzyszy Scorsese od początku kariery.
6 Sieranevada, reż: Cristi Puiu
Puiu dokonuje wiwisekcji nie tylko konkretnej rodziny, ale całościowo obnaża współczesną Rumunię. Oczekująca na przybycie spóźnionego księdza i nie mogąca przez to zasiąść do obiadu rodzina, z każdą kolejną minutą odsłania ukrywane sekrety. Nie tak spektakularnie i widowiskowo jak choćby w hollywoodzkim „Sierpień w hrabstwie Osage”. Nikt tu z łapami do nikogo nie skoczy i nie będzie spazmatycznie wrzeszczał jak Meryl Streep. A jednak fasada się sypie. Kobiety płaczą a mężczyźnie się wściekają. Puiu mistrzowsko prowadzi akcje, rozgrywając ją w czasie rzeczywistym ( stąd długość filmu) i na dodatek prawie nie wychodzi z małego mieszkania. Ręka godna Polańskiego, który jest specjalistą od tak prowadzonego psychologicznego kina.
W porażającym finale Fahradi penetruje ludzkie zakłamanie, ale też w przejmująco intymny sposób pokazuje siłę skruchy i przebaczenia oraz autodestrukcyjna moc zemsty. Czy bez czystego serca jest możliwy katharsis duszy? Czy prawda bez miłości również wyzwala? Jak daleko trzeba wyrzec się własnej natury, by osiągnąć pełnię miłosierdzia? Choć jest to opowieść nierozerwalna od islamskiej kultury, jest podana na tyle uniwersalnie, że poruszy chrześcijanina i ateistę. Wielka to sztuka. Stąd nie mam oporów by nazwać ten film absolutnym arcydziełem.
4 Moonlight, reż. Barry Jenkins
Siłą zdobywcy Oscara za najlepszy film roku jest wyciszenie. Subtelność i niedomówienia. Prawda o bohaterach ukryta jest w spojrzeniach, a nie dialogach. Znakomici są nominowani do Oscarów za drugoplanowe role Ali (ten aktor zdobył statuetkę) i Harris. On zamyka swoją postać w jednym głębokim spojrzeniu na matkę Chirona, która jest wrakiem człowieka właśnie przez jego biznes. Ona dramat świadomej swoich grzechów matki wygrywa w finałowych scenach filmu.
3 Łagodna, reż: Siergiej Łożnica
Rosja u Łożnicy to kraj zdegenerowany na każdej płaszczyźnie. Moralnej, administracyjnej, tożsamościowej. Tutaj nie ma nawet skorumpowanej, ale przynajmniej moralizującej Cerkwi jak u Zwiagincewa. Dla tych degeneratów nie ma żadnego ratunku. Zwiagincew w swoim ostatnim arcydziele „Niemiłość” ( polska premiera w lutym 2018) pokazał zdyszaną, biegnącą bez celu na bieżni Rosję. U Łożnicy ona nigdzie nie biegnie. Ona kręci się wokół własnej osi. To piekielny taniec wiecznego potępieńca. Ogień pochłonie każdego, kto postawi w rosyjskim piekle stopę. Można stać się wspólnikiem diabła. W tym mikrokosmosie żyją obok siebie kaci i ofiary. Ba, nawet obrońcy praw człowieka działają w ramach systemu. Mają swoją rolę, która wyznaczył…no właśnie kto? Nie tutaj nawet krwawego wujaszka Stalina. Nie ma Szatana, choć są jego bękarty. One również poszukują wskazówki.
2 The Florida Project, reż: Sean Baker
Baker kocha swoich bohaterów. Pokazuje ich z czułością i miłością. Nie ocenia i nie moralizuje. To właśnie reporterski pazur, ale też fenomenalne zdjęcia i doskonałe, naturalistyczne aktorstwo powodują, że „The Florida Project” to film wybitny. Zostaje w głowie długo po seansie, a przecież opowiada o kilku dniach z życia ludzi, którzy nie załapali się na „american dream”. Ludzi pukających od zaplecza do bram parku rozrywki Disneya. To znacznie głębsza opowieść. Dotykająca istoty rozwarstwiania się amerykańskiego społeczeństwa. Zarówno ekonomicznego jak i mentalnego. Wielkie kino.
1 „Manchester by the sea”, reż: Kenneth Lonergan
Jest to kino antyhollywoodzkie. Choć Lonergana jasno mówi, że można oczyszczenie znaleźć w Bogu, albo dzięki stanięciu naprzeciwko swojego największego lęku, to szybko dodaje, że życie to nie baśń. Nie każdy potrafi wyjść z wewnętrznego więzienia, co widać w piorunującej scenie przypadkowego spotkania byłych małżonków granych przez Afflecka i Williams. Choć oboje inaczej próbują ujarzmić ból, nie potrafią go nawet wyrazić pełnymi słowami.
NAJGORSZE FILMY 2017 ROKU, czyli jaki filmy najbardziej mnie zawiodły.
10 Suburbicon, reż: George Clooney
Wypielęgnowane przedmieścia były wizytówką Ameryki lat 50-tych. Bogacącej się, konserwatywnej i pełnej uśmiechniętych ludzi sukcesu. Clooney dekonstruuje mitologię american dream. Pokazuje fałsz i hipokryzję zamkniętą za białymi drzwiami domku z idealnie przystrzyżonym trawnikiem. Białe przedmieścia pełne są rasistów z twarzami wykrzywionymi jak u polskich antysemitów w „Pokłosiu”. Właśnie w tym Clooney najbardziej przegrywa. Nie potrafi połączyć ze sobą czarnej jak smoła coenowskiej komedii ze społecznym kinem gniewnego Spike’a Lee. Wychodzi mu autoparodystyczny potworek. Infantylny i histeryczny jak dzisiejszy antytrumpizm.
9 „Tożsamość zdrajcy”, reż: Michael Apted
Film Apteda dryfuje na poprawne politycznie wody. Twórcy są tak zlęknieni przed oskarżeniem o rasizm i ksenofobię, że jednym z zabójców czynią…albinosa. Infantylnie pochylają się też nad motywacjami radykalnego imama z Londynu. Można by to wszystko nawet przełknąć, gdyby motywacje czarnych bohaterów nie były tak kuriozalne i głupawe. Otwarte zakończenie i John Malkovich w roli odpowiednika M z Bonda zapowiadają kolejne filmy z serii. Nie wiem tylko czy przy eskalacji wojny z radykalnym islamem, widzowie przełkną kolejne politpoprawne pigułki. Ja tam czekam na powrót wkurzającego lewicę Jacka Bauera z „24”, którego więzi na razie Putin.
8 Maria Skłodowska Curie, reż: Marie Noelle
Brakuje temu filmowi lekkości i zwiewności. On najzwyczajniej nudzi i niemiłosiernie nuży. Szkoda, bowiem został zrealizowany po francusku, by trafić do międzynarodowej widowni, co mogło pomóc w przypomnieniu roli Polki w rozwoju światowej nauki. Wątpię jednak by dzieło tak beznamiętne i czytankowe mogło poruszyć widza masowego.
7 Linia życia, reż: Niels Arden Oplev. Nowa wersja opowiada o dokładnie tym samym co oryginał, tylko w sposób o wiele gorszy. Film Schumechera z 1990 r. skupiał się na kwestii poczuciu winy, próbie jej odkupienia i przesłaniu by nie igrać ze złem. Tutaj wszystko skupia się na wyświechtanym sloganie z co drugiego horroru klasy C: „coś przeszło przez drzwi, które otworzyliśmy”. Apeluję by nie otwierać drzwi na seans tego niewypału.
6 Mroczna wieża, reż: Nikolaj Arcel,
Ta wersja „Mrocznej wieży” jest zbyt mało mroczna dla dorosłych. Ale również masowy nastolatek przyzwyczaił się do wielowymiarowych oraz pełnych krwistych postaci ekranizacji Marvela. Potencjał wciąż jednak jest. W końcu pierwsze spaghetti westerny też były masakrowane przez krytyków, a dziś stanowią podstawę gatunku.
5 Rings,reż: Francisco Javiera Gutiérreza
Wynajęcie do nakręcenia tego filmu Hiszpana Francisco Javiera Gutiérreza nasuwa skojarzenie z kazaniem pierwszemu lepszemu mieszkańcowi Palermo zrobienia pizzy i oczekiwania, że będzie pyszna, tylko dlatego, że zrobiły ją ręce Włocha. Widać drodzy producenci z Hollywood, że nie każdy Hiszpan wysysa umiejętność straszenia z mlekiem matki. Naszpikowany aktorami znanymi z młodzieżowych seriali „Rings” jest wtórny, nudny i męczy jak wyciągane w jednej ze scen włosy zjawy z ust bohatera. W sumie proste „blee” wystarczyłoby za całą recenzję tego filmidła.
Lekarze to przekupne i nieczułe sukinsyny, koncerny farmaceutyczne to mafia a pacjenci są kawałkiem nic nie znaczące mięsa. Wszystko jest irytująco przerysowane, choć Vega zapewnia butnie, że jego film wstrząśnie służbą zdrowia. Nie wstrząśnie. Vega ekranizuje krzykliwe artykuły z „Super Expresu”. Oczekuję by tak długi film (137 minut!) zdiagnozował choćby powierzchownie przyczyny takiego stanu polskiej służby zdrowia. By reżyser odpowiedział, co z takim stanem rzeczy zrobić. „Botoks” to zaś głos wiecowego populisty, który krzyczy, że „lekarz musi k….odejść”.
Szkoda, bo sam pomysł wymieszenia przygodowego kina o Mumii w duchu Indiany Jonesa z horrorem gore o zombie, klasyczną opowieścią o Dr Jekyllu i Mr. Hyde i umieszczenie wszystkiego w ponurym Londynie dawało wielki potencjał. Został on zmarnowany przez logiczne dziury wielkości Wielkiego Kanionu, ograne sceny akcji i brak umiejętności żonglerki filmowymi gatunkami. Lepiej by takie poronione pomysły na zawsze pozostały zabalsamowane i owinięte najgrubszym bandażem. Więcej sensu było w walce Mumii ze Scooby Doo.
2 Ciemniejsza strona Greya, reż: James Foley
Nie jest problemem sam fakt, że Hollywood ekranizuje najbardziej prymitywnego erotycznego harlequina. Problemem jest to, że jest to ekranizacja tak nieudolna. Fatalne dialogi powodują ból uszu. Męczarnia aktorów wypowiadających pokraczne i banalne treści przyprawiają o bój oczu. A same sceny seksu wyglądają jak nieocenzurowana wersja teledysków największych radiowych hitów na czasie. Trudno mi uwierzyć, że uznany reżyser takiej perełki jak „Glengarry Glenn Rose” nakręcił tak zły film.
1 Mother, reż: Darren Aronofsky
Daren Aronofsky uwierzył, że jest geniuszem kina. Niemal jak Kanye West uznał, że jest prorokiem w popkulturze . „Mother!” to bełkot rozhisteryzowanego pseudointelektualisty, który pierwszy raz wyłożył się nawet warsztatowo. Porażka na całej linii. Symbolizuje ją pretensjonalny wykrzyknik w tytule. Wolę Aronofskiego, gdy szepcze. Nie słychać wówczas jego własnego ego.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/371121-top-10-najgorszych-i-najlepszych-filmow-2017-roku-ranking-lukasza-adamskiego